piątek, 19 czerwca 2015

Zmyślenia #19 - Wydawnictwa, do których mam stosunek

W blogosferze panuje przeświadczenie, że o wydawnictwach jako takich nie wypada pisać. Takie mam przynajmniej wrażenie, bo jedyne notki, na jakie do tej pory natrafiałam, to zestawienia ulubionych wydawnictw (jest jeszcze ta notka, ale to jedyna rzecz niebędąca prostą wyliczanką, na jaką trafiłam). Nie wiem, z czego to wynika – być może blogerzy przywiązują wagę wyłącznie do autorów i treści, kompletnie olewając kwestię, kto i jak im książkę wydał. Ale ja akurat nie tylko do autorów, ale i do niektórych wydawnictw mam stosunek. Emocjonalny.

To nie będzie notka wywlekająca jakieś brudy czy afery, jak być może zapowiada się po wstępie (choć kilka gorzkich słów pewnie w niej padnie). Po prostu tak mam, że lubię (albo nie) pewne wydawnictwa jako marki, ogół cech i decyzji, które sobą reprezentują. I chciałabym o tym napisać.

Zacznijmy może od Maga, bo na chwilę obecną to moje absolutnie ulubione wydawnictwo (a jeśli ktoś myśli, że słodzę im, bo dają mi książki, to się myli, bo nie dają. A szkoda;P). Oczywiście wydają świetne książki. Seria „Uczta Wyobraźni” jest chyba najbardziej rozpoznawalną na rynku fantastyki. Dla mnie obecnie jest też najbardziej nieczytaną serią, bo choć zajmuje całą półkę na regale, to przeczytałam dotąd tylko pięć pozycji (ale przeczytam i resztę, spokojna głowa). Teraz wystartowali z „Artefaktami” i choć o jakości literackiej wydawanych w nich książek nie mogę się wypowiadać (bo jeszcze nie czytałam), to wizualnie prezentują się wręcz fenomenalnie (tylko tę numerację na grzbietach mogliby sobie darować, naprawdę). W ogóle mam wrażenie, że Mag ostatnio zwraca się bardziej w kierunku pasjonatów: coraz mniej w ich ofercie książek w miękkich oprawach, a coraz więcej dopracowanych wizualnie twardookładkowych (a wiadomo, że twarda okładka to jednak kilka złotych drożej). Nie powiem, podoba mi się ten trend. Podoba mi się też kontakt, jaki ludzie w wydawnictwie utrzymują z czytelnikami (no dobrze, konkretnie to jeden człowiek – ale działa). Na forum można zadać każde pytanie i zazwyczaj doczekać się odpowiedzi. A jak błyśniesz pomysłem, możesz zostać uwieczniony – nick użytkownika, który pierwszy wpadł na pomysł nazwania nowej serii „Artefaktami” widnieje w stopce redakcyjnej każdego tomu.

Cóż, Mag ma na koncie kilka niewydanych do końca cykli, na szczęście żaden z nich mnie nie interesuje. Za to na forum można przeczytać deklaracje, że przynajmniej co do niektórych są plany dokończenia. Na forum można też znaleźć uzasadnienia niektórych mało popularnych decyzji. Może to nie pocieszy tych, w których te decyzje uderzają, ale przynajmniej wiadomo, że wydawca traktuje czytelników jak partnerów, zamiast mydlić im oczy sloganami marketingowymi.

Ciepłymi uczuciami darzę też Genius Creations. Jak na razie są to co prawda uczucia trochę na wyrost – prawie przeczytałam jedną z ich książek i okazała się całkiem fajna, ale jedna to trochę za mało – jednak przyznaję ten kredyt z ochotą. Widzicie, od czasu upadku Runy i przebranżowienia Fabryki Słów, brakowało miejsca, w którym polski autor mógłby zadebiutować. GC takie miejsce i warunki stworzyło i widać, że mają z czego wybierać (z tego co wiem, autorzy też sobie chwalą kontakt z wydawcą). I bardzo dobrze, bo bez wydawnictwa, które pozwala autorom otrzaskać się z publiką i profesjonalnie popracować nad tekstem, autorzy nie mogą się rozwijać, a gatunek umiera, bo ileż można jechać na kilku znanych nazwiskach. Mam nadzieję, że trafi im się hit na miarę Sapkowskiego czy Wegnera, czego im z całego serca życzę.

Jeśli chodzi o kontakt z czytelnikami, to również bardzo sobie chwalę. Jeszcze żadne z pytań zadanych na wydawniczym fanpejdżu nie pozostało bez odpowiedzi, czasem nawet bardzo obszernej. Inna rzecz, że ciągle nie możemy się doczekać długo zapowiadanej porządnej strony z zapowiedziami (wiecie, miały być krótkie opisy do tych książek, które mają się ukazać w najbliższych miesiącach). W przypadku zagranicznych autorów zawsze można sprawdzić w Amazonie, kto zacz, a tak urządzaj sobie czytelniku zgadywanki.

Jest jeszcze Rebis. W tym przypadku przyznam, że siła moich uczuć jest proporcjonalna do aktualnej liczby uwielbianych przeze mnie serii ukazujących się pod auspicjami wydawnictwa. A że ta liczba mimo wahań pozostaje wysoka, to tylko się cieszyć. No i Rebis wydaje Novik (choć ten, kto zatwierdzał okładki do kilku ostatnich tomów, powinien natychmiast przestać mieć wpływ na jakiekolwiek decyzje o aspekcie estetycznym). Należałoby pochwalić też inicjatywę serii „Horyzonty zdarzeń”, mającą promować polskich autorów, ale coś na ten temat ucichło, więc chyba serię spisano na straty.

Z Rebisem jest jakoś tak dziwnie, że fantasy wydaje na pięknym, białym papierze, a SF jednak na tym ekologicznym (wyjątkiem jest Westerfeld), przynajmniej jeśli chodzi o serie, z którymi miałam styczność. I fantasy wydaje jednak solidniej – żadna z moich książek się nie rozpadła ani nie rozkleiła (a „Klęskę Ważki” mam z antykwariatu i widać, że dużo przeszła, zanim do mnie trafiła. Z drugiej strony, grzbiety „Strachu mędrca” jednak dość ciężko zniosły lekturę), w przeciwieństwie do takiej na przykład Honor Harrington, która w rękach Lubego sama się obdarła z okładki. Za to można ich pochwalić za konsekwentne trzymanie się jednego formatu – z czterech cykli, jakie mam, trzy są identyczne (tylko „Temeraire” jest nieco mniejszy).

Z zupełnie innej beczki jest Czarne, które uwielbiam od czasu, gdy zainteresowałam się reportażami (może na blogu to zainteresowanie słabo widać, ale zapewniam was, że istnieje. Tylko fantastyki jednak czytam znacznie więcej). Przede wszystkim uwielbiam szatę graficzną ich serii. I chociaż seria „Reportaż” często bywa zbyt mocno sklejona, a niektóre książki kompletnie nie pasują do pozostałych rozmiarem i formą (gdyby nie ledwie widoczny znaczek na okładce, takiego „Jakucka” w ogóle bym z serią nie skojarzyła), to i tak im wybaczam. Głównie dlatego, że tak czy inaczej najbardziej interesuje mnie seria „Menażeria”, w której jak dotąd ukazała się przynajmniej jedna fenomenalna książka. Mam nadzieję, że pożyje jeszcze długo, bo „Biosfera” z WABu już chyba umarła, a jeśli padnie i „Menażeria”, to skąd ja będę brała dobre książki o zwierzętach? Drugim powodem wybaczania niedomagań formy jest fakt, że niektóre rzeczy jak wydadzą, to nie można się nie zachwycić. Taki „Cesarz wszech chorób” to jak dla mnie minimalistyczny majstersztyk.

Uroboros jest rozczarowaniem. To imprint, powstały w czasie, kiedy rodziło się sporo małych fantastycznych wydawnictw (większość nie przetrwała, a przynajmniej kilku z nich mi szkoda). Na początku pokładałam w nim spore nadzieje, bo zdawało się, że będą wydawać tytuły ciekawe, może i niezbyt ambitne, może bardziej rozrywkowe, ale interesujące. Szczerze mówiąc, liczyłam, że z czasem dojdzie też do ambitniejszej literatury (bez przesady z ta ambicją, ale chociaż odrobinkę), może nawet skierowanej do dorosłego odbiorcy. Niestety, przeliczyłam się. Teraz Uroboros wydaje głównie młodzieżowe powieści „z pogranicza”, w sporej części niezbyt ciekawe czy oryginalne. A na kolejne tomy ulubionych serii trudno się doczekać.

Tutaj miałam wylać swoje żale odnośnie Fabryki Słów (która pozwoliła mi zacząć przygodę z fantastyką, ale teraz łączy wszystkie zarzuty, jakie mam względem Uroborosa z zawodem, że przestała robić to, co robi teraz GC), ale doszłam do wniosku, że na chwilę obecną to wydawnictwo jest mi tak dalece obojętne, że muszę sobie przypominać o jego istnieniu.

A Wy macie jakiś stosunek do wydawców, czy też nie interesuje Was kto i jak, a tylko kogo wydaje?
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...