Część druga tutaj.
Tyle się mówi o tym, że znaleźć
jakąś niezłą powieść fantasy to w zalewie powszechnej tandety nie lada sztuka.
Inna rzecz, że każdy ocenia według innych kryteriów. Niektóre pozostają stałe i
niezmienne, jak poziom językowy, sprawność posługiwania się piórem i wszystko
to, co można określić słowem technikalia – nimi oczywistościami nie będę się
zajmować. Reszta może się zmieniać wraz z wiekiem i doświadczeniem czytelniczym.
Już za chwileczkę dowiecie się więc, co powinna mieć książka fantasy, żeby Moreni
uznała ją za dobrą (przynajmniej teraz, bo za kilka lat lista może się zmienić).
Oczywiście książka nie musi zawierać wszystkich wymienionych elementów, jednak
w przypadku braków zawsze pozostaje jakiś niedosyt.
Dobrze napisana postać kobieca
Nie, wcale mi nie chodzi o to,
żeby w każdej książce pojawiała się bohaterka cudnej urody, nieprzeciętnej
inteligencji i władająca ciętą ripostą co najmniej tak dobrze, jak mieczem i
laską maga (miałam napisać, że proszę nie mieć skojarzeń, ale w zasadzie proszę
mieć – ten typ ma to do siebie, że w łóżku też jest niezrównany). Wręcz
przeciwnie – bohaterki idealne (często niebezpiecznie ciążące w kierunku Mary
Sue) nie dość, że strasznie irytujące, często kompletnie nie pasują do realiów,
w jakich je autor osadza. A mnie chodzi właśnie o to, żeby babka pasowała do
realiów, a jednocześnie wciąż była w stanie budzić jakieś pozytywne emocje w
czytelniku – przynajmniej jako postać literacka. Może być wyrachowaną metresą,
zatroskaną i do obrzydliwości nadopiekuńczą kurą domową, czy wreszcie wrednym i
kąśliwym babsztylem, ale po pierwsze musi pasować do miejsca, jakie jej autor
przeznaczył, a po drugie musi być wiarygodna i spójna psychologicznie. Taka
Yennefer z cyklu wiedźmińskiego ASa na przykład – wredny, małostkowy babsztyl
ogarnięty obsesją posiadania dziecka, a mimo to jest jedną z moich ulubionych
postaci kobiecych polskiej fantastyki (choć na kawę bym się z nią nigdy nie umówiła).
Nawet Sansa Stark jest dobrze napisaną postacią kobiecą, choć czytelnik ma
czasami ochotę porządnie nią potrząsnąć i wykrzyczeć w twarz kilka
nieprzyjemnych rzeczy. Z drugiej strony mamy Achaję czy grono bohaterek
Pilipiuka. Dziewczęta te nie dość, że oszołamiająco piękne, powalająco
inteligentne i wszechstronnie wykształcone, to jeszcze z każdym problemem sobie
poradzą, a jeśli jednak coś im się stanie to otrzepią się i bez żadnych
konsekwencji pójdą dalej (i się zemszczą), łamiąc prawa wewnętrznej logiki
świata przedstawionego, że o spójności psychologicznej postaci nie wspomnę. Dodatkowo
gardzą wszystkimi istotami, które nie są tak superfajne i miewają wady, a to
jest chyba nawet gorsze od bycia cudem ewolucji (bo tu od razu wyłazi coś
brzydkiego, jakieś takie przykryte pozorami równouprawnienia przekonanie o
ogólnej nieprzydatności kobiet. W końcu skoro bohaterki mogą być hiperwypasione
i sobie radzić, to dlaczego te biedne pozostałe kobiety na drugim planie
powieści sobie nie radzą? Musi ostatnie mameje. To było bardzo widać w trylogii
o kuzynkach Pilipiuka, gdzie wampirzyczka Moniczka i jedna z sióstr
Kruszewskich traktowały dziewczęta z liceum jak kocięta po lobotomii – takie to
słodkie i urocze, nawet się starają, ale przecież głupiutkie, no jak one mogą
historii Bizancjum w detalach i pełnej listy dzieł średniowiecza i
starożytności nie znać? Toż to podstawa wszelkiej edukacji przeca! Takie
podejście wcale nie należy do rzadkości, a jeśli dodatkowo rzecz dzieje się nie
we współczesności, a w realiach quaziśredniowiecznych, to okazuje się, że owe
realia ograniczają wszystkich, tylko nie wypaśną bohaterkę). Dla mnie –
kompletnie niestrawne.
Taki Pratchett na przykład nawet jak robi babkę przerysowaną, to z ikrą. A i nieprzerysowane mu wychodzą świetnie. |
Odrabianie pracy domowej
Jest takie ładne, angielskie słówko „research” (pozwólcie, że będę
używać spolszczonej, potocznej formy – risercz, bo bardzo ją lubię). Oznacza,
jak wszyscy wiedzą, przygotowanie merytoryczne do tworzenia czegoś na zadany
temat, np. przez przeszukanie źródeł, zapoznanie się z literaturą o
interesującym nas zagadnieniu czy nawet przeprowadzenie doświadczeń. Porządny
pisarz nie stroni od riserczu, bo wie, że zawsze znajdzie się jakiś fan,
którego pasją jest historia i wzornictwo szpilek i wytknie, że szpilka do
włosów z piętnastowiecznej Florencji nie może mieć takiego wzoru jak w książce.
I o ile jestem w stanie zrozumieć, że sprawdzanie każdego drobiażdżku nie dość,
że całkiem zbędne, to wydłużyłoby pisanie powieści w nieskończoność i że nie
każdy musi być specjalistą we wszystkich dziedzinach, to jednak pewne podstawy
(im większe, tym lepiej) są konieczne. Na przykład warto sobie poczytać o
realiach średniowiecza, jeśli planuje się napisać powieść fantasy osadzoną w
pseudośredniowiecznym państwie feudalnym. W takim wypadku (zwłaszcza, jeśli
bohaterem ma być najemnik lub jakiś inny wojownik, a osią fabuły wojna) warto
też poczytać o orężu z epoki, żeby przypadkiem nie uzbroić piechoty w kopie.
Tak, tak, zanim się napisze własną książkę, trzeba te wszystkie inne książki przejrzeć. |
Ogólnie kwestia riserczu mocno
wiąże się z dopracowaniem świata przedstawionego, o którym pisałam wcześniej,
nie jest jednak z nim tożsama. Bo nie bronię autorowi wymyślić świata, w którym
konie piją słoną wodę, a piechota uzbrojona jest w kopie. Ale niech mi wspomni
mimochodem na przykład, że „konie” mają po trzy palce u nogi i w zasadzie są
gadami (a użycie rzeczownika „koń” w „tłumaczeniu” wynika z podobnej funkcji
pełnionej przez zwierzę – widziałam taki numer u McMullana bodajże i bardzo mi
się spodobał, a i Grzędowicz nim nie pogardził – tylko w przeciwieństwie do
McMullana od razu czytelnika uprzedził). Podobnie może być z „kopiami”. Ale
jeśli autor tego nie wyjaśni, to mamy do czynienia z błędami rzeczowymi,
powstałymi nie ze złego założenia w konstrukcji świata, ale z braku sprawdzenia
źródeł. A to już jest karygodne, bo mimo wszystko (tak przynajmniej uważam),
autor winien jest czytelnikowi pewien szacunek, przejawiający się choćby w
solidnym odrabianiu pracy domowej (dlatego mierzi mnie okrutnie postawa, w
której autor riserczu z zasady nie robi, bo nie – a bywa i tak). W dobie
Internetu to żaden problem.
Przyjemne drobiazgi
To chyba najbardziej subiektywna
kategoria, bo dla każdego takim drobiazgiem będzie pewnie coś innego. A chodzi
o małe rzeczy, szczegóły czy to fabuły, czy opisu świata, czy nawet grafiki
okładkowej, które na usta czytelnika
przywołują uśmiech i ogólnie pozytywne emocje. Dla mnie tutaj z pewnością można
zaliczyć ciekawe wykorzystanie kotów lub smoków, dobry żart, sprytne nabicie
czytelnika w butelkę. Bardzo też lubię wywracanie na lewą stronę ogranych
schematów czy nietypowe użycie motywów, o których wszyscy od dawna myślimy, że
je znamy i nie mogą już nas zaskoczyć. A także, ale tu to się moje zboczenie po
części zawodowe odzywa, jakiś ciekawy gatunek lokalnej fauny (takiego kingowego
Eja cenię znacznie bardziej jako przedstawiciela gatunku niż postać – choć i w
tym drugim przypadku wypada nieźle). Hm, mnie chyba łatwo zadowolić.
Kot na książce jest równie fajny, jak kot w książce. Tylko tego pierwszego trudniej stosować. |
Patrząc na te wszystkie punkty,
nie mogę się oprzeć wrażeniu, że niczego odkrywczego nie napisałam. Bo chyba
wszyscy lubimy powieści z dobrą fabułą, fajnymi bohaterami i mające w sobie to
„coś”. Problemy są dwa – „coś” dla każdego może być czymś innym, a pozostałe
punkty listy również każdy może definiować inaczej. Wszystkim nie da się dogodzić.
A Was co zadowala
No tak, kobieta z anatomią... Chłopięta w wieku dojrzewania pewnie się ślinią, dla wszystkich innych to za mało, by usatysfakcjonować.
OdpowiedzUsuńRisercz, myślę, to podstawa, nie tylko w fantastyce. Przez słaby lub nieistniejący risercz można całkowicie położyć całą książkę albo narazić się na śmieszność, a internet aż kipi od takich przykładów - niektórzy mają takie hobby, żeby przyłapywać autorów na niewiedzy lub wpadkach. Sama lubię mieć poczucie, że się mnie nie robi w balona, ale daleko mi do śledzenia z lupą na zasadzie "co się nie zgadza na tym obrazku".
Zaś ostatnia rzecz, czyli to "coś", drobiazgi, smaczki to dla mnie przyprawa, stanowiąca o jakości prozy. I albo się to ma, albo nie...
Podoba mi się określenie "kobieta z anatomią".;) A chyba najsmutniejsze jest to, że ogromna większość polskiej fantasy właśnie kobietami z anatomią stoi...
UsuńAleż oczywiście, że nie tylko. Ale fantastyka to jednak moim zdaniem drugi z gatunków (pierwszy to powieść historyczna), w którym najłatwiej się na nim wyłożyć. Też nie jestem tak drobiazgowa, żeby każde zdanie od razu sprawdzać pod względem poprawności treści, ale z drugiej strony automatycznie wyłapuję błędy (oczywiście o ile dotyczą dziedzin, na których się znam) i strasznie mnie one irytują. Więc pewne braterstwo z "hobbystami" odczuwam.;) A znasz może namiary na jakieś wyjątkowo krwiste przykłady?:)
Swego czasu Agnieszka Szady na Esensji znęcała się nad początkującymi pisarzami fantasy, czego tam nie było! Jedne z lepszych felietonów analizujących prozę fantasy i pisarstwo w ogóle, zabawne, trafne i na pewno pouczające.
UsuńAaa, znam go, faktycznie jest świetny.^^ I jeszcze te analizy "Achai", które linkowałam w karnawale.;)
UsuńO, Achaja - standardowy przykład na bohaterkę stworzoną po to, by być dręczoną, bitą, poniżaną, molestowaną, katowaną - mokry sen nie tylko nastolatków (fakt, że wymyślił Achajkę facet dorosły a nie nastoletni Pisak przeraża mnie od dłuższego czasu).
OdpowiedzUsuńW pełni się zgadzam z Twoimi argumentami, które może nie są odkrywcze aczkolwiek podane w doskonałej formie.
Słodka jest ta elfka z WoWa na ilustrację najbardziej znienawidzonego typu laski.
Mnie też, ale zauważ, że kobiety o tego pana przeważnie robią za materiał na mokre sny (Toy przykładem, dalej boję się zgłębiać).
UsuńDzięki^^
No bo kto mi tak elegancko zaprezentuje pancerne bikini, jak słodka elfka z gry RPG?;) W filmach już się takich nie nosi... (choć chciałam tu jeden taki świetny filmik wstawić, ale mi zaginął gdzieś) Urzekła mnie też jej pozycja z serii "bierz mnie tu i teraz, choćby na tygrysie".
Achaja tak czy siak chyba jest lepszym przykładem mokrych słów. Toy w ogóle bardzo współczuję, bo zapowiadała się na ciekawą bohaterkę, a wyszło jak wyszło :D
UsuńTak się zastanawiam, czy ostatnio nie widziałam, żadnej takiej skąpo ubranej wojowniczki gdzieś, ale chyba nie, chyba się już takie nie zdarzają (nawet w najnowszym Conanie wszystkie walczące kobitki jako tako ubrane były).
Mam nadzieję, że na końcu cyklu o tym co dobra książka fantasy zawierać powinna, zamieścisz przykłady (oczywiście według Ciebie) właśnie takich pozycji. Szalenie ciekawa jestem, jakie tytuły się pojawią ;)
OdpowiedzUsuńW sumie to nie planowałam, ale to fajny pomysł.:)
UsuńMyślę, że fajnie by było taki post opublikować. W pewien sposób zamykałoby to cały cykl. :)
UsuńIstnieje jednak coś takiego jak nadmiar riserczu ;).
OdpowiedzUsuńNo może nie nadmiar, ale przeładowanie powieści informacjami z dziedziny, na której autor zna się najlepiej, ale nic nie wnoszące do fabuły.
Czytałam ostatnio Błękitnokrwistych i tam na każdym kroku było widać, że autorka jest dziennikarką modową. Tylko, że te wszystkie opisy strojów nic nie wnosiły do fabuły.
Zjawisko, o którym piszesz jest mi znane, ale nadmiarem riserczu bym go nie nazwała - moim zdaniem są to książki pisane pod pewien specyficzny rodzaj czytelnika, a często jest to po prostu chwalipięctwo autora i jego brak umiaru - czyli niedostatek rzemieślniczy. W romansach tego typu tak samo ważne jest to, co i jakiej marki bohaterka na siebie włoży, jak wyglądem jej ukochanego. W fantastyce militarystycznej często przejawia się nadmiernie szczegółowymi opisami broni. A dla wszystkich, którzy się nie ślinią na wzmiankę o sukience od Prady albo szczegółach konstrukcji mp5 to po prostu nudne.
UsuńCzytając militarne sf wymagałbym od autora podania szczegółów technicznych dzierżonej przez dzielnych marines broni. Masa okrętu kosmicznego nie jest już taka ważna, ale warto napisać coś więcej na temat jego uzbrojenia. Niektórzy przesadzają, to fakt, ale z drugiej strony, o czym, najczęściej, są powieści wojenne? O dużych chłopcach i ich jeszcze większych zabawkach :]
UsuńToteż właśnie między innymi o tym pisałam - nie jestem targetem ani militarnego sf, ani romansów z modowymi szczegółami, ale zakładam istnienie grupy (nawet znam przedstawicieli), która to lubi.;) No i o ile marka kiecki bohaterki romansu raczej nie ma znaczenia dla fabuły, to jednak warto byłoby mniej więcej wiedzieć, z czego strzelał dzielny marines, że mu się udało pancernik zestrzelić.;) Insza inszość, że jak autor wyjeżdża z dokładnym modelem, rozmiarówką wszystkich części i specyfikacją użytkową każdej pukawki w oddziale na raz, to chyba i dla fanów będzie zbyt dużo.
UsuńJa wtedy pomijam opis ;). Bo tak naprawdę ważne jest z czego nasz dzielny bohater strzela, a nie skąd pochodzą śrubki użyte do skręcenia kolby. I jaka jest pojemność magazynku, chociaż w sf to można zgrabnie ominąć.
UsuńOdnośnie kobiecych pancerzy -> http://womenfighters.tumblr.com/ oraz http://ffiua.tumblr.com/ Aktualizowane od czasu do czasu.
OdpowiedzUsuńAchajka - mogło być gorzej, wszak powieść pisana była bez planu :]
Będzie część czwarta? Choćby w planach na daleką przyszłość?
Dzięki za linki.^^ Zwłaszcza ten pierwszy fajny, bardzo sensowne projekty, przydadzą się.;) Obecność prac Borisa Valleio trochę zniechęca do tego drugiego...
UsuńŻe mogło być gorzej to wiem, bo zawsze może być - ale wolę sobie tego nie wyobrażać...
Na razie planuję tylko w ramach części czwartej wrzucić obszerną notkę z przykładami dobrych powieści fantasy. Póki co mam kilka pomysłów na notki o trochę innej tematyce (choć oscylującej wokół szeroko pojętej fantastyki), ale nie wykluczam, że jak do głowy wpadnie mi jeszcze kilka cech dobrej powieści fantasy, to o tym napiszę.:)
Nie powinna. Boris tworzył prace w takim, a nie innym okresie. Mimo upływu czasu wciąż są piękne. Nieco niedzisiejsze, ale taki już urok klasyków :]
UsuńJak wiele powieści masz póki co na myśli?
Dla mnie Boris to jest jeden z tych klasyków, co to nie zachwyca, choć ma zachwycać. Doceniam warsztat i szczegółowość (zwłaszcza damskiej sylwetki), ale jakoś... Nie moja estetyka po prostu.:) Choć z drugiej strony jego ołówkowe szkice bardzo mi się podobają.
UsuńNa razie pewna jestem pięciu tytułów (z tym że to głównie cykle jednak), nad częścią się zastanawiam - ale staram się nie przekroczyć dziesięciu, bo to i tak będzie wpis z kategorii tl;dr...
*zagląda nieśmiało* Mnie tu tak od Ninedin przyniosło, można? :)
OdpowiedzUsuńTen tygrys ma minę "mnie w to nie mieszajcie"...
Akapit o researchu (a uwielbiam tę działkę w we wszelkich rozważaniach okołopisarskich) żywo przypomniał mi, co swego czasu pisał Feliks W. Kres: KLIK
Co do przeszarżowania w drugą stronę, zdarza się nawet doświadczonym i popularnym. Strona w "Żmii", gdzie Sapkowski wylicza chyba wszystkie rodzaje monet jakie mógł sobie przypomnieć, wykończyła nawet mnie, chociaż na ogół lubię takie rzeczy...
Święta racja, że "coś" oznacza dla każdego co innego. Serdecznie nie znoszę, gdy czyjaś cała opinia o książce ogranicza się do "Jest świetna, przeczytajcie, ma w sobie, no wiecie, to coś". Nie, kurczę flak, nie wiemy.
Jasne, że można.:) Co prawda gdzie mi tam do poziomu językowego i merytorycznego Ninedin, ale i tak zapraszam!^^
UsuńNieprawdaż?;) Tygrys na tym obrazku w ogóle wydaje mi się wykazywać powinowactwo (przynajmniej duchowe) z wypchanym jednorożcem Yennefer.
Hm, może to dlatego, że felietony Kresa czytałam i bardzo się z nim w tej kwestii zgadzam, to i podobieństwo formy wyszło.;) Ale dziękuję za link:)
O tak, w "Żmii" to wszystko bardzo dobrze widać (nie tylko monety, ale i węże w mitologii, i uzbrojenie). I to w zasadzie trochę żenujące, bo mam wrażenie, że autor cokolwiek uznany popisuje się przed czytelnikami wiedzą jak uczniak (biorąc pod uwagę fakt, że jest to wiedza z dziedzin przeróżnych, raczej nie miał na celu trafienia do konkretnej grupy fascynatów).
A pod ostatnim akapitem to tylko mi się podpisać.:)
"Fantasy a fetyszyzm zoologiczny". Faktycznie. :D
UsuńPo napisaniu poszłam poczytać i znalazłam Twoją recenzję drugiej Kresowej "Galerii". :) Nie wiem, czy podobieństwo formy, ale on mi się często przypomina przy takich okazjach.
Owszem, u Sapkowskiego popisywanie często wylewa się z tekstu, a w przypadku "Żmii" w ogóle mam wrażenie, jakby wyliczanki "popularnonaukowe" miały zastąpić inne, mniej istotne składniki, jak fabułę... *prycha*
Obejrzałam też Twoje fanarty, mogę zapytać czy jesteś na Deviantarcie? :)
"Fantasy a fetyszyzm zoologiczny" to byłby nawet ciekawy temat na notkę (albo pracę doktorską), ale jak pomyślę, o czym tam by trzeba było pisać, to raczej nie ja będę autorem. Wolę, żeby pewne rejony Otchłani we mnie nie zaglądały.;) Kresa czytałam też "Galerię złamanych piór", ale to jeszcze w czasach przedblogowych.;)
UsuńCo do "Żmii", wrażenie mam bardzo podobne - nawet gdzieś na blogu jest recenzja.
Konta na Deviancie niestety jeszcze nie mam - założenie go to jedna z tych rzeczy, które od lat odkładam, głównie z powodu internetu na korbkę (wyświetlenie dowolnej grafiki z Devianta jest często ponad jego siły...). Jeśli jeszcze się nie dogrzebałaś, to na tej podstronie masz spis fanartów "akcjowych" http://kronikaksiazkoholika.blogspot.com/p/akcja-jak-to-widze.html :)
O! Akcja wpadła mi w oko, ale nie widziałam spisu. :) *leci oglądać*
Usuń