Celia S. Friedman to pisarka o
nazwisku bardzo znanym w światku fantastycznym – w swej karierze miała bowiem powieści fantasy, sci-fi i
hybrydy obu gatunków napisane na wysokim poziomie. Nawet na mojej półce czeka
na lepsze czasy słynna „Trylogia Zimnego Ognia”. Tymczasem Prószyński
postanowił wydać nieznaną jeszcze w Polsce „Trylogię Magistrów”, której
pierwszy tom to „Uczta dusz”. Po tak znanym nazwisku można się wiele
spodziewać, prawda?
Kamala ma siedemnaście lat,
niesamowitą determinację i pewien interesujący dar – potrafi splatać magię z
ognia własnej duszy. Nie jest to w sumie nic nadzwyczajnego, czarownice i
czarowników można spotkać we wszystkich miastach królestwa. Tylko że każde
zaklęcie zabiera trochę czasu życia czarownicy. Kamala nie chce skracać swojego.
Chce dołączyć do kasty Magistrów, którzy dzięki tajemniczym rytuałom uzyskują
nieograniczoną moc i nieśmiertelność. Problem polega na tym, że jak dotąd
żadnej kobiecie nie udało się przeżyć rytuału… Tymczasem znajdująca się na
północy bariera chroniąca ludzkość przed potworami zaczyna słabnąć. Czy bestie,
które doprowadziły do końca Pierwszej Epoki Królów mogą ciągle stanowić
zagrożenie?
Amerykański hardcover. Stąd. |
Muszę przyznać, że trochę
rozczarowałam się tą książką. Po tak znanej autorce spodziewałam się czegoś
niesamowitego, a dostałam kolejnego przyjemnego przeciętniaczka – ciekawą
historyjkę fantasy z kilkoma oryginalnymi pomysłami i przynajmniej taką samą
ilością wad. Choć muszę dodać, że warsztatowi pisarskiemu pani Friedman nie da
się niczego zarzucić.
Z ciekawych pomysłów można
wymienić system magiczny friedmanowego neverlandu. Już w „Trylogii Zimnego Ognia”
autorka wykazywała pewną fascynację szeroko pojętym wampiryzmem, a „Uczta dusz”
wydaje się być jej kolejną odsłoną. Mamy więc wampirycznych Magistrów, którzy
zarówno do swoich czarów, jak i do egzystencji potrzebują cudzej energii
życiowej. Mamy też autowampiryczne czarownice i czarowników, którzy magię
opłacają własnym życiem i stąd też wszystkie ograniczenia w jej stosowaniu. W
zasadzie Magistrowie posiadają wszystkie cechy, które literatura eksploatowała
w przypadku wampirów – są to istoty bardzo stare i praktycznie nieśmiertelne,
mające wiele tajemnic, których nie ujawniają zwykłym śmiertelnikom, które na tych
śmiertelnikach żerują i które w swoim wielowiekowym życiu śmiertelnie się nudzą.
Autorka postarała się dać czytelnikowi wgląd w psychikę takiej istoty, której
po kilku setkach lat przestają dotyczyć tak przyziemne sprawy, jak moralność
czy wyrzuty sumienia. Wyszło całkiem nieźle, bo bez sztucznego nadęcia i
pompatyczności.
A tu paperback - polska wersja ładniejsza.;) |
Przypadek Kamali jest tym
dziwniejszy, że Friedman pokazała przy okazji innych postaci, iż bohaterów
tworzyć potrafi bardzo sprawnie. Nie ma problemów ani z postacią zbuntowanego,
śmiertelnie chorego księcia, ani z surowym, a później coraz bardziej szalonym
władcą wielkiego imperium, ani wreszcie z królową pełną gębą (Gwynofar to jedna
z lepiej napisanych kobiecych postaci, z jaką spotkałam się od dłuższego
czasu), o całej plejadzie zimnych, wyrachowanych Magistrów nie wspominając.
Zaiste, różnorodni bohaterowie to mocna strona powieści, pomijając wpadkę w
osobie Kamali.
Może na to nie wygląda, ale
„Ucztę dusz” mimo wszystko oceniam na plus – w szkolny dzienniczek wpisałabym
za nią 3+, może nawet 4-. Jest to zasługą bardzo dobrze skonstruowanych
postaci, które nie pozostają obojętne czytelnikowi i których losami pozostałam
żywo zainteresowana. Już mniejsza o to, że fabuła średnio zaskakuje – może w
drugim tomie będzie lepiej. I nawet pomylenie dzidy z lancą wspaniałomyślnie wybaczę.
Książkę otrzymałam od wydawnictwa Prószyński i s-ka.
Tytuł: Uczta dusz
Autor: C. S. Friedman
Tłumacz: Grażyna Grygiel, Piotr Staniewski
Tytuł oryginalny: Feast of Souls
Cykl: Trylogia Magistrów
Wydawnictwo: Prószyński i s-ka
Rok: 2012
Stron: 608
Tłumacz: Grażyna Grygiel, Piotr Staniewski
Tytuł oryginalny: Feast of Souls
Cykl: Trylogia Magistrów
Wydawnictwo: Prószyński i s-ka
Rok: 2012
Stron: 608
Całkiem podobała mi się "Uczta dusz" choć faktycznie nie jest to jakieś wielkopomne dzieło. Kamalę z bohaterów polubiłam najmniej, ale w recenzjach "Skrzydeł gniewu" przeczytałam, że tej bohaterki jest trochę mniej, więc jestem dobrej myśli ;)
OdpowiedzUsuńO, dobrze wiedzieć. Chciałabym więcej Gwynofar.;) A książka już czeka na półce, więc niedługo się sama przekonam.;)
UsuńPrzeciętnemu fantasy zdecydowanie podziękuję. Już prędzej sięgnę kiedyś po - ponoć lepszą - Trylogię Zimnego Ognia, acz to też jedna z mało priorytetowych pozycji na mojej liście zakupu/czytania. Jakoś coraz bardziej nie mam ochoty na klasyczne fantasy, a już o fantasy z Mary Sue w roli głównej nie wspominam.
OdpowiedzUsuńBo bardzo trudno znaleźć dobre klasyczne fantasy. Jak mi się ta sztuka udaje czasem, to jestem w niebo wzięta. A szkoda, bo ja takie klasyczne historie z neverlandów ogromnie lubię. Trylogię Zimnego Ognia też mam na półce, ale nieprędko się wezmę.
UsuńJa na razie się nie skuszę bo już po twoim opisie widzę, że prawdopodobnie nie polubiłabym głównej bohaterki, jedynie ci magistrowie mnie zaciekawili ;) Po za tym nie chcę na razie rozpoczynać kolejnego cyklu, dopóki nie skończę jakiegoś innego. Ale może kiedyś ;)
OdpowiedzUsuńMożesz sobie poczekać, szalu nie ma. Ale ze względu na Magistrów kiedyś przy okazji zajrzyj.;)
Usuńporównanie z wampirami otworzyło mi oczy: rzeczywiście, coś w tym jest!
OdpowiedzUsuńUczta dusz może nie jest arcydziełem, ale fajnie się zgrywa z Skrzydłami Gniewu. Ot... książka fajna, bez fajerwerków/
Dokładnie tak:)
UsuńJestem co raz bardziej ciekawa tej książki i jej kontynuacji :)
OdpowiedzUsuńMi się podobała :) Jeszcze mam przed sobą "Skrzydła gniewu", ale też sądzę, że będą fajne. Szkoda tylko, że nie genialne :)
OdpowiedzUsuń