Guy Gavriel Kay jest pisarzem specyficznym, gdyż nie hołduje manierze
pisania fantastyki nastawionej na widowiskową akcję. Ona co prawda też u
niego występuje, ale nie pełni roli sedna opowieści. Poza tym Kay stał
się już klasykiem gatunku, a znajomość „Fionavarskiego Gobelinu” Andrzej
Sapkowski uznał za nieodzowną prawdziwemu fanowi fantastyki – mimo iż
to debiutancka trylogia amerykańskiego pisarza. Teraz cała (czyli
„Letnie Drzewo”, „Wędrujący ogień” i „Najmroczniejsza droga”) została
wydana w postaci jednej książki, więc nie trzeba gorączkowo szukać
kolejnych tomów.
Piątka kanadyjskich studentów udaje się na wykład otwarty do niezwykle sławnego i rozchwytywanego naukowca. Jakież jest ich zdziwienie, gdy rzeczony naukowiec zaprasza ich do siebie. A już zaskoczeni do granic możliwości są, gdy oznajmia, że nie jest żadnym specem od kultury celtyckiej, tylko Lorenem Srebrnym Płaszczem, magiem z Fionavaru – świata, który był pierwszy. Po czym składa Kim, Paulowi, Jennifer, Dave’owi i Kevinowi propozycję – chce ich zabrać do Brenninu, najwyższego królestwa Fionavaru, gdzie swoją obecnością mają uświetnić pięćdziesiątą rocznicę wstąpienia na tron króla Ailella. Tymczasem w Fionawarze zaczyna budzić się zło uwięzione tysiąc lat wcześniej – piątce studentów przyjdzie odegrać kluczową rolę w walce z nim.
„Fionavarski Gobelin” ma obecnie prawie 30 lat. Jak na fantasy, jest to wiek dość słuszny. Dlatego też całemu utworowi bliżej do prozy Tolkiena, niż do tego, co obecnie serwują nam pisarze fantaści. Teraz bowiem już się tak nie pisze. Temat walki z Wielkim Złem uważa się za wyeksploatowany, poniekąd słusznie – Tolkien, Kay i wielu innych zrobili to wcześniej i lepiej. Opisy, zwłaszcza przyrody, ale często też życia wewnętrznego bohaterów, skracane są do minimum. Na pierwszym planie jest akcja. A czytelnik wychowany na Tolkienie czasem tęskni do bohaterów targanych co prawda emocjami, ale w gruncie rzeczy jednoznacznych, za archetypiczną walką armii Światła i Mroku. Jeśli jeszcze nie zapoznał się z „Fionavarskim Gobelinem”, to będzie miał okazję urządzić sobie nostalgiczną wycieczkę do magicznego świata skonstruowanego w starym stylu.
Proza Kaya jest dość specyficzna – charakteryzuje ją głównie ogromny nacisk kładziony na bohaterów, ich rozterki, zmiany, które w toku akcji zachodzą w ich charakterach i dylematy, jakie muszą rozstrzygnąć. Sama akcja znajduje się niejako na dalszym planie, stąd czytelnicy lubiący, gdy ktoś kogoś ciągle goni, albo bez przerwy z kimś walczy, raczej nie powinni sięgać po tego autora. „Fionawarski Gobelin”, jako pierwsza poważna próba pisarska, jest jednak wyjątkowo obfity w fabularne zwroty, zawiera też nieco naiwnego romantyzmu. Niektórzy poczytują to za wadę, ale mnie nie przeszkadza – zawsze miałam umiarkowaną słabość do romantyków.
Wspomniałam już, że Kay wiele uwagi poświęca bohaterom. Dzięki temu dostajemy tu głęboką charakterystykę (momentami jeszcze nieporadną, ale tej słabości autor się pozbył w kolejnych powieściach) przeróżnych osób i możemy przyglądać się zmianom, jakie w nich zachodzą. Nie mam tu na myśli tylko piątki studentów. Nie wszystkie postacie są sympatyczne, nie wszystkie lubimy, ale na wszystkich wydarzenia powieści odciskają swoje piętno i autor bardzo zgrabnie to odmalowuje. Jest to element, którego brakuje historiom fantasy pisanym w ostatnich latach – jeśli nie mamy do czynienia z young adult, bohaterowie rzadko się zmieniają. A przecież po tak dramatycznych wydarzeniach, jakie im serwują autorzy, powinni.
Kay ma jeszcze jedną rzadką umiejętność – potrafi tworzyć atmosferę. W jego opowieściach silnie wyczuwalne są emocje. „Fionavarski Gobelin” emanuje smutkiem, takim, jaki towarzyszy bohaterom, którzy muszą postępować wbrew sobie, ale w imię wyższego celu. Takim, który towarzyszy odejściu czegoś pięknego. Takim, który zdaje się być od zarania dziejów wpleciony w materię rzeczywistości. I wreszcie takim, który towarzyszy śmierci przyjaciela. Cały ten smutek przenika czytelnika i wprowadza go w nastrój nieco nostalgiczny. Dlatego, jeśli macie ochotę na coś wesołego, omijajcie „Fionavarski Gobelin” szerokim łukiem.
Wady? Jak już wspominałam, proza Kaya ma pewne osobliwe cechy. Jedną z nich jest ogólna nieśpieszność prowadzenia narracji. Wydaje się, że autor wychodzi z takiego założenia, jak Umberto Eco przy pisaniu „Imienia róży” – czyli najpierw sto nudnych stron o niczym, żeby do końca dotarli tylko najwytrwalsi. Jeśli nie masz ochoty przedzierać się przez sto testowych stron, odpuść sobie, drogi czytelniku. Jeśli nie lubisz czytać o rozterkach bohaterów (którzy w „Letnim Drzewie”, są jeszcze nieco papierowi), to również poszukaj innej lektury.
Na koniec jeszcze kilka słów o wydaniu. Omnibus Zysku prezentuje się pięknie – twarda oprawa ozdobiona ilustracją Teda Nashmitha (wielka szkoda, że w środku nie ma ich więcej), biały papier, szycie kartek, wyraźny druk. Wizualnie wszystko gra, ale edytorsko już nie jest aż tak dobrze. Po pierwsze, trylogię przekładało dwóch tłumaczy, a nazewnictwa nie ujednolicono. Gdyby książki wydano osobno, prawdopodobnie nie kłułoby to w oczy, ale w jednym tomie nieco razi, choć na szczęście dotyczy raczej spraw błahych. Po drugie – w „Wędrującym ogniu” nagminnie nie zaznacza się miejsc, w których akcja przenosi się gdzie indziej, a to mocno irytuje. Poza tym jednak znaczących błędów brak.
Podsumowując – „Fionavarski Gobelin” to fantasy w starym stylu i obawiam się, że dobrze się go będzie czytać tylko tym, którzy tęsknią za Tolkienem. Niemniej jednak, jest bez wątpienia książką wartościową, nawet jeśli nie przypadnie do gustu osobom lubiącym akcję i bitwy (choć bitwy tam występują). Tych, którzy ponad akcję przedkładają dobrze prowadzonych i dogłębnie charakteryzowanych bohaterów, lubią wyłuskiwać nawiązania do mitologii i legend, a ponadto niestraszne im przedzieranie się przez nudny początek, książka zadowoli. A potem bardzo pięknie będzie prezentować się na półce.
Piątka kanadyjskich studentów udaje się na wykład otwarty do niezwykle sławnego i rozchwytywanego naukowca. Jakież jest ich zdziwienie, gdy rzeczony naukowiec zaprasza ich do siebie. A już zaskoczeni do granic możliwości są, gdy oznajmia, że nie jest żadnym specem od kultury celtyckiej, tylko Lorenem Srebrnym Płaszczem, magiem z Fionavaru – świata, który był pierwszy. Po czym składa Kim, Paulowi, Jennifer, Dave’owi i Kevinowi propozycję – chce ich zabrać do Brenninu, najwyższego królestwa Fionavaru, gdzie swoją obecnością mają uświetnić pięćdziesiątą rocznicę wstąpienia na tron króla Ailella. Tymczasem w Fionawarze zaczyna budzić się zło uwięzione tysiąc lat wcześniej – piątce studentów przyjdzie odegrać kluczową rolę w walce z nim.
„Fionavarski Gobelin” ma obecnie prawie 30 lat. Jak na fantasy, jest to wiek dość słuszny. Dlatego też całemu utworowi bliżej do prozy Tolkiena, niż do tego, co obecnie serwują nam pisarze fantaści. Teraz bowiem już się tak nie pisze. Temat walki z Wielkim Złem uważa się za wyeksploatowany, poniekąd słusznie – Tolkien, Kay i wielu innych zrobili to wcześniej i lepiej. Opisy, zwłaszcza przyrody, ale często też życia wewnętrznego bohaterów, skracane są do minimum. Na pierwszym planie jest akcja. A czytelnik wychowany na Tolkienie czasem tęskni do bohaterów targanych co prawda emocjami, ale w gruncie rzeczy jednoznacznych, za archetypiczną walką armii Światła i Mroku. Jeśli jeszcze nie zapoznał się z „Fionavarskim Gobelinem”, to będzie miał okazję urządzić sobie nostalgiczną wycieczkę do magicznego świata skonstruowanego w starym stylu.
Proza Kaya jest dość specyficzna – charakteryzuje ją głównie ogromny nacisk kładziony na bohaterów, ich rozterki, zmiany, które w toku akcji zachodzą w ich charakterach i dylematy, jakie muszą rozstrzygnąć. Sama akcja znajduje się niejako na dalszym planie, stąd czytelnicy lubiący, gdy ktoś kogoś ciągle goni, albo bez przerwy z kimś walczy, raczej nie powinni sięgać po tego autora. „Fionawarski Gobelin”, jako pierwsza poważna próba pisarska, jest jednak wyjątkowo obfity w fabularne zwroty, zawiera też nieco naiwnego romantyzmu. Niektórzy poczytują to za wadę, ale mnie nie przeszkadza – zawsze miałam umiarkowaną słabość do romantyków.
Wspomniałam już, że Kay wiele uwagi poświęca bohaterom. Dzięki temu dostajemy tu głęboką charakterystykę (momentami jeszcze nieporadną, ale tej słabości autor się pozbył w kolejnych powieściach) przeróżnych osób i możemy przyglądać się zmianom, jakie w nich zachodzą. Nie mam tu na myśli tylko piątki studentów. Nie wszystkie postacie są sympatyczne, nie wszystkie lubimy, ale na wszystkich wydarzenia powieści odciskają swoje piętno i autor bardzo zgrabnie to odmalowuje. Jest to element, którego brakuje historiom fantasy pisanym w ostatnich latach – jeśli nie mamy do czynienia z young adult, bohaterowie rzadko się zmieniają. A przecież po tak dramatycznych wydarzeniach, jakie im serwują autorzy, powinni.
Kay ma jeszcze jedną rzadką umiejętność – potrafi tworzyć atmosferę. W jego opowieściach silnie wyczuwalne są emocje. „Fionavarski Gobelin” emanuje smutkiem, takim, jaki towarzyszy bohaterom, którzy muszą postępować wbrew sobie, ale w imię wyższego celu. Takim, który towarzyszy odejściu czegoś pięknego. Takim, który zdaje się być od zarania dziejów wpleciony w materię rzeczywistości. I wreszcie takim, który towarzyszy śmierci przyjaciela. Cały ten smutek przenika czytelnika i wprowadza go w nastrój nieco nostalgiczny. Dlatego, jeśli macie ochotę na coś wesołego, omijajcie „Fionavarski Gobelin” szerokim łukiem.
Wady? Jak już wspominałam, proza Kaya ma pewne osobliwe cechy. Jedną z nich jest ogólna nieśpieszność prowadzenia narracji. Wydaje się, że autor wychodzi z takiego założenia, jak Umberto Eco przy pisaniu „Imienia róży” – czyli najpierw sto nudnych stron o niczym, żeby do końca dotarli tylko najwytrwalsi. Jeśli nie masz ochoty przedzierać się przez sto testowych stron, odpuść sobie, drogi czytelniku. Jeśli nie lubisz czytać o rozterkach bohaterów (którzy w „Letnim Drzewie”, są jeszcze nieco papierowi), to również poszukaj innej lektury.
Na koniec jeszcze kilka słów o wydaniu. Omnibus Zysku prezentuje się pięknie – twarda oprawa ozdobiona ilustracją Teda Nashmitha (wielka szkoda, że w środku nie ma ich więcej), biały papier, szycie kartek, wyraźny druk. Wizualnie wszystko gra, ale edytorsko już nie jest aż tak dobrze. Po pierwsze, trylogię przekładało dwóch tłumaczy, a nazewnictwa nie ujednolicono. Gdyby książki wydano osobno, prawdopodobnie nie kłułoby to w oczy, ale w jednym tomie nieco razi, choć na szczęście dotyczy raczej spraw błahych. Po drugie – w „Wędrującym ogniu” nagminnie nie zaznacza się miejsc, w których akcja przenosi się gdzie indziej, a to mocno irytuje. Poza tym jednak znaczących błędów brak.
Podsumowując – „Fionavarski Gobelin” to fantasy w starym stylu i obawiam się, że dobrze się go będzie czytać tylko tym, którzy tęsknią za Tolkienem. Niemniej jednak, jest bez wątpienia książką wartościową, nawet jeśli nie przypadnie do gustu osobom lubiącym akcję i bitwy (choć bitwy tam występują). Tych, którzy ponad akcję przedkładają dobrze prowadzonych i dogłębnie charakteryzowanych bohaterów, lubią wyłuskiwać nawiązania do mitologii i legend, a ponadto niestraszne im przedzieranie się przez nudny początek, książka zadowoli. A potem bardzo pięknie będzie prezentować się na półce.
Recenzja dla portalu Insimilion.
Tytuł: Fionavarski Gobelin
Autor: Gay Gavriel Kay
Tłumacz: Michał Jakuszewski ("Wędrujący ogień"), Dorota Żywno ("Letnie Drzewo", "Najmroczniejsza droga")
Tytuł oryginalny: The Fionavar Tapestry
Cykl: Fionavarski Gobelin
Wydawnictwo: Zysk i s-ka
Rok: 2012
Stron: 1305
Tłumacz: Michał Jakuszewski ("Wędrujący ogień"), Dorota Żywno ("Letnie Drzewo", "Najmroczniejsza droga")
Tytuł oryginalny: The Fionavar Tapestry
Cykl: Fionavarski Gobelin
Wydawnictwo: Zysk i s-ka
Rok: 2012
Stron: 1305
Czytałam baardzo dawno temu część 1 i 3, w żadan sposób nie mogłam znaleźć wtedy "Wędrującego ognia" i do tej pory żałuję, że nie przeczytałam trylogi tak jak należy. Nie wiem czy teraz Kay zrobił by na mnie takie wrażenie jak kiedyś, ale dobrze, że Zysk wznowił wydanie, bo chętnie przepomniałabym sobie całość.
OdpowiedzUsuńPodejrzewam, że by nie zrobił, bo ten typ romantyzmu działa najlepiej na ludzi w wieku nastolęcym (lub niedużo późniejszym). Niemniej, uważam, że warto.:)
UsuńNiezła cegła. ^^ Na półce z pewnością prezentuje się malowniczo i przyznam, że z tego powodu między innymi mnie kusi. Ale najpierw zapoznam się z jakimiś innymi książkami Kaya, zwłaszcza że kilka dorwałam w jakiejś taniej książce, a potem się zobaczy, na ile mi się styl autora spodobał.
OdpowiedzUsuńNa półce wygląda świetnie.;) Obawiam się, że inne utwory będą mało reprezentatywne w odniesieniu do "Gobelinu" - później Kay w dużej części zrezygnował z romantyzmu i widowiskowych bitew na rzecz melancholii, intrygi i budowania postaci. Ale polecam cokolwiek Kay'a, zwłaszcza "Tiganę".^^
UsuńMnie Kaya polecać nie trzeba, napisałam list do Mikołaja w sprawie tej trylogii, ale nie wiem czy do niego dotarł. Masz rację Kay jest mistrzem budowania atmosfery swoich powieści i właśnie za to tak bardzo go lubię :)
OdpowiedzUsuńTeż za to go lubię (i za bohaterów). To teraz tak rzadko spotykana umiejętność...
UsuńW sumie książka zdaje się zawierać wszystko to, co lubię, ale po ostatnich ceglastych zakupach nie mam najmniejszej ochoty na kolejną mamucią serię, pod którą się będą uginać półki i ja... Chyba, że dorwę wersję na Kindla, to bardzo chętnie:-)
OdpowiedzUsuńOj, to nie jest żadna mamucia seria, to najzwyklejsza trylogia, a prezentowany powyżej ponad tysiącstronicowy tom zawiera wszystkie części - i za to go lubię.;) A z dorwaniem wersji na Kindla chyba nie powinno być problemu (zwłaszcza po angielsku) - nie dość, że klasyka, to jeszcze wiekowa jak na fantasy.;)
UsuńW sumie, jak na fantasy, skromnie - trzy tomy - ale miałam raczej na myśli niepraktyczne gabaryty, a może się mylę?...
UsuńA na Kindla wersji niet, ani po niemiecku, ani po angielsku...
Gabaryty ma akurat mocno nieporęczne niestety...
UsuńTym, że nie ma na Kindla, to mnie zaskoczyłaś solidnie. Cóż, zawsze pozostaje pewien portal z gryzoniem w nazwie - kupisz cegłę na półkę, żeby ładnie wyglądała, a ebooka przeczytasz wygodnie na Kindlu.;)
Dopiero po lekturze Twojej recenzji zdałem sobie sprawę, za czym tęsknię w literaturze, i dlaczego mam wrażenie, że czegoś brakuje mi w obecnie czytanej fantasy.
OdpowiedzUsuńWielkie dzięki, Moni - na pewno się gnę po "Fionavarski Gobelin" : )
Cieszę się, że się przydałam:)
UsuńWolałabym książkę w trzech częściach.
OdpowiedzUsuńPoprzednie wydanie było trzyczęściowe. Ale teraz raczej do znalezienia tylko w antykwariacie...
Usuń