
Juliett jest pisarką, która
wyrusza w trasę promującą jej najnowszą książkę. Jest to jej pierwsza książka
powojenna – zbiór felietonów które w czasie wojny publikowało jedno z
londyńskich czasopism. Niedawno skończyła się II wojna światowa i cała Europa
liże rany, a zbiór humorystycznych tekstów najwyraźniej w tym pomaga,
przynajmniej Anglikom. Czas jednak poszukać tematu do nowej powieści. List od
obcego mężczyzny i nowi znajomi z Wysp Normandzkich wydatnie w tym pomogą.
Autorki zdecydowały się na bardzo
nietypową obecnie formę – stworzyły powieść epistolarną. Dotąd byłam
przekonana, że szał na opowieści w listach skończył się przy „Cierpieniach
młodego Wertera”, ale najwyraźniej nie. Dla mnie to ogromna zaleta, uwielbiam
różnorodność i nietypowe rzeczy. Może trzeba więcej uwagi poświęcać temu, kto i
do kogo pisze, ale warto. Bohaterowie bowiem listy piszą dowcipne, ciepłe,
często zawierające historie niesamowite czy cudowne, a zawsze wzruszające.
Język jest lekki i zgrabny, pozwalając czytelnikowi całkowicie wsiąknąć w cudzą
korespondencję.
Zdarzało mi się czasem znaleźć w
czeluściach sieci recenzje lekko rozczarowanych czytelniczek. Głównym zarzutem
był brak rozdzierającego tragizmu historii, i naturalistycznych opisów cierpień
mieszkańców okupowanych wysp. Cóż, ja takich pretensji nie mam. Z jednej strony
dlatego, że autentyczne wojenne wspomnienia (z literaturą obozową na czele) są
dla mnie zbyt trudne w czytaniu. Poraża mnie ten ogrom cierpienia, dlatego wolę
go w wersji wygładzonej, jeśli już koniecznie musze z nim obcować. Z drugiej
strony – chyba naturalistyczny rys jest niemożliwy w listach pisanych do obcej
osoby w niespełna rok po wojnie. W każdym razie mnie bardzo odpowiadają wojenne
opowieści mieszkańców wyspy, które są raz zabawne (sprawa pieczonego prosiaka),
innym razem znowu tragiczne czy zwyczajnie pełne smutku i beznadziei.
Kolejną mocną stroną powieści są
bohaterowie. Sama Juliett jest osobą bardzo sympatyczną, choć (a może właśnie
dlatego) nieco postrzelaną. Zaś mieszkańcy wyspy to cała galeria osobliwości.
Mamy więc i lokalną wiedźmę, która wcale nie wygląda jak wiedźma, mamy farmera
rozkochanego w esejach Lamba, mamy lokaja z zacięciem aktorskim i byłego
psychiatrę. Wszystkie te postacie są niezwykle sympatyczne (poza tymi, które
nie miały takie być) – nawet niemieckich okupantów autorki starały się nie
demonizować. Wreszcie jest też postać najważniejsza, choć nieobecna. Elizabeth
była duszą wyspy, która pozwoliła mieszkańcom przetrwać wojnę. Razem z Juliett
poznajemy jej niezwykłą charyzmę oraz pełne odwagi i codziennego poświęcenia życie.
Zapomniałabym wspomnieć o tym, co
książkowe mole lubią najbardziej. Jak sam tytuł wskazuje, że „Stowarzyszenie
Miłośników Literatury…” jest przede wszystkim opowieścią o książkach i o tym,
jak wielką rolę mogą odegrać w życiu człowieka. Nie tylko pomagają przetrwać
wojnę, ubarwić jej beznadziejność – pośrednio mogą nawet zapobiec przestępstwu
czy kojarzyć małżeństwa. Jest to więc balsam dla duszy każdego mola, który
czuje się nierozumiany przez otoczenie. No i zawsze przyjemnie poczytać o
współuzależnionych.;)
Jeśli szukacie autentycznych i
brutalnych w swojej tragedii wspomnień wojennych, ta książka z pewnością was
nie zadowoli. Jeśli natomiast macie ochotę na ciepłą historię o literaturze i
relacjach międzyludzkich na tle wojny, przedstawioną w nietypowej formie, „Stowarzyszenie
Miłośników Literatury i Placka z Kartoflanych Obierek” to coś dla was. Zatem
miłej lektury.
Tytuł: Stowarzyszenie miłośników literatury i placka z kartoflanych obierek
Autor: Mary Ann Shafer, Anne Barrows
Tłumacz: Joanna Puchalska
Tytuł oryginalny: The Guernsey Literary and Potato Peel Pie Society
Wydawnictwo: Świat Książki
Rok: 2010
Stron: 252
Autor: Mary Ann Shafer, Anne Barrows
Tłumacz: Joanna Puchalska
Tytuł oryginalny: The Guernsey Literary and Potato Peel Pie Society
Wydawnictwo: Świat Książki
Rok: 2010
Stron: 252