sobota, 30 października 2010
Stosik, tym razem nie mini.
1. "Amerykańscy bogowie" Neil Gaiman - czytam już od jakiegoś czasu, ale zawiesiłam się na 200 stronie. Może weekend mi pomoże się z nią uporać...
2. "Lewa ręka ciemności" Ursula K. Le Guin - pod wpływem książki pani Grażyny Lasoń-Kochańskiej. Wydanie przedpotopowe i sypie się w rękach, ale co mi tam.;)
3. "Kłamca 3. Ochłap sztandaru" Jakub Ćwiek
4. "Ostatni raz" Anna Gavalda - wypożyczona pod wpływem kilku recenzji z blogu Isabelle
5. "Wolałbym żyć" Thierry Cohen - również wypożyczona pod wpływem recenzji blogowej, niestety, nie pamiętam, czyjej.:(
6. "Zupa z ryby fugu" Monika Szwaja
7. "Rozkoszne" antologia - wygrywajka z blogu Leny. Dziękuję raz jeszcze.:)
8. "Dziewczęta z Szanghaju" Lisa See
9. "Ciotka Julia i skryba" Mario Vargas Llosa - z DKK
Dziwnie mało fantastyki jak na mnie. Ciekawe, kiedy ja to przeczytam...
środa, 27 października 2010
"Nie istniejemy poza światem.[...] Jesteśmy nim." - "Kobiety opowiadają świat. Szkice o fantastyce" Grażyna Lasoń-Kochańska
Od czasu przeczytania „Rękopisu znalezionego w smoczej jaskini” bardzo łasa jestem na wszystkie teksty analityczno- i krytycznoliterackie dotyczące fantasy. A że nie jest ich wiele i raczej trudno je znaleźć, doceniłam bardzo biblioteczny katalog internetowy. W nim to bowiem, całkowicie przypadkiem wygrzebałam „Kobiety opowiadają świat. Szkice o fantastyce” Grażyny Lasoń-Kochańskiej. Oczka mi się zaświeciły i natychmiast książkę w bibliotece zamówiłam. I nie zawiodłam się.
Podział literatury na kobiecą i męską jest obecnie tematem sporów. Nie śledzę ich, nie wiem, jakie teraz królują na to poglądy, ale jestem zdania, że można takie dwa typy literatury odróżnić. Nie chodzi tu jednak bezpośrednio o to, kto lub dla kogo pisze książki. Chodzi o to, jakim przemawia językiem i jakich symboli i rozwiązań używa. Jaskrawo wręcz widać to w fantastyce. Każdy, kto czytał „Władcę pierścieni” Tolkiena oraz „Ziemiomorze” Le Guin wie, że mimo iż obie powieści to fantasy i zawierają podobne motywy, trudno o nich powiedzieć, że są podobne. Le Guin została (chociaż nie tylko ona) wykorzystana przez panią Lasoń-Kochańską jako przykład sztandarowy wielkiej opowiadaczki i to głównie ona, a w mniejszym stopniu Bradley, Auel i jeszcze kilka innych pań, są tytułowymi kobietami, które „opowiadają świat”.
„Kobiety opowiadają świat” to zbiór szkiców o twórczości pisarek – fantastek. Autorka co prawda ograniczyła się tylko do kilku nazwisk, pomijając ogromną rzeszę innych piszących pań, ale nie mam zamiaru poczytywać jej tego za błąd. Po pierwsze, wybrała nazwiska najbardziej rozpoznawalne i najbardziej uznane, a po drugie wybrała takie panie, których twórczość silnie nawiązuje do kobiecości jako takiej. Pani Grażyna Lasoń-Kochańska na podstawie tak dobranych przykładów próbuje dociec, co jest charakterystyczne dla kobiecej fantastyki i co takie utwory łączy, a jednocześnie co je odróżnia od fantastyki męskiej. Robi to na podstawie trzech kryteriów.
Pierwszym jest przedstawienie protagonisty. Odpowiedź na pytanie, czym się różni on – bohater od niej – bohaterki, rozpatrywana jest na kilku planach i kilku poziomach: opozycji do tradycji i nawiązania do niej, ukazania postaci przez pryzmat macierzyństwa (czy raczej bycia „córką ojca” lub „córką matki”) oraz tego, jak dana postać przechodzi swoją drogę rozwoju. Okazuje się, że męska droga rozwoju różni się od kobiecej (co zaskakujące nie jest). Ale jak i dlaczego, tego nie zdradzę, odsyłam do autorki.
Drugim kryterium jest analiza kobiecych utopii (włączając w to antyutopie i dystopie). Mamy więc tu zestawienie kilku fantastycznych światów, rozkwitających w kulturze matriarchalnej. Chociaż „rozkwitających” to słowo na wyrost – jeden z nich właśnie odchodzi do strefy mitu. Tutaj pani Lasoń–Kochańska stara się dociec, dlaczego pisarki tworzą utopie, co chcą przez nie przekazać i czym ten przekaz różni się od analogicznego, ale wysyłanego przez panów pisarzy.
Trzecim kryterium jest analiza płciowości. Tutaj analizowana jest głównie twórczość Le Guin. Jest to jeden z ciekawszych rozdziałów, ale nie podejmuję się przekazania jego idei czy skróconych opisów, gdyż mi się to nie uda, a nie chcę spartaczyć. Chodzi jednak mniej więcej o ukazanie względności płci i norm seksualnych. Po lekturze zaczęłam się zastanawiać, dlaczego panowie tak rzadko (jeśli w ogóle, bo nie znam żadnej tego typu książki) poruszają temat płciowości i podejmują się zabawy płcią. Chętnie bym sprawdziła, jak to wygląda w męskim wydaniu.
Dodatkowym smaczkiem jest rozdział, w którym autorka dokonuje porównania „Władcy pierścieni” z „Ziemiomorzem”. Chociaż wnioski z tego porównania płynące zaskakujące nie są, to sam rozdzialik jest bardzo ciekawy.
Kiedy obecnie piszę się o miejscu kobiety w kulturze, nie sposób nie czerpać ze źródeł feministycznych. „Szkice o fantastyce” nie są tu wyjątkiem. Nie ma się jednak czego obawiać, analiza tekstu jest bowiem na wskroś rzetelna i nikt nikogo nie będzie tu feministycznie indoktrynował (o ile istnieje coś takiego, jak feministyczna indoktrynacja). Wszystkie powieści i opowiadania analizowane są pod wielorakim kątem, a język tych wywodów, mimo, że praca jest bardziej naukowa, niż popularna, nie jest szczególnie skomplikowany. Owszem, autorka używa kilku trudniejszych pojęć, ale nie jest to nic, z czym wujek Google by sobie nie poradził. A że pani Lasoń-Kochańska sama jest całkiem niezłą opowiadaczką, lektura sprawia prawdziwą przyjemność.
Wiele bym jeszcze mogła napisać o tej książce, ale podczas pisania recenzji zbioru esejów zawsze istnieje ryzyko, że zacznie się te eseje przepisywać w skróconej formie. Toteż w tym miejscu zamilknę. Na zakończenie powiem tylko, że jest to świetna pozycja dla wszystkich, których zainteresowanie fantastyką wykracza poza czytanie samych powieści.
Tytuł: Kobiety opowiadają świat. Szkice o fantastyce
Autor: Grażyna Lasoń-Kochańska
Wydawnictwo: Wydawnictwo Naukowe Akademii Pomorskiej w Słupsku
Rok: 2008
Stron: 181
czwartek, 21 października 2010
Kryminalne zagadki Camorry - "Kłamstwa Locke'a Lamory" Scott Lynch
Z powieściami o kryminalistach zawsze mam pewien problem. Otóż bardzo trudno mi się w takie książki „wgryźć”. Niby wszystko gra, język mi się podoba, styl zachwyca, a bohaterowie są świetni, ale i tak pierwsze 200 stron męczę ponad miesiąc.”Kłamstwa Locke’a Lamory” nie są w tej kwestii wyjątkiem. Joanna, która wspaniałomyślnie mi oba tomy cyklu „Niecni Dżentelmeni” pożyczyła i której cierpliwości zdecydowanie nadużywam, zasłużyła na moje gorące podziękowania i przeprosiny, że to tak długo trwa. Bo szkoda by było „Kłamstw…” nie przeczytać, oj bardzo by było szkoda.
Locke Lamora jest szefem gangu Niecnych Dżentelmenów, działającego w podobnym do Wenecji mieście Camorra. A jest to gang niezwykły, gdyż chłopcy owi nie zajmują się podrzynaniem gardeł, tudzież kieszeni w ciemnych zaułkach Camorry. Oni są ponad to, mierzą wyżej. Tak wysoko, że innym złodziejom nawet się to nie marzy. Niecni Dżentelmeni są mianowicie specjalistami od oszustw na wielką skalę: okradają tylko arystokrację, gdyż tylko arystokracja dysponuje sumami wartymi ich zachodu. W pewnym momencie w małe imperium Locke’a wprowadza zamieszanie niejaki Szary Król. To dzięki niemu Locke pozna, jak to jest pałać żądzą zemsty tak gorącą, że nawet złoto rozpływa się w niej bez śladu…
„Kłamstwa Locke’a Lamory” są debiutancką powieścią Scotta Lyncha. I jest to debiut wręcz zwalający z nóg. Zarówno konstrukcja postaci (do których wrócę później) jak i strona językowa są idealnie dopracowane. A więc kilka słów o języku. Zacznijmy od tego, że Lynch jest mistrzem humoru dialogowego. Rozmowy gangu oszustów często doprowadzały mnie do wybuchów niekontrolowanego śmiechu a i opisy ich, młodzieńczych jeszcze, poczynań również były bardzo zabawne. Opisy jako takie również trzeba uznać za udane: niezbyt długie, najczęściej kilkuzdaniowe potrafią nakreślić sugestywny i zaskakująco żywy obraz czy to zaułków Camorry, czy to samych Niecnych Dżentelmenów. Autor wszystko to osiągnął posługując się językiem prostym, niepoetycki, ale niezwykle barwnym. Taką barwność i humor widziałam jedynie w wykonaniu Sapkowskiego i myślę, że pod omawianym względem twórczość obu panów jest bardzo podobna. Słowa pochwały należą się też tłumaczom, zwłaszcza jeśli chodzi o niedoceniane wulgaryzmy: udało się zbudować klimat świata przestępczego z jednej strony nie tworząc dziwolągów słownych, z drugiej unikając zbytniego rzucania mięsem.
Konstrukcja powieści jest bardzo ciekawa. Właściwe rozdziały, opisujące wydarzenia bieżące, są poprzeplatane Interludiami, które odsłaniają nam fragmenty przeszłości Niecnych Dżentelmenów a także wprowadzają nas w świat przedstawiony, opisując bądź to historię miejscowego półświatka, bądź camorryjskie urban legends. Dzięki tym wstawkom wiemy, że bohaterowie mieli jakąś przeszłość, a nie pojawili się z nikąd. Autor uniknął też nachalnej retrospekcji. Wstawki zawierające koloryt lokalny zaś pozwoliły mu uniknąć sytuacji, kiedy to któryś z jaśnie oświeconych bohaterów zaczyna zanudzać mniej oświeconych bohaterów (i czytelnika przy okazji) przydługim wykładem z historii, chemii, alchemii czy magii. Co prawda takie „wykłady” zdarzają się również w toku powieści, ale mają formę wyjaśnień narratora i dotyczą wyłącznie przedmiotów i substancji charakterystycznych dla camorryjskiego świata (ot, chociażby skąd się biorą ułagodzone zwierzęta - co okazuje się później niezwykle przydatne dla akcji z resztą) a przy tym prowadzone są bardzo ciekawe i nie nadużywają cierpliwości czytelnika swoją długością.
Kilka słów o bohaterach. Tytułowy Locke jest takim typem człowieka, którego bardzo lubimy na kartach książek, ale niekoniecznie chcielibyśmy mieć z nim do czynienia w życiu. Cwany jak diabli i wątły niczym suchotnik, Locke nie zostałby żywą legendą Camorry bez niezastąpionych przyjaciół, innych Niecnych Dżentelmenów. A siła tej przyjaźni jest tak ogromna, że potrafi nawet przezwyciężyć śmierć. Pan Lynch wykonał kawał naprawdę świetnej roboty powołując do życia tą gromadkę kryminalistów. Każdy z nich ma własny charakter i swoją przeszłość, nieco inne motywacje i ambicje. I każdy jest wiarygodny. Dotyczy to też postaci dalszoplanowych. Jeśli chodzi o kreślenie charakterów, to pana Lyncha można spokojnie postawić obok takiego choćby Martina. Lynch jest jedynie mniej okrutny. Dodatkowy plus autor ma u mnie jeszcze za Wielką Nieobecną, Sabethę, ukochaną Locke’a, która go porzuciła. Mimo, że dziewczyna uciekła (chociaż właściwie nie wiemy co się stało, wiadomo tylko że teraz jej nie ma), Lamora wciąż, wszystko, co robi, świadomie lub podświadomie dedykuje jej. Jest to jedna z największych, nierozwiązanych zagadek powieści. Na szczęście autor jeszcze kilka tomów planuje, więc może ta kwestia się wyjaśni. Z resztą, całkiem sporo zagadek czeka na wyjaśnienie, bo zamknięcie każdego wątku daje więcej pytań, niż odpowiedzi. A nie wszystkie odpowiedzi zmieściły się w tomie pierwszym.
Podsumowując, Lyncha zaliczam, razem z Tchaikovskim, Rothfussem i Novik do najbardziej udanych debiutantów, jakich zdarzyło mi się czytać. Polecam każdemu, kto lubi fantasy, łotrzyków w białych rękawiczkach, czy po prostu świetnie napisane powieści.
Tytuł: Kłamstwa Locke'a Lamory
Autor: Scott Lynch
Tłumacz: Małgorzata Strzelec i Wojciech Szypuła
Tytuł oryginalny: The Lies of Locke Lamora
Cykl: Niecni Dżentelmeni
Wydawnictwo: Mag
Rok: 2007
Stron: 537
niedziela, 17 października 2010
Biografia pod psem - "Flush" Virginia Woolf
Wiem, miałam najpierw przeczytać „Ulicę Tysiąca Kwiatów”, ale Flush to taki uroczy spaniel, że nie mogłam się od niego oderwać. Gdyby nie blogosfera, nigdy nie dowiedziałabym się o jego istnieniu. Dopiero recenzja Skarletki mnie oświeciła. Ponieważ w tym czasie planowałam zapoznać się z twórczością Virginii Woolf, a kompletnie nie wiedziałam od czego zacząć, żeby tekst mnie nie odstraszył, „Flush” wydał mi się idealny: książeczka krótka i o lekkiej tematyce. I chociaż tematyka okazała się nie taka lekka (mimo iż w bardzo przyjemny sposób podana), to wybór akurat tej książki jako „pierwszego kontaktu” z autorką uważam za szczególnie trafiony.
„Flush” jest biografią. Ale biografią nietypową. Pani Wolf bowiem, z całym profesjonalizmem zarezerwowanym do tej pory dla ludzi i to nie byle jakich, bo sławnych, spisuje historię życia pewnego cocker spaniela rudej maści, obdarzając go bujnym, chociaż nie przesadzonym życiem wewnętrznym. Czyni to z jednej strony z powagą, z drugiej zaś – z filuternym uśmiechem. Na okładce napisano, że jest to parodia typowej biografii. Osobiście uważam, że „parodia” to słowo zbyt mocne, jednak nie da się ukryć przewrotnego charakteru powieści.
Książka porwała mnie od pierwszych stron. Było to zasługą wspaniałego języka, jakim posługuje się pani Woolf. Wiem, że to autorka kanoniczna, ale nie spodziewałam się, że będzie posługiwać się aż tak plastycznym językiem. Nie ma w nim bowiem pojęć trudnych czy wydumanych, ale słowa znane splatają się w sposób wręcz poetycki, tworząc całość delikatną i melodyjną, a jednocześnie barwną i żywą, niepozbawioną iskierek humoru i zawirowań emocji. Sam język pisarki wystarczy, aby czytelnik miał wrażenie, że czytając raz, odkrywa tylko jedną z wielu zagadek i poziomów tej książki.
Flush urodził się w roku 1842, więc na tle jego życia możemy obserwować zarówno zwyczaje dziewiętnastowiecznej Anglii, jak i (a właściwie przede wszystkim) życie jego sławnej pani, poetki Elizabeth Barret, później Elizabeth Barret Browning. Zadziwiająca jest zręczność, z jaką autorka w psie życie wplotła życie ludzkie. Bez czułostkowości pani Woolf opisała jednocześnie relacje zwierzęcia z opiekunem, jak i opiekuna ze zwierzęciem (co nie jest tożsame), jak nawiązują się nowe przyjaźnie i miłości zarówno Flusha, jak i jego pani. Opisała też, co i dlaczego Flush poświęcił z miłości do Elizabeth, a była to ofiara niebagatelna, bo stanowiła część natura psa myśliwskiego. Ten tygiel emocjonalny w obrębie trójkąta On – Ona – pies, ukazany subtelnie, ale wiarygodnie, jest najmocniejszą stroną książki. Gdybym przeczytała ją jeszcze kiedyś, ż pewnością odkryłabym kolejne warstwy w tym przekładańcu emocji.
Wiem, że w tej recenzji nie uchwyciłam wszystkich aspektów „Flusha”, ale zdaję sobie sprawę z tego, że jest to niemożliwe. Książka posiada jednak pewien nastrój, który sprawia, że mogę ją polecić każdemu, ze szczególnym uwzględnieniem miłośników psów. Ja zaś z pewnością sięgnę po kolejne powieści pani Woolf. Chociażby dla magii jej języka.
Tytuł: Flush. Biografia
Autor: Virginia Woolf
Tytuł oryginalny: Flush. A Biography
Tłumacz: Maria Ryć
Wydawnictwo: Znak
Rok: 2009
Stron: 121
piątek, 15 października 2010
No cóż... - "Jamila" Katarzyna Sadowska
Recenzja dla portalu LubimyCzytać.pl
„Jamila” jest debiutancką powieścią Katarzyny Sadowskiej. Jest to powieść fantastycznonaukowa z podgatunku space opery, więc stwierdziłam, że świetnie się nada do jednego z moich celów. Celem tym mianowicie było moje osobiste przekonanie się do gatunku SF, co przychodzi mi opornie i z trudem, bo chociaż „Diunę” i „Grę Endera” lubię, to trauma po wmuszonym w podstawówce Lemie nigdy mnie nie opuściła. „Diuna” i „Gra Endera” to jednak klasyka, dzieła kanoniczne, ergo żadno to dla nich osiągnięcie, spodobać się komuś. „Jamila” zaś to powieść nieznana i, skoro niekanoniczna, nie mogąca z klasyką konkurować. Wykoncypowałam sobie wtedy, że jeśli ta książka mnie od siebie nie odrzuci, to jest dla mnie nadzieja. I cel, przynajmniej częściowo, chociaż w bólach, został osiągnięty.
Prom kosmiczny o wdzięcznej nazwie Nora zostaje podczas lotu obrabowany przez piratów. Jednym z pasażerów Nory, a dla piratów świetnym bonusem do „towaru”, jest Jamila Campbell, młoda kobieta w drodze do swojej pierwszej pracy. I chociaż pierwsze spotkanie z piratami niesie ze sobą wiele wrażeń, niekoniecznie dobrych, to dopiero spotkanie drugie przewróci życie dziewczyny do góry nogami…
Powieść składa się z siedmiu części podzielonych na rozdziały. Z tym, że cztery pierwsze części są tak naprawdę opowiadaniami, poza miejscem akcji i bohaterami, nie powiązanymi wspólnym motywem fabularnym. Dopiero w części piątej mamy wykrystalizowany motyw przewodni powieści.
Teraz kilka słów o bohaterach. Otóż tytułowa Jamila jest postacią w najlepszym razie drugoplanową, co mnie zaskoczyło i odrobinę rozczarowało. Jednak muszę też w pewnej kategorii przyznać Jamili niekwestionowane pierwsze miejsce. Mianowicie w kategorii bohater najbardziej irytujący (ale tylko przez pierwsze 200 stron, potem sytuacja bardzo się poprawia; i moje uwagi co do postaci też odnoszą się tylko do jej wersji z początku książki). I nie tyle jest to wina samej charakterystyki postaci, co roli i sytuacji, w jakiej ją autorka obsadziła. Jamila jest bowiem filigranową i oszołamiająco piękną śniadą brunetką o szmaragdowych oczach, niezwykle inteligentną i równie niezwykle zakompleksioną. Jednak przy całej swojej urodzie ta młoda kobieta wydaje się aseksualna niczym dziecko (w aspekcie psychicznym oczywiście). Na domiar złego faceci, gdy tylko ją ujrzą, zaczynają natychmiast zachowywać się jak kocury w marcu. Wszystko to razem sprawiło, że miałam bardzo nieprzyjemne wrażenie obserwowania dziecka wpuszczonego do celi z pedofilami. Wrażenie to pogłębiał fakt, że Jamila często – gęsto jest bita, poniżana i gwałcona, co w większości przypadków nie wnosi niczego do fabuły. Nie jestem z kamienia i przy pierwszym razie nawet jej współczułam, ale później zaczęło mnie to irytować swoją rutyną. Chwała autorce za to, że postanowiła oszczędzić czytelnikowi szczegółowych opisów takich scen. Za to już żadną chwałą nie jest fakt, że do psychiki Jamili czytelnik ma dostęp szczątkowy, przez co niemożliwym staje się wyobrażenie sobie jej światopoglądu czy pobudek. Dziewczyna nie jest tu z resztą wyjątkiem, bo żadnej z postaci autorka nie poświęciła w tym względzie uwagi. A szkoda, bo mogłaby to być najmocniejsza strona książki, gdyby ją umiejętnie rozwinąć.
Co do pozostałych bohaterów, są to postacie szablonowe, co nie znaczy, że nieudane (chociaż strasznie niedopracowane – w debiutanckiej powieści mogę to jednak wybaczyć). Mamy więc dobrego kapitana piratów z całym stadem jego mniej lub bardziej dobrych piratów, mamy odpowiednik tej drużyny po zdecydowanie ciemnej stronie Mocy, znajdzie się też kilku generałów floty Federacji, pozostających w przeróżnych układach z piratami: od otwartej wrogości (odpowiedniej do zajmowanego stanowiska) do potajemnego paktowania. I w tym względzie mam do autorki o jednego z pirackich kapitanów żal. Konkretnie o to, że dojrzały i doświadczony mężczyzna, znany z przyjaznego stosunku do załogi i umiejętności przedkładania dobra okrętu (i załogi) nad własne, nagle, gdy kobieta odmawia pójścia z nim do łóżka, wpada w szał niczym rozkapryszony bachor i wręcz ją katuje. Zupełnie ten epizod nie pasuje mi do psychologii postaci – został na siłę wciśnięty, żeby osiągnąć punkt zwrotny w fabule. Tak się przecież nie robi! Mam nadzieję, że w kolejnych próbach literackich pani Sadowska już nie będzie się uciekać do destrukcji psychiki swoich bohaterów w celach tak przyziemnych. Dla równowagi dodam, że była też pewna postać epizodyczna, która szczerze mnie zaintrygowała. Chodzi mianowicie o Tamar. Tutaj świetnie wyszło oddanie reakcji kobiety niegdyś bardzo skrzywdzonej, która, ponieważ nie może mścić się na oprawcach, mści się na tych, na których może. Jednocześnie jednak współczuje ofiarom, co tworzy bardzo ciekawy paradoks. Szkoda, że autorka nie dopracowała strony wewnętrznej Tamar i że była to tylko bohaterka poboczna. Miała ogromny potencjał.
Fabuła powieści, chociaż przewidywalna i mało zaskakująca, wciąga. Mimo, że na początku nieco kuleje, później nabiera tempa (i wyzbywa się beztroskiej przemocy, co niewątpliwie wychodzi jej na plus). Autorka wykorzystuje motywy obowiązkowe dla kosmicznych (i nie tylko) powieści awanturniczych: napady, ucieczki, pościgi, porwania i potyczki. Niektóre z tych scen można uznać za nad wyraz udane, a czasem nawet przewinie się jakiś naprawdę zabawny motyw humorystyczny. Problemem dla mnie był tylko brak opisów. Nie jestem fanką kilkustronicowych wywodów na temat widoku zza okna, ale czasem warto by było w kilku słowach chociaż napomknąć, jak dany obiekt wygląda. W przeciwnym razie czytelnik odnosi wrażenie, że wydarzenia na pustym, szarym tle odgrywają szare postacie za pomocą szarych rekwizytów.
Język powieści również jest prosty, ale mi osobiście to nie przeszkadza. Poza tym, wychodzę z optymistycznego założenia, że autorkę jednak stać na więcej, co, mam nadzieję, zaprezentuje kiedyś. Jedynym, co doprowadzało mnie do pasji, było stosowania z uporem godnym lepszej sprawy pleonazmów „cofać się do tyłu” i „poderwać się do góry”. Jest to jednak moim skromnym zdaniem również wina braku odpowiedniej korekty.
Skoro już o korekcie mowa, to był ona (jeśli w ogóle była, bo nie znalazłam nazwiska korektora) niewystarczająca, delikatnie mówiąc. W książce jest bardzo dużo literówek, a i błędy gramatyczne nie są rzadkością. To jednak pikuś. Najgorsze, że nie zastosowano oddzielenia wątków. Kiedy więc akcja przeskakuje z jednego miejsca na inne, czytelnik nie jest o tym informowany i odnosi absurdalne wrażenie, że np. poufna rozmowa kapitana z medykiem odbywała się w sali pełnej jego zaprzysięgłych wrogów. Za taką gimnastykę mózgu podczas lektury to ja serdecznie dziękuję.
Podsumowując, książka mimo swoich braków, mogłaby być niezłym czytadłem na długi, jesienny wieczór, ale nadaje się raczej dla początkujących czytelników SF, weterani gatunku mogliby się poczuć znudzeni. I jeszcze trzeba by pierwsze 200 stron skrócić co najmniej o połowę i zsyntetyzować w spójne wprowadzenie. Jednak Mam wrażenie, że w autorce drzemie potencjał, jednak trzeba weń włożyć jeszcze dużo pracy. Widać już po tej książce, że pani Sadowska jako pisarka rozwijać się potrafi (zakończenie o niebo lepsze od rozpoczęcia), mam więc nadzieję, że nad następnym tekstem porządnie i ciężko popracuje. Wtedy sprawdzę, co z tego wyjdzie.
Tytuł: Jamila
Autor: Katarzyna Sadowska
Wydawnictwo: Radwan
Rok: 2010
Stron: 477
niedziela, 10 października 2010
Ministosik na płasko
Teraz już wszystkie moje stosiki będą zaliczać się do kategorii mini, przynajmniej do wakacji.;)
1. "Flush" Virginia Woolf - Zachęciła mnie do niego recenzja Skarletki. Myślę, że to dobry tytuł na rozpoczęcie znajomości z panią Woolf.
2. "Ulica tysiąca kwiatów" Gail Tsukiyama - Wiele razy mi się obiła o uszy, więc jak ją zobaczyłam w bibliotece uniwersyteckiej, wzięłam.
3. "Jamila" Katarzyna Sadowska - Pierwsza książka, jaką otrzymałam w celach recenzenckich, więc się nią chwalę. A mam ją recenzować dla portalu Lubimyczytac.pl:)
1. "Flush" Virginia Woolf - Zachęciła mnie do niego recenzja Skarletki. Myślę, że to dobry tytuł na rozpoczęcie znajomości z panią Woolf.
2. "Ulica tysiąca kwiatów" Gail Tsukiyama - Wiele razy mi się obiła o uszy, więc jak ją zobaczyłam w bibliotece uniwersyteckiej, wzięłam.
3. "Jamila" Katarzyna Sadowska - Pierwsza książka, jaką otrzymałam w celach recenzenckich, więc się nią chwalę. A mam ją recenzować dla portalu Lubimyczytac.pl:)
piątek, 8 października 2010
Skamieniałe ciało, skamieniała dusza - "Kobieta zaklęta w kamień" Marta Fox
Książkami Marty Fox zaczytywałam się, nastolatką będąc. W wieku lat około czternastu przekopałam całe zapasy biblioteki, a były dość obfite, bo znalazły się tam: cała seria o pierwszej miłości, seria „Agaton – Gagaton”, „Magda.doc”, „Paulina.doc” i jeszcze jakiś zbiorek opowiadań. Wtedy byłam pełna zachwytów, jak to nastolatka czytająca powieści o miłości i to nie takiej lukrowanej, jak miedzy ciapowatą Belcią a boskim Edziem. Jednak, kiedy po długiej, kilkuletniej przerwie, sięgnęłam po „Świętą Ritę od Rzeczy Niemożliwych”, rozczarowałam się. Książka zupełnie do mnie nie trafiła, a skończyłam ją tylko dlatego, że była niewielkich rozmiarów. Dlatego wieść o najnowszej powieści pisarki przyjęłam ze sceptycyzmem i gdybyśmy nie mieli jej omawiać na spotkaniu DKK, pewnie nie sięgnęłabym po nią. Popełniłabym swoisty grzech zaniechania, a żałowałabym za niego szczerze.
Emilia jest kobietą po pięćdziesiątce, spełnioną zarówno w życiu prywatnym, jak i zawodowym. Jest poczytną pisarką i ma u boku mężczyznę, którego kocha, mimo, że nie jest on jej mężem. Nie znaczy to jednak, że jej życie jest przejrzyste jak kryształ, ma zarysowania i skazy, które jednak Emilia odpycha od siebie, zasklepiając w swym wnętrzu i nie szukając rozwiązania. Pewnego dnia spada na nią wiadomość porażająca: powoli zamienia się w kamień. I drogi czytelniku, nie ma co wietrzyć magicznych konotacji, gdyż jest choroba (pewnie obiła się o uszy fanom doktora Hause’a) dająca takie objawy. Nazywa się twardzina. Wiadomość ta mobilizuje Emilię do podjęcia próby poukładania spraw, które jeszcze są aktualne i rozprawienia się ze wspomnieniami tych, które już dawno zakończyła.
Powieści pani Fox (zwłaszcza te kierowane do starszego czytelnika), mają eklektyczną formę. W „Kobiecie zaklętej w kamień” możemy więc znaleźć wiersze i, co powinno być dla blogowiczów dodatkowym plusem, wtręty w postaci notek blogowych. Notki te są właściwie esejami dotyczące tych sławnych kobiet, które w taki lub inny sposób zostały zaklęte w kamień: bądź to stawia im się kamienne pomniki, bądź to izolowały się od najbliższych skorupą tak grubą, że aż kamienną. Główny trzon powieści stanowi jednak historia Emilii. Zawiera ona elementy autobiograficzne, dotyczące twórczości autorki (nie wiem, czy jakieś elementy prywatnej autobiografii również i szczerze mówiąc mnie to nie interesuje, ale inni czytelnicy mogą oczywiście sprawdzić, jeśli najdzie ich ochota). Czytając trzeba jednak zachować ostrożność, bo przeszłość jest przemieszana z teraźniejszością i łatwo zgubić się w czasie akcji. Nawet mi się to przytrafiło, chyba drugi raz w życiu dopiero.
„Kobieta zaklęta w kamień” to przede wszystkim książka o emocjach i o rozrachunku z samym sobą. Emilia poświęca wiele energii na rozpatrywanie wydarzeń i weryfikację swojego emocjonalnego stosunku do nich. Łatwo się więc domyślić, że mimo iż dzieje się sporo, to najważniejsza część fabuły rozgrywa się w głowie bohaterki. Dokonuje ona bilansu dawno zakończonego małżeństwa, aby do końca pogodzić się z tym, że jego rozpad nie był jej winą. Większą trudność sprawia jej akceptacja faktu, że jej dzieci wyfrunęły z gniazda i już od dawna są na tyle dorosłe, żeby świetnie sobie poradzić. Paradoksalnie, choroba jest w tej książce tylko pretekstem, chociaż to dzięki niej Emilia poznaje Monikę, która w jej życiu gości krótko, ale zostawia niezatarty ślad.
Ci, którzy Martę Fox już znają, wiedzą, czego po autorce się spodziewać. Byłabym jednak ostrożna w polecaniu „Kobiety zaklętej w kamień” osobom bardzo młodym, zauroczonym młodzieżową twórczością pisarki. Ze względu na wiek bohaterki identyfikacja z nią przychodziła mi z niejakim trudem, a i w jakiś sposób także sama musiałam dojrzeć do „dorosłych” powieści pani Fox. Jednak pozostałym czytelnikom polecam z całego serca.
Tytuł: Kobieta zaklęta w kamień
Autor: Marta Fox
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Rok: 2009
Stron: 300
P.S. Luby mi wygrzebał filmiki o pewnym kreskówkowym kocie (Simon's Cat). Urocze;) Muszę jednak wkleić linki, gdyż jakoś nie mogę dojść, jak wkleić video beż ściągania go.:(
Cat Man Do
Snow business
Let me in
poniedziałek, 4 października 2010
"Dzień świstaka" w Nowym Jorku - "Wrócę po Ciebie" Guillaume Musso
Mam słabość do autorów nawiązujących do fantastyki. Takich, który niby piszą zwykłe powieści, ale tak naprawdę kluczowym dla fabuły (chociaż nie dominującym) czynią element fantastyczny. I chociaż czasem mam wrażenie, że autorzy ci chcieliby zostać fantastami, ale się boją, to i tak świetnie mi się ich czyta. A moim zdecydowanym faworytem w tej kategorii jest Guillaume Musso. Toteż kiedy tylko zobaczyłam jego najnowszą powieść w bibliotece, musiałam ją wypożyczyć. I właśnie skończyłam ją czytać.
Ethan jest najsłynniejszym psychoterapeutą Ameryki. Ma pieniądze, sławę i kobiety, a wszystko to zawdzięcza własnej ciężkiej pracy. Jednak jest coraz bardziej nieszczęśliwy. Kiedy budzi się w sobotę, 31 października, odkrywając w swoim łóżku nieznaną kobietę a na parkingu rozbity samochód, nie przypuszcza nawet, że to początek najgorszego dnia jego życia. Najgorszego i ostatniego za razem, gdyż po długiej serii niefortunnych zdarzeń, dokładnie o północy, tajemniczy mężczyzna strzela do niego trzykrotnie. Ethan osuwa się w ciemność i nagle… słyszy dźwięk budzika. Jest godzina 8.00, sobota, 31 października. Najsłynniejszy psycholog Ameryki dostaje kolejną szansę od losu. Czy będzie potrafił ją wykorzystać?
Po przeczytaniu kilku powieści, nietrudno stwierdzić, że Musso zawsze używa tych samych klocków do budowania swojej fabuły. Mamy więc psychologa (lub kogoś żywo zainteresowanego psychologią) pochodzącego z niskiego stanu, który przez jakiś czyn z przeszłości zwichnął sobie życie. Mamy też kobietę jego życia, która jest zdolna do naprawdę szalonych czynów, aby go odzyskać i najlepszego przyjaciela obojga (albo tylko psychologa), który dzielnie jej sekunduje. Mamy zagubioną nastolatkę z problemami, a i jakiś mroczny sekret – zagadka w całej historii się znajdzie. No i oczywiście mamy jakiś element fantastyczny, czasem tylko zakamuflowany jakimiś krypto naukowymi wyjaśnieniami. I mimo, że klocki te zawsze są obecne, to jednak autorowi niezmiennie udaje się je poustawiać tak, że zakończenie jego historii mnie zaskakuje. Tak samo jest i tutaj. Poniosłam sromotną klęskę, próbując się domyślić, jakie zakończenia ma ta opowieść i jakie jest tym razem rozwiązanie zagadki. Ostrzegam jednak, że jeśli ktoś spodziewa się po tej książce lukrowanego happyendu, to może się srogo zawieść.
Musso pisze trochę jak Schmitt. O ile jednak u tego drugiego zwykłe historie zyskują posmak niezwykłości, to ten pierwszy przedstawia nam historie niezwykłe, w celu ukazania zwykłych prawd. Język we „Wrócę po Ciebie” nie jest może tak urzekający jak u Schmitta, ale i tu da się zauważyć przebłyski magii (zaczynam podejrzewać, że to jakiś grubszy trend w literaturze francuskiej). W prostocie czai się siła, a Musso wie, jak ją wykorzystać.
Jeśli chodzi o kreację bohaterów, to autorowi świetnie wychodzą portrety ludzi nieszczęśliwych. Do tej kategorii należy większość postaci zaludniających karty jego książek, a „Wrócę po Ciebie” nie jest wcale wyjątkiem. Przedstawia nam się ich jako osoby subtelnie cierpiące: Musso nie epatuje egzaltowanymi opisami, jednak nie pozostawia wątpliwości co do stanu psychicznego. A co najśmieszniejsze, autor potrafi w taki sposób opowiedzieć tę historię, że po wszystkim czytelnik nie tylko nie czuje się przygnębiony, ale wręcz odprężony i wzruszony. Jest to więc niewątpliwie książka na uspokojenie skołatanego ducha.
Podsumowując, książkę mogę polecić każdemu. Znajdą tu coś dla siebie i miłośnicy romansu, i miłośnicy zagadek, ci, co lubią elementy nie z tego świata oraz ci, którzy na takie elementy mają alergię. Polecam więc szczerze na długie jesienne wieczory.
Tytuł: Wrócę po Ciebie
Autor: Guillaume Musso
Tytuł oryginalny: Je reviens te chercher
Tłumacz: Joanna Prądzyńska
Wydawnictwo: Albatros
Rok: 2010
Stron: 397
piątek, 1 października 2010
Ankieta sierpniowa - podsumowanie
Czas na podsumowanie mojej pierwszej ankiety. Na pytanie "Którą z sierpniowych książek chcielibyście przeczytać?" odpowiedziało łącznie 21 osób. Oto trzy pierwsze miejsca:
1. "Naznaczeni błękitem" Ewa Białołęcka - 33%(7 głosów)
2. "Ex libris" Anne Fadiman i "Drewniana Twierdza" Andrzej Pilipiuk - po 28% (6 głosów)
3. "Kamień na szczycie" oraz "Piołun i miód" Ewy białołęckiej - po 19% (4 głosy)
Dalej, malejąco (już bez punktacji):
"Książki najgorsze" Stanisław Barańczak
"Życie na trzy psy" Abigail Thomas
"Kapłan" Krzysztof Kotowski
Osobiście zaskoczyła mnie wysoka pozycja Białołęckiej. A już za chwilę ankieta wrześniowa.:)
1. "Naznaczeni błękitem" Ewa Białołęcka - 33%(7 głosów)
2. "Ex libris" Anne Fadiman i "Drewniana Twierdza" Andrzej Pilipiuk - po 28% (6 głosów)
3. "Kamień na szczycie" oraz "Piołun i miód" Ewy białołęckiej - po 19% (4 głosy)
Dalej, malejąco (już bez punktacji):
"Książki najgorsze" Stanisław Barańczak
"Życie na trzy psy" Abigail Thomas
"Kapłan" Krzysztof Kotowski
Osobiście zaskoczyła mnie wysoka pozycja Białołęckiej. A już za chwilę ankieta wrześniowa.:)
Subskrybuj:
Posty (Atom)