To będzie kolejna z bardzo krótkich notek, ale uznałam, że akurat o tej książce powinnam napisać kilka słów, choćby ze względu na charakter mojego bloga. W końcu jak się pisze głównie o fantastyce, to wypadałoby też mieć jakieś zdanie o „Leksykonie fantastyki”.
„Leksykon fantastyki. Postacie, miejsca, rekwizyty, zjawiska” został wydany sześć lat temu przez Muzę i od tamtej pory wzbudzał moje zainteresowanie. Nawet studzące zapał notki czytanych blogerów nie zdołały mnie zniechęcić i kiedy wypatrzyłam „Leksykon” w taniej książce, nie mogłam się oprzeć.
Jak sama nazwa wskazuje, ta książka jest zbiorem haseł z opisami. I muszę przyznać, że autorki odwaliły kawał roboty, bo zagłębiły się w chyba każdy zakątek popkultury, jaki tylko można sobie wyobrazić (poza grami – niestety, tę gałąź popkultury sobie odpuściły). Mamy więc elementy magiczne z polskich powieści czasów głębokiego PRL-u, literaturę zagraniczną, baśnie, współczesne filmy animowane i aktorskie… Generalnie można powiedzieć, że jeśli coś wyszło przed 2008 rokiem, jakaś wzmianka o tym będzie w „Leksykonie”.
Niestety, nie tylko bogactwem, ale i treścią haseł słowniki (czy inne tego typu publikacje) stoją. I tutaj jestem nieco rozczarowana. Bo widzicie, autorki co prawda skrupulatnie opisują wygląd i rolę bohaterów/przedmiotów/zjawisk, ale na tym koniec. Jeśli ktoś poszukuje wiedzy wykraczającej poza treść utworu (na przykład oryginalnych imion bohaterów – przydatne, kiedy chce się zgłębiać wiedzę na własną rękę w internecie), to jej tam nie znajdzie. Nawet nie cała konieczna wiedza zawarta w utworach jest wspomniana w hasłach. Na przykład o bazyliszku czytamy, że jest to potwór z głową koguta, ogonem węża i tak dalej, i że pojawia się też w drugim tomie cyklu o Harrym Potterze. Wzmianki, że w tymże cyklu wygląda on zupełnie inaczej niż w „Legendach warszawskich” brak. Z Pożeraczem Chmur rzecz ma się trochę inaczej, bo tu autorki nie skorzystały z wszelkich dostępnych źródeł – wzięły na tapetę zbiór opowiadań, całkowicie ignorując wyrosły z niego cykl. A to nie są jedyne braki.
Nie chcę przez to powiedzieć, że „Leksykon fantastyki” to książka kompletnie bezużyteczna. Wręcz przeciwnie – idealnie nadaje się dla maturzystów piszących swoje prace maturalne (choć tym, którzy są fanami, posłuży raczej tylko jako kolejna pozycja w spisie literatury przedmiotu). Bardziej zaawansowanym konsumentom popkultury raczej do niczego się nie przyda.
Autor: Karolina Haka-Makowiecka, Marta Makowiecka, Małgorzata Węgrzecka
Wydawnictwo: Muza
Rok: 2009
Stron: 454
Wyobrażałam go sobie nieco lepiej, a skoro piszesz, że "zaawansowanym konsumentom popkultury" (a śmiem się za takiego uważać) na zbyt wiele się nie przyda, to chyba sobie jednak daruję :\
OdpowiedzUsuńmiedzysklejonymikartkami.blogspot.com
Chyba nie widzę opcji przydatności takiej publikacji...
OdpowiedzUsuńMoże przydałby Ci się przy pisaniu pracy maturalnej...
OdpowiedzUsuńW sumie widzę - maturzyści i uczniowie. Nie każdego interesuje fantastyka, a czasem trzeba coś do szkoły zrobić (no i w leksykonie ą też postacie znane z lektur szkolnych, więc).
OdpowiedzUsuńWłaśnie mi też wydawało się też, że pomiom dużej pracy wykonanej przez autorki hasła były rbione jakoś bardzo ogólnie. zgadzam się też, że w szkole może się przydawać, bo np. u Sapkowskiego w leksykonie nie ma wszyskiego.
OdpowiedzUsuńSapkowski swoją książkę pisał w ogóle z innym założeniem - interesowało go przekazanie ogólnego obrazu gatunku (i skupiał się tylko na fantasy, w "Leksykonie" są też hasła z innych podgatunków), nie szczegółowe opisywanie postaci.
OdpowiedzUsuńZgadam się. Mysłe, że moze też się przydać nawet w opsywanych przez Sapkowskiego tematach, jeżeli okaze się, że nauczyciele są do niego uprzedzeni.
OdpowiedzUsuń