Jako że ekoliteraturę bezdyskusyjnie opanowały ptaki, na każdą książkę, która o nich nie jest czekam z niecierpliwością i ciekawością. Nie inaczej było z „Lisami” Lucy Jones – zainteresowały mnie od chwili, kiedy wypatrzyłam zapowiedź na stronie wydawcy. Miałam nadzieję na interesującą lekturę i przyznam szczerze, że w niektórych aspektach jestem jak najbardziej usatysfakcjonowana. A w niektórych nie.
sobota, 28 grudnia 2019
czwartek, 19 grudnia 2019
Polecanki last minute czyli na wypadek gdybyście nie mieli jeszcze prezentów...
Jakiś czas temu nieopatrznie wpadłam na pomysł zrobienia poradnika zakupowego. Podzieliłam się tym pomysłem na fanpagu i nawet kilka osób uznało, że jest dobry, więc teraz głupio by było go nie zrealizować.
Pewnym problemem jest to, że w tym roku jestem strasznie nie na bieżąco z nowościami. A to, co czytałam, bardzo rzadko zachwyciło mnie do tego stopnia, żeby polecanie jako prezent pod choinkę wydawało mi się zasadne. Dlatego też zestawienie będzie krótkie i składające się niekoniecznie z nowości. Starałam się jednak zawrzeć w nim tylko te tytuły, które da się dostać w księgarniach, no bo inaczej to nie miałoby sensu. Dla ułatwienia podzieliłam je też na trzy kategorie.
Fantastyka
O antologii „Harda Horda” jeszcze nie pisałam, choć zdecydowanie powinnam i w końcu napiszę. Jest to zbiór opowiadań polskich autorek fantastyki zrzeszonych w nieformalmnym klubie o tytułowej nazwie. Jak w każdej antologii teksty mają różny poziom, ale poniżej pewnej dość wysokiej średniej nie schodzą, a większość jest bardzo dobra. Idealne rozwiązanie, jeśli wiemy, że ktoś lubi fantastykę, ale nie wiemy jaką (bo znajdzie się tu chyba pełny przekrój gatunkowy, z całkiem niefantastycznym piszpan wiktoriańskim kryminałem włącznie), albo chcielibyśmy go przekonać do polskich autorek. Dodatkowo zbiór jest bardzo ładnie wydany, bogato ilustrowany i ogólnie świetnie się prezentuje.
A jak już przy polskich autorkach jesteśmy, to należałoby wspomnieć o Agnieszce Hałas. Jej „Teart węży” to cykl, który powinien trafić do ludzi ceniących oryginalniejsze fantasy, zwłaszcza w nieco mroczniejszym i mniej heroicznym klimacie. Niestety, pierwszy tom jest już właściwie nie do dostania (Rebis najwyraźniej zaspał z dodrukami na święta), bywa jedynie w księgarniach stacjonarnych. Cykl śledzę na bieżąco, więc o wszystkich tomach można przeczytać na blogu.
Z kolei jeśli wiemy o kimś, że ceni klasykę gatunku, to można mu sprezentować któryś z tomów kolekcjonerskiej serii dzieł Le Guin, wydawanej od kilka lat przez Prószyński i s-kę. Jako że jest to kolekcja dzieł wszystkich autorki, znajdziemy tu zarówno jej klasyczne serie, jak i mniej znane utwory, z poezją i internetowymi esejami włącznie. Są ładnie i spójnie wydane, więc każdy bibliofil chętnie kilkoma takimi książkami przyozdobi regał.
Jeśli macie na liście prezentobiorców, którzy cenią sobie Star Trek, a przy tym lubią komfortowe, pełne pozytywnej energii lektury, to polecam cykl Becky Chambers, którego pierwszym tytułem jest „Daleka droga do małej, gniewnej planety”. To lektura, do której bardzo chętnie wracam, zwłaszcza, kiedy potrzebuje poprawy humoru – nie dlatego, że jest zabawna jak książki Pratchetta, ale dlatego, że próbuje nas przekonać, że ludzie mimo wad i różnic potrafią jednak być dobrzy. Po polsku wyszedł jeszcze tom drugi, ale mam nadzieję, że w przyszłym roku Zysk zrobi mi niespodziankę i wyda trzeci.
A żeby na liście nie było samych pań, czas polecić jakiegoś rodzynka. Otóż Robert M. Wegner i jego cykl meekhański. Byłam przekonana, że to bardzo znane nazwisko, ale okazuje się, że jeśli człowiek wychyli się ze swojego fantastycznego internetowego bąbelka, to zaskakująco mało ludzi o nim słyszało. A to świetny autor dla ludzi lubiących bardziej klasyczną fantasy – nie z elfami i smokami, ale z wojną bogów w mitologii i ścierającymi się imperiami. W dodatku te twardookładkowe wydania są bardzo estetyczne.
Popularnonaukowe i non-fiction
Tutaj oczywiście nie może zabraknąć Karstena Brensinga i jego „Misterium życia zwierząt”, które poleciłabym każdemu zwierzolubowi (książkę można obecnie kupić w pakiecie z „Rozmową ze zwierzętami” tegoż autora, ale w sumie nie jest już aż taka dobra). Autor szczegółowo i przystępnie wyjaśnia zagadnienia związane ze zwierzęcymi zachowaniami a także sposoby naukowców na badanie ich. Przy czym nie są to wyjaśnienia li tylko laika-pasjonata, bo pan Brensing ma stosowny tytuł doktorski. Fantastyczna książka.
„Glutenowe kłamstwo” z kolei jest już dość trudno dostępne, ale jeśli macie w rodzinie osobę, która ślepo podąża za żywieniowymi modami, tudzież chciałaby trzeźwym okiem zgłębić temat, będzie dla niej idealne. Autor uczy ostrożności względem sensacyjnych doniesień odnośnie diet i pewnej takiej nieufności względem żywieniowych guru. A czyta się to świetnie i całkiem ładnie prezentuje.
Jako że w przyszłym roku Polskę ma odwiedzić David Attenborough (choć bilety już ponoć dawno wyprzedane), może warto pomyśleć też o jego książce? „Przygody młodego przyrodnika” to ciekawa, pamiętnikarska podróż do lat pięćdziesiątych i tego, jak wtedy robiono programy przyrodnicze i pozyskiwano zwierzęta do ogrodów zoologicznych. Przy czym to także całkiem ciekawa książka podróżnicza, ładnie wydana i bogato ilustrowana. Myślę, że każdemu miłośnikowi przyrodniczych dokumentów BBC przypadnie do gustu.
Przyznam, że na mnie „Kwiaty w pudełku” Karoliny Bednarz wywarły wrażenie dość mieszane, ale mimo wszystko uważam, że to książka warta czytania, propagowania i reklamy. Dla każdego miłośnika japońszczyzny, którego zainteresowania wykraczają poza falujące biusty wielkookich bohaterek anime jest to lektura obowiązkowa, bo pokazuje te aspekty Kraju Kwitnącej Wiśni, które zwykle umykają zachodniej opinii publicznej. Pomoże też waszemu znajomemu japonofilowi zdjąć różowe okulary.
A jeśli macie na liście miłośnika dinozaurów (to smutne, że kiedy już dorośniesz, ludzie nagle przestają pytać, jaki jest twój ulubiony), to z pewnością ucieszy go „Era dinozaurów” Steve’a Brusatte (i to niezależnie od wieku, bo książka jest napisana tak przystępnie, że z drobna pomocą zrozumie ją nawet dwunastolatek). To świetny, przekrojowy przegląd wiedzy o tych gadach. Niemniej, jest przeznaczony raczej dla pasjonatów nieregularnych, którym przydałoby się usystematyzowanie wiedzy, ci zaawansowani mogą się nieco nudzić lekturą. Uważam, że to wartościowa pozycja, którą nie wstyd położyć pod choinką.
Nie ma w tym zestawieniu zbyt wielu propozycji dla młodszych czytelników, więc już śpieszę to naprawić. Cykl o Flavii de Luce Alana Bradleya będzie powiem idealny dla małoletniego miłośnika kryminałów (i w sumie jego rodziców też). To ciekawie napisane książki z inteligentną główną bohaterką i całkiem dobrze rozplanowaną intrygą, rozgrywający się w latach pięćdziesiątych w Wielkiej Brytanii. Jedyny problem polega na tym, że o ile kolejne tomy cyklu można spokojnie zamówić w największych sieciówkach, to pierwszy najłatwiej chyba dostać w księgarni wydawcy…
Z kolei „Przyjaciel” Sigrid Nunez będzie świetnym prezentem dla kogoś z nieco snobistycznym podejściem do literatury (albo po prostu lubią jakościową literaturę głownego nurtu). Także dla wielbicieli psów i książek o pisarzach. W sumie to nie za bardzo jestem w stanie wyobrazić sobie kogoś, komu ta niewielka powieść mogłaby się nie spodobać.
Pisałam już o comfort book (taki książkowy odpowiednik comfort food) dla miłośników fantastyki, czas na coś dla czytelników głównonurtowych. „Dżentelmen w Moskwie” Amora Towlesa jest właśnie taką powieścią – z głównym bohaterem, którego lubi się od pierwszej strony, cała plejadą malowniczych postaci i głęboką wiarą w to, że prawdziwego dżentelmena żadne warunki nie są w stanie złamać. Poza tym fabuła jest wciągająca i niepozbawiona subtelnego humoru.
Cóż, do świat zostało już tylko kilka dni, mam nadzieję, że ten wpis pomoże wam w godzinie próby.
sobota, 14 grudnia 2019
Legimi, Kindle i ja
Dawno obiecywałam już, że napiszę notkę o tym, jak mi się korzystało z Legimi na moim Kindle (pięcioletnim już Touch 7). A że grudzień i każdy rozgląda się za jakimiś prezentami pod choinkę, to może i abonament w Legimi będzie rozważany. Pomyślałam więc, że jeszcze jedna opinia się przyda, choćby i mocno subiektywna. Będzie to raczej zbiór luźnych refleksji, ale starałam się przynajmniej pogrupować je tematycznie.
Abonament kupiłam sobie sama (żeby nie było, że recenzja sponsorowana), w wersji na trzy miesiące.
Dlaczego w ogóle się zdecydowałam? Bo kupuję zbyt dużo książek. Co gorsza po przeczytaniu okazuje się, że mimo iż nieźle się bawiłam, to do większości wracać nie chcę i teraz tylko w domu zalegają. Doszłam do wniosku, że zapewnienie sobie wirtualnej alternatywy zawsze pod ręką pomoże mi stawiać twardy opór promocjom i spontanicznym zakupom. Plan się całkiem dobrze sprawdził.
Abonament kupiłam sobie sama (żeby nie było, że recenzja sponsorowana), w wersji na trzy miesiące.
Dlaczego w ogóle się zdecydowałam? Bo kupuję zbyt dużo książek. Co gorsza po przeczytaniu okazuje się, że mimo iż nieźle się bawiłam, to do większości wracać nie chcę i teraz tylko w domu zalegają. Doszłam do wniosku, że zapewnienie sobie wirtualnej alternatywy zawsze pod ręką pomoże mi stawiać twardy opór promocjom i spontanicznym zakupom. Plan się całkiem dobrze sprawdził.
czwartek, 5 grudnia 2019
Kochany Święty Mikołaju, czyli wpis egoistyczny
Jak niektórzy co starsi czytelnicy bloga pamiętają, w okolicach początku grudnia pojawia się na nim wpis skierowany bardziej do moich znajomych z reala niż regularnych czytelników bloga. mianowicie, ponieważ w grudniu nie tylko wypadają święta, ale i moje urodziny, to zwykle ułatwiam im życie i wrzucam taką okazjonalną ściągawkę (w zeszłym roku jej nie było, bo kupowałam książki na bieżąco, ale w tym ograniczyłam zakupy na ostatni kwartał i odkryłam kilka starszych, a interesujących pozycji). Wiadomo, że jakąś fajną zakładką albo abonamentem na Legimi też bym nie pogardziła, ale ograniczmy się może do książek. Tak więc przygarść tytułów, które chętnie przygarnęłabym na półkę.
Nie żeby brakowało mi Le Guin do czytania, ale serię od Prószyńskiego sobie zbieram i akurat tylko najnowszej (i ostatniej) części mi brakuje. Jak już kupię te nowe regały, będę mogła wszystkie z dumą prezentować ;)
Co prawda poprzedniej książki autora jeszcze nie czytałam, pierwsza podobała mi się mocno umiarkowanie, ale lubię jego styl. Oraz sposób wydania książek (w ogóle to semikieszonkowe książki popularnonaukowe Insignisu wywołują u mnie pewne rozczulenie). Generalnie chcę mieć do kolekcji.
Zdarzyło mi się macać tę książkę w księgarni i powiem Wam, że śliczna. Chętnie postawię na półce. Historia medycyny bywa niezwykle pasjonująca.
Wciągnęłam się, nie powiem, w tę opowieść o małoletniej samozwańczej detektywce rozwiązującej zagadki małego brytyjskiego miasteczka ku utrapieniu lokalnej policji. Jak na razie mam dwa pierwsze tomy, ale obecnie po polsku ukazało się ich już dziewięć. Tak więc trochę tomów do dozbierania jeszcze mi zostało ;)
Wbrew pozorom, lubię komiksy. Niekoniecznie te superbohaterskie (za skomplikowane to, pierdylion serii, z których część wzajemnie się wyklucza...), ale jakieś niezależne historie jak najbardziej. Zwłaszcza w ładnych, solidnych wydaniach zbiorczych. Problem polega na tym, że po pierwsze, takie wydanie kosztuje 2-3 razy więcej niż przeciętna książka, więc zakup testowy raczej nie wchodzi w grę. Po drugie, komiks to takie medium, które musi mnie zachęcić nie tylko fabułą, ale i częścią wizualną, a tą najlepiej obejrzeć sobie na własne oczy. Co z kolei bywa trudne, zważywszy, że w stacjonarnych księgarniach nawet jeśli jakieś komiksy są, to zwykle z popularnych superbohaterskich serii. Ale "Aldebaran" miałam okazje poznać, bliżej i chciałabym w końcu móc doczytać do końca i postawić na półce. No i ta egzofauna...
6. "Ewolucja piękna" Richard O. Plum
To też jest solidny kawał książki - spora objętość, spory format, sporo ilustracji. Niestety, cena też spora, dlatego jeszcze jej sobie nie kupiłam. Z pewnością jest to jedna z tych rzeczy, które na półce będą wyglądać fenomenalnie. No i tematyka z tych ciekawych, ale często pomijanych.
7. Kilka tytułów Serii z Linią od Wydawnictwa Uniwersytetu Jagiellońskiego
Seria, która bliżej zainteresowałam się dopiero w tym roku, ma kilka ciekawych starszych i nowszych tytułów w temacie medycznego splotu psychiki z somatyką. Jedną już mam, ale interesujące są jeszcze trzy tytuły, które chętnie widziałabym na swojej półce, mianowicie: "Burze w mózgu" Susanne O'Sullivan, "Robimy wszystko, co w naszej mocy" Danieli Lamas i "Człowiek, który nie mógł przestać" Davida Adama.
Dla mnie to tyle. Jeśli będziecie chcieli, mogę jeszcze zrobić zestawienie tytułów, które uważam za na tyle dobre, że można nimi obdarowywać ludzi. Dajcie znać.
To też jest solidny kawał książki - spora objętość, spory format, sporo ilustracji. Niestety, cena też spora, dlatego jeszcze jej sobie nie kupiłam. Z pewnością jest to jedna z tych rzeczy, które na półce będą wyglądać fenomenalnie. No i tematyka z tych ciekawych, ale często pomijanych.
7. Kilka tytułów Serii z Linią od Wydawnictwa Uniwersytetu Jagiellońskiego
Seria, która bliżej zainteresowałam się dopiero w tym roku, ma kilka ciekawych starszych i nowszych tytułów w temacie medycznego splotu psychiki z somatyką. Jedną już mam, ale interesujące są jeszcze trzy tytuły, które chętnie widziałabym na swojej półce, mianowicie: "Burze w mózgu" Susanne O'Sullivan, "Robimy wszystko, co w naszej mocy" Danieli Lamas i "Człowiek, który nie mógł przestać" Davida Adama.
Dla mnie to tyle. Jeśli będziecie chcieli, mogę jeszcze zrobić zestawienie tytułów, które uważam za na tyle dobre, że można nimi obdarowywać ludzi. Dajcie znać.
poniedziałek, 2 grudnia 2019
Stosik #122
Czas nadszedł na prezentację małego stosiku na początek grudnia. Tylko 3 książki, wszystkie to zakup własny (zaprawdę powiadam wam, wchodzenie do księgarni, której obsługa wie, co sprzedaje jest bardzo niebezpiecznym posunięciem).
Wszystko to to mniej lub bardziej spontaniczny zakup w Świecie Książki. "Europa. Historia naturalna" to tytuł, który wpadł mi w oko już jakiś czas temu, a akurat był w promocji "druga książka za 50%". Tematyka interesująca i dość niszowa, bo o ile Ameryka Północna jest w tego typu pozycjach omawiana dość często (bo dinozaury), to z Europą jest krucho. Co prawda wydawnictwo wymaga ograniczonego zaufania, ale autor wydaje się legitnym naukowcem i była jakaś konsultacja merytoryczna, więc jestem dobrej myśli. W dodatku to jest pięknie wydane, w sam raz na prezent, więc postaram się napisać o niej kilka słów jeszcze przed świętami.
"Nigdziebądź" to druga książka z wymienionej wyżej promocji. Jedyny Gaiman z tych, które chciałam mieć, a których mi jeszcze brakowało, czytany lata temu. Zaś "Siedem śmierci Evelyn Hardcastle" wzięłam namówiona przez pracownicę sklepu, bo miękkie wydanie mieli za niecałe dwie dyszki. I tak chciałam to przeczytać, czekało sobie na półce Legimi.
I to tyle, pozostaje czekać na to, co Mikołaj przyniesie ;)
piątek, 15 listopada 2019
"Krew, pot i piksele" Jason Schreier
Może nie jestem wielką fanką gier komputerowych i nie grywam zbyt często (wiecie, są tacy, co nie potrafią, w sensie fizycznie nie potrafią, czytać komiksów – taka forma przekazu jest dla nich nieczytelna i stanowi zbiór przypadkowych obrazków i tekstów, zamiast składać się w spójną historię. Ja mam dokładnie tak samo z grami), ale staram się śledzić na bieżąco, jakie tytuły są wyczekiwane, głośne czy akurat na topie. Lubię też wiedzieć, jak po prostu powstają różne rzeczy. Właśnie dlatego sięgnęłam po „Krew, pot i piksele” Jasona Schreiera.
wtorek, 12 listopada 2019
"Skrzydła Ognia: Przebudzenie Pełni" Tui S. Sutherland
Cykl o Skrzydłach Ognia był całkiem przyjemną opowieścią dla młodszego czytelnika (dla tych, którzy nie bardzo kojarzą, opowiadał o piątce smocząt wskazanych przez przepowiednię, których przeznaczeniem miało być jakoby zakończenie dwudziestoletniej wojny między pretendentkami do trony Królestwa Piasku). Był też całkiem zgrabnie zamkniętą całością. Ale jak doświadczenie fantasy (a także tej konkretnej autorki) uczy, żadna historia nie jest na tyle zamknięta, aby nie można było czegoś jeszcze dopisać. Bo chociaż przeznaczenie Smocząt Przeznaczenia się dopełniło, to w świecie Pyrii można opowiedzieć jeszcze wiele historii.
piątek, 8 listopada 2019
Na co poluje Moreni: listopad 2019
W listopadzie nie dzieje się co prawda tyle, co w październiku, ale i tak sporo. Poza nowościami jest jeszcze sporo spadkowiczów z zeszłego miesiąca, na przykład najciekawsze pozycje z Zyska i s-ki, czyli "Szkodliwa medycyna" i "Ziemia nie do życia" (więcej o nich pisałam w poprzednim zestawieniu). Tymczasem może przejdźmy do rzeczy.
Chcę mieć
12 listopada
Ponoć to już ostatni z omnibusów Le Guin w wydaniu Prószyńskiego, będę więc miała wszystkie w kolekcji (poza poezją, poezja mnie nie rusza). Trzeba uzupełnić kolekcję.
Na "Całą Orsinię" składają się wszystkie teksty Ursuli K. Le Guin osadzone w Orsinii: powieść "Malafrena" (1979), trzy piosenki, zbiór opowiadań "Opowieści orsiniańskie" (1976) oraz dwa dodatkowe opowiadania.
Pomysł kraju zwanego Orsinią przyszedł Ursuli Le Guin do głowy w 1949 roku podczas studiów w Radcliffe. Kolejne teksty cyklu powstawały w późniejszych latach, publikowane były w różnych zbiorach opowiadań oraz w tygodniku "The New Yorker".
Pamiętam, kiedy wpadłam na ten pomysł: w naszym małym spółdzielczym akademiku Everett House w Radcliffe w jadalni, gdzie można było uczyć się i pisać na maszynie do późna, nie przeszkadzając śpiącym. Miałam dwadzieścia lat, pracowałam około północy przy jednym ze stołów i wtedy po raz pierwszy mignął mi przed oczami ten mój inny kraj. Nieważny kraj w Europie Środkowej. Jeden z tych, które zdemolował Hitler, a teraz demolował Stalin. Kraj położony niezbyt daleko od Czechosłowacji albo Polski, ale… nie przejmujmy się granicami. Nie któryś z tych częściowo zislamizowanych narodów - bardziej zorientowany na Zachód… Może jak Rumunia z językiem wywodzącym się z łaciny, lecz ze słowiańskimi naleciałościami? Aha! Zaczynam nabierać wrażenia, że do czegoś dochodzę. Zaczynam słyszeć nazwy. Orsenya po łacinie, a po angielsku Orsinia. Zobaczyłam rzekę Molsenę, płynącą przez otwartą słoneczną okolicę do starej stolicy Krasnoy (krasniy to po słowiańsku "piękny"). Krasnoy na trzech wzgórzach: Pałacowym, Uniwersyteckim, Katedralnym. Katedrę Świętej Teodory, jawnie nieświętej świętej, noszącej imię mojej matki… Zaczynam orientować się w terenie, czuć się jak u siebie w domu, tu, w Orsenyi - to matrya miya, moja ojczyzna. Mogę tu mieszkać, dowiedzieć się, kim są inni mieszkańcy i co robią, i o tym opowiadać. Tak też zrobiłam.
(ze wstępu autorki)
Pomysł kraju zwanego Orsinią przyszedł Ursuli Le Guin do głowy w 1949 roku podczas studiów w Radcliffe. Kolejne teksty cyklu powstawały w późniejszych latach, publikowane były w różnych zbiorach opowiadań oraz w tygodniku "The New Yorker".
Pamiętam, kiedy wpadłam na ten pomysł: w naszym małym spółdzielczym akademiku Everett House w Radcliffe w jadalni, gdzie można było uczyć się i pisać na maszynie do późna, nie przeszkadzając śpiącym. Miałam dwadzieścia lat, pracowałam około północy przy jednym ze stołów i wtedy po raz pierwszy mignął mi przed oczami ten mój inny kraj. Nieważny kraj w Europie Środkowej. Jeden z tych, które zdemolował Hitler, a teraz demolował Stalin. Kraj położony niezbyt daleko od Czechosłowacji albo Polski, ale… nie przejmujmy się granicami. Nie któryś z tych częściowo zislamizowanych narodów - bardziej zorientowany na Zachód… Może jak Rumunia z językiem wywodzącym się z łaciny, lecz ze słowiańskimi naleciałościami? Aha! Zaczynam nabierać wrażenia, że do czegoś dochodzę. Zaczynam słyszeć nazwy. Orsenya po łacinie, a po angielsku Orsinia. Zobaczyłam rzekę Molsenę, płynącą przez otwartą słoneczną okolicę do starej stolicy Krasnoy (krasniy to po słowiańsku "piękny"). Krasnoy na trzech wzgórzach: Pałacowym, Uniwersyteckim, Katedralnym. Katedrę Świętej Teodory, jawnie nieświętej świętej, noszącej imię mojej matki… Zaczynam orientować się w terenie, czuć się jak u siebie w domu, tu, w Orsenyi - to matrya miya, moja ojczyzna. Mogę tu mieszkać, dowiedzieć się, kim są inni mieszkańcy i co robią, i o tym opowiadać. Tak też zrobiłam.
(ze wstępu autorki)
piątek, 1 listopada 2019
Stosik #121
Jak zwykle z początkiem miesiąca przychodzi czas, aby pochwalić się ostatnimi łupami. Tym razem stosik w sumie nieco większy niż się spodziewałam, jest też trochę zakupów. Nie przedłużajmy więc.
Od prawej i z dołu mamy cztery egzemplarze recenzenckie od Wydawnictwa Marginesy. "Darwin. Jedyna taka podróż" to komiks opowiadający o podróży Darwina na pokładzie Beagle'a, autorstwa tych samych artystów, co wcześniejszy komiks o Audubonie (jest też wydany w tej samej formie). "Ilustratorki, ilustratorzy" zaś to portrety artystów z klasycznej polskiej szkoły ilustracji - postanowiłam uzupełnić o nich informacje, bo chociaż większość prac kojarzę, to ich twórców kompletnie nie. "Matki i córki" trafiły do mnie dość przypadkowo, ale może to będzie okazja do zapoznania się z jakąś wartościową polską powieścią obyczajową. Zaś "Lisy" to kolejna pozycja z serii Eko i niezwykle mnie ciekawi jako książka nie o ptakach.
"Cieplarnia" dla odmiany to klasyk od Rebisu. W zasadzie jedyny tytuł Aldissa, których chciałam mieć, ale którego trudno było zdobyć.
Reszta to zakupy własne. O "Przyjacielu" już pisałam. Nad nim mamy dwa nowe tomy z cyklu o Harrym Dresdenie. "Zmiany" już przeczytałam, "Opowieść o duchach" jeszcze przede mną. "Masakra ludzkości" to akurat zakup Lubego, ale może kiedyś po niego sięgnę.
sobota, 26 października 2019
"Plamka mazurka" Marek Pióro
Wieść o kolejnej książce o ptakach nie rozpaliła we mnie szczególnego entuzjazmu, ale tym razem chodziło o serię Eko od Marginesów. A tak się składa, że jest to seria, którą mam ambicję mieć w komplecie, więc i tak „Plamkę mazurka” trzeba było do niej dołączyć. Jak dotąd doświadczenia z książkami blogerów piszących o ptakach miałam dobre, więc doszłam do wniosku, że nie może być źle.
wtorek, 22 października 2019
"F**k plastik"
„F**k plastik” to malutka, bardzo ładnie wydana (wszystko wygląda jakby było zrobione z szarego, biodegradowalnego i ekologicznego papieru pakowego czy tam ekotorebki) książeczka. Teoretycznie ma zawierać 101 sposobów na to, żeby w swoim życiu codziennym zmniejszyć zużycie plastiku. Nawet się kiedyś zastanawiałam, czy jej nie kupić, ale ostatecznie się nie zdecydowałam. Potem przeczytałam recenzję Agnieszki z Dowolnika i utwierdziłam się w przekonaniu. Ale okazało się, że książeczka jest też na Legimi, więc sobie ściągnęłam. I przeczytałam. I mam odczucia jeszcze bardziej negatywne, niż Agnieszka, choć niektóre uwagi nam się pokrywają.
sobota, 19 października 2019
"Nekrosytuacje" Guillaume Bailly
Od paru lat regularnie wychodzą u nas książki o zawodach. Nie jest to jakiś mocny trend, tytułów jest zwykle kilka na kwartał (jeśli odejmiemy te o pracownikach służby zdrowia), ale coś wychodzi w miarę regularnie. O grabarzach (a właściwie pracownikach domu pogrzebowego) jakiś czas temu książkę wydał Znak, teraz z podobnym pomysłem wyszło Wydawnictwo Dolnośląskie. Nie wiem, jak wypadłoby porównanie między tymi dwoma pozycjami, bo przeczytałam jak dotąd tylko „Nekrosytuacje” od Dolnośląskiego, gdyż tytuł wydawał mi się interesujący, no i był na Legimi.
poniedziałek, 14 października 2019
"To nie powinno się zdarzyć" James Herriot
James Herriot jest uważany za swego rodzaju klasyka, choć mam wrażenie, że jego popularność ogranicza się głównie do Wielkiej Brytanii i anglosaskiego kręgu kulturowego. W Polsce, jak się zdaje, nie przyjął się tak dobrze, bo choć w latach dziewięćdziesiątych wydano cały jego cykl, to próba jego wznowienia kilka lat temu zakończyła się na tomie drugim. Sama byłam dość rozczarowana pierwszym tomem i pewnie po kolejny bym nie sięgnęła, gdyby nie to, że znalazłam go na Legimi (są tam obie wznowione przez Wydawnictwo Literackie powieści Herriota). Pomyślałam, że ponieważ już wiem, czego się spodziewać, może dam autorowi drugą szansę.
niedziela, 6 października 2019
Na co poluje Moreni: październik 2019
Jak co roku, październik jest miesiącem bardzo obfitym literacko. Ma się ukazać sporo ciekawych nowości (niestety, fantastyka ciągle w odwrocie). Wznowień i przesunięć nie ma zbyt wiele, ale ma wyjść "Delikatny nóż" Pullmana (który osobiście zamierzam kupić, ale dopiero jak cała trylogia wyjdzie w jakimś korzystnym cenowo boxie).
Tymczasem do rzeczy, bo lista jest długa.
Chcę mieć:
7 października
Czekam na tę książkę już od wiosny, kiedy to pojawiła się w zapowiedziach, a wypływające ostatnio na Instagramie foteczki tylko utwierdzają mnie w przekonaniu, że będzie to ciekawa i ładnie wyglądająca na półce pozycja. Aczkolwiek wydaje mi się, że trochę wbrew temu, co może sugerować tytuł, treść dotyczy raczej usankcjonowanych kiedyś procedur medycznych, obecnie będących raczej makabrycznymi ciekawostkami, niż intencjonalnych oszustw.
Historia niekonwencjonalnej medycyny dla ludzi o mocnych nerwach
Ta książka udowadnia, że w dążeniu do długowieczności, dobrego zdrowia czy pięknego ciała ludzka wyobraźnia i determinacja nie znają granic. Kąpiele w radioaktywnych źródłach termalnych, strychnina podawana sportowcom jako stymulant albo upuszczanie krwi w celu powstrzymania krwotoków… To dopiero początek długiej listy absurdalnych kuracji, które często bywały dla pacjentów szkodliwe, a nawet tragiczne w skutkach.
Autorzy zabierają nas w humorystyczną, a chwilami makabryczną podróż ku mrocznej stronie historii medycyny. Sięgając po tę książkę, przekonacie się, że w przeszłości lekarstwo często było gorsze od choroby!
Ta książka udowadnia, że w dążeniu do długowieczności, dobrego zdrowia czy pięknego ciała ludzka wyobraźnia i determinacja nie znają granic. Kąpiele w radioaktywnych źródłach termalnych, strychnina podawana sportowcom jako stymulant albo upuszczanie krwi w celu powstrzymania krwotoków… To dopiero początek długiej listy absurdalnych kuracji, które często bywały dla pacjentów szkodliwe, a nawet tragiczne w skutkach.
Autorzy zabierają nas w humorystyczną, a chwilami makabryczną podróż ku mrocznej stronie historii medycyny. Sięgając po tę książkę, przekonacie się, że w przeszłości lekarstwo często było gorsze od choroby!
środa, 2 października 2019
Stosik #120
Ostatnio na blogu nie jest zbyt aktywnie, co trochę mnie boli. Czytam nieco więcej niż piszę, ale jakoś nie mogę trafić na książkę, która mnie wciągnie i w pewnym momencie czytam dalej już tylko dlatego, że niewiele zostało do końca. Legimi pozwoliło mi też zredukować zakupy, więc kolejny stosik z tych dość skromnych.
Trzy górne pozycje to książki do recenzji. "Manifest zwierząt" to kolejna pozycja Marginesów z serii Eko, z tych z bardziej filozoficznym zacięciem. "Lanny" to eksperymentalna w formie i ładnie wydana powieść od Zyska i s-ki. Również od Zyska jest "W Labiryncie Smoków", czyli czwarty tom "Pamiętników Lady Trent". To ten rodzaj przeciętnego cyklu, gdzie bohaterowie ostatecznie okazali się mało interesujący, ale tajemnice świata przedstawionego ciągle mnie ciekawią.
Na samym dole zaś jedyny wrześniowy zakup, czyli przywieziony z Coperniconu "Badyl na katowski wór", druga część przygód Flawii de Luce.
Pozycji może niewiele, ale wszystkie wydają się ciekawe.
sobota, 28 września 2019
"Strażnik kruków. Moje życie wśród kruków w Tower" Christopher Skaife
Ostatnio najwyraźniej mam fazę (drobną, ale zawsze) na książki o tym, jak żyją inni ludzie. Przy czym nie chodzi o jakichś zdobywców/odkrywców czegośtamu czy wybitne jednostki. Chodzi po prostu o ludzi żyjących inaczej niż ja, czasem wykonujących ciekawy zawód, a czasem niekoniecznie. Był już pamiętnik antykwariusza, na recenzję czeka opowieść o angielskim hodowcy owiec, a w tej notce pomówimy o mężczyźnie opiekującym się krukami w Tower.
sobota, 7 września 2019
Na co poluje Moreni: wrzesień 2019
Po czasie wakacyjnej posuchy wydawcy obudzili się ze swojej corocznej estywacji i postanowili zasypać czytelników lawiną nowości. Nawet dla mnie, choć mam wrażenie, że zrobiłam się okropnie wybredna jest sporo ciekawych tytułów (a w każdym razie więcej, niż przez kilka ostatnich miesięcy razem wziętych. Mag na przykład wypuścił już nowe wydanie "Zorzy polarnej" Pullmana, które zamierzam nabyć, żeby wymienić swojego paskudnego omnibusa na coś ładniejszego. Ale poczekam do świąt, aż wyjdą wszystkie trzy tomy, może będą jakieś fajne boxy.
Tymczasem przejdźmy do rzeczy.
środa, 4 września 2019
Stosik #119
Sierpień nie był miesiącem obfitym w premiery, to i stosik mało obfity (choć pewien wpływ na to mogło mieć też Legimi). Ogólnie taki stan rzeczy mnie cieszy, bo miejsce na półkach skończyło się już dawno. Tymczasem małe zdobycze:
Tak się złożyło, że wszystkie to egzemplarze recenzenckie. Ebook z "Rozstajami" jest dostępny w internetach za darmo i zabiorę się do lektury jak tylko napiszę wreszcie notkę o poprzedniej antologii ŚKFu. Mam dość spore oczekiwania.
"Imperioum ciszy" to space opera od Rebisu. Na razie czyta ją Luby, koneser gatunku i ma dość mieszane uczucia, no ale zobaczymy.
"Oko świata" zaś przyszło od Zyska i s-ki. Pytałam o nie jakiś czas temu i przyznam szczerze, że już o tym zapomniałam. Niemniej, cykl ma status kultowego i kiedyś próbowałam go czytać, więc może warto spróbować jeszcze raz (tym razem od początku).
środa, 28 sierpnia 2019
"Zatrute ciasteczko" Alan Bradley
Nie lubię kryminałów. Wiecie, istnieje po prostu ograniczona ilość pomysłów, jakie można wykorzystać w realistycznych kryminałach, a ja może i szczególnie bystra nie jestem, ale całkiem nieźle mi idzie rozpoznawanie wzorców. Co zwykle skutkuje tym, że już w połowie książki nie tylko wiem, kto zabił, ale i dlaczego i tylko się wściekam na tego tępego głównego bohatera, że taki niedomyślny. Nieco inaczej sprawy się mają, kiedy autor zmieni założenia wyjściowe. Takie urban fantasy to w miażdżącej większości kryminały (na tym lub innym poziomie), ale autor ma znacznie więcej narzędzi do zaskakiwania czytelnika i mylenia mu ścieżek. Albo inny trik: wystarczy głównym bohaterem uczynić dziecko. Co prawda wtedy wiek docelowej grupy czytelników też się obniża, ale to nie znaczy, że ma się obniżać razem z jakością książki. Poszerza nam się paleta możliwych do wykorzystania przestępstw (dorosły czytelnik kryminałów będzie zawiedziony, jeśli nikt nie padnie trupem, w kryminałach dla młodszych czytelników denat może się objawić, ale przecież nie musi), ale też całkowicie zmienia nam się zakres czynności śledczych, jakie bohater może podjąć, a nic tak nie ożywia konwencji, jak ograniczenia. Na taki właśnie pomysł wpadła nie tylko nasza rodzima Joanna Chmielewska, ale też Kanadyjczyk Alan Bradley.
piątek, 23 sierpnia 2019
"Rzeczy, których nie wyrzuciłem" Marcin Wicha
Zawsze mam pewne obawy, kiedy sięgam po książkę mocno chwaloną, reklamowaną i nagradzaną. Jeszcze jeśli chodzi o poletko fantastyczne, to zazwyczaj przynajmniej wiem, czego się po tym objawieniu spodziewać (bo to nigdy nie jest tak, że jakikolwiek autor objawia się z nicości, często jakieś opowiadanie po sieci krąży), to w głównym nurcie już tak fajnie nie jest. Taką nagradzaną i budzącą powszechny zachwyt była swego czasu książka Marcina Wichy „Rzeczy, których nie wyrzuciłem”. I tutaj, jako że chciałam przetestować możliwości Legimi na jakiejś krótkiej publikacji, właśnie tę pozycję przeczytałam jako pierwszą. I obawiam się, że nie dołączę do powszechnych pień pochwalnych.
wtorek, 20 sierpnia 2019
"Przyjaciel" Sigrid Nunez
Mam pewien sentyment do małych, niszowych wydawnictw. Co prawda zwykle ich oferta jest na tyle egzotyczna i wyspecjalizowana, że nie znajduję w niej niczego interesującego, ale doceniam sam fakt, że komuś się chce wprowadzać na rynek książki, których wydania więksi gracze by nie zaryzykowali. Takim właśnie młodym, niszowym wydawnictwem jest Pauza, specjalizująca się w literaturze nie tyle niszowej, co ambitnej. Mają już na koncie kilka książek (zarówno powieści, jak i zbiorów opowiadań), jednak interesujący wydał mi się dopiero stosunkowo niedawno wypuszczony na rynek „Przyjaciel” Sigrid Nunez. Nie będę ukrywać, że głównie ze względu na mającego odegrać dość ważną rolę w tej historii doga niemieckiego.
sobota, 17 sierpnia 2019
"Pierścień" Larry Niven
Klasyka science fiction to jedna z tych działek fantastyki, po której zawsze oczekuje się jakiejś wielkiej Myśli czy Przekazu, względnie Poruszania Ważkich Kwestii. Generalnie próg wejścia niski nie jest. Jak się sięga po takiego Dicka, Bradbury’ego czy generalnie większość uznanych pisarzy, to można bardzo łatwo potwierdzić ten obraz. No ale są jeszcze powieści takie, jak „Pierścień”.
Louis Wu jest bardzo starym człowiekiem (choć różne odmładzające zabiegi sprawiają, że zdecydowanie nie wygląda na swój wiek) i z racji długowieczności nieco już znudzonym życiem. Na szczęście (?) na jego drodze staje przedstawiciel laleczników, rasy obcych bardzo zaawansowanej technologicznie, choć nieco paranoidalnej w obejściu, z propozycją. Ów obcy szuka członków pionierskiej ekspedycji do nowo odkrytego obiektu, niespotykanego wcześniej w Poznanym Wszechświecie. Do załogi dołączają również kzin, przedstawiciel wojowniczej rasy kosmitów oraz Teela Brown – dziewczyna, która po prostu ma szczęście w życiu.
Louis Wu jest bardzo starym człowiekiem (choć różne odmładzające zabiegi sprawiają, że zdecydowanie nie wygląda na swój wiek) i z racji długowieczności nieco już znudzonym życiem. Na szczęście (?) na jego drodze staje przedstawiciel laleczników, rasy obcych bardzo zaawansowanej technologicznie, choć nieco paranoidalnej w obejściu, z propozycją. Ów obcy szuka członków pionierskiej ekspedycji do nowo odkrytego obiektu, niespotykanego wcześniej w Poznanym Wszechświecie. Do załogi dołączają również kzin, przedstawiciel wojowniczej rasy kosmitów oraz Teela Brown – dziewczyna, która po prostu ma szczęście w życiu.
środa, 14 sierpnia 2019
"Patyki, badyle" Urszula Zajączkowska
Jeśli chodzi o ekoliteraturę, to ta dotycząca roślin nigdy nie budziła mojego szczególnego entuzjazmu. W serii Eko od Marginesów takie tytuły pojawiają się jednak bardzo rzadko, wcześniej wyszedł tylko jeden (i oczywiście jest jednym z dwóch tomów serii, którego nawet nie zaczęłam czytać). Jednak najnowsza pozycja (jak zresztą wskazuje tytuł) jest poświęcona wyłącznie roślinom. I wbrew pozorom nie z tematyką miałam problem.
„Patyki, badyle” Urszuli Zajączkowskiej są z pewnością książka nietuzinkową. Autorka bowiem - zawodowo botaniczka, po godzinach poetka i artystka – postanowiła o swojej pracy opowiedzieć w stylu bynajmniej nie wykładowym czy naukowym, ale artystycznym. Bo kto powiedział, że o anatomii roślin i pracy naukowej nie można mówić językiem naturalnie przynależnym prozie poetyckiej?
środa, 7 sierpnia 2019
Na co poluje Moreni: sierpień 2019
Sierpień równie ubogi w tym roku jak lipiec, ale jakieś premiery do umiarkowanie entuzjastycznego wypatrywania się trafiły. Byłyby nawet dwie więcej, ale "Non stop" Aldissa, które wyszło wczoraj w serii klasyki od Rebisu mam w starym wydaniu solarisowym, a "Sztukę ścigania się w deszczu", którą za tydzień wznawia W.A.B. z okazji zbliżającej się premiery filmu, mam w wydaniu Galaktyki sprzed 10 lat. Czy to już starość, kiedy nowości wydawnicze zaczynają dublować twoją domową biblioteczkę?...
Tym razem też bez podziału na kategorie. Nie bardzo jest co dzielić, a i nie spala mnie dojmująca chęć posiadania któregoś z tytułów.
9 sierpnia
Doroczne zbiory opowiadań sekcji literackiej Śląskiego Klubu Fantastyki darzę pewnym sentymentem. Pierwsza odsłona może nie była wybitna, ale obiecująca. Druga, o której muszę w końcu napisać, była jednym z najlepszych zbiorów opowiadań, jakie czytałam od lat (dwa z nich zresztą nominowano do Zajdla). Zobaczymy, jak wypadnie trzecia, będzie czytane na urlopie ;)
Antologia Ścieżki wyobraźni: "Rozstaje" jest trzecią tematyczną antologią, którą przygotowała sekcja literacka Śląskiego Klubu Fantastyki "Logrus", po tym, jak zdecydowaliśmy, iż rezygnujemy z dotychczas drukowanego NOL-a (Nieoficjalnego Obiektu Literackiego), w którym do tej pory prezentowaliśmy naszą twórczość. W założeniu raz do roku (latem) ma się ukazywać zbiór opowiadań, opatrzonych tytułem serii i tytułem danego zbioru, pokrywającym się z tematem, który wybieramy wspólnie na forum sekcji w roku poprzedzającym wydanie zbioru.
sobota, 3 sierpnia 2019
Stosik #118
Nowy miesiąc, nowy stosik. Tym razem taki raczej minimalistyczny. I pewnie ten trend się utrzyma, jeśli przekonam się do Legimi - planuję zacząć testy za tydzień, bo wtedy zaczynam urlop. A tymczasem skromne zdobycze z ostatniego miesiąca.
Lecimy od lewej. "Wszechświat jako nadmiar" to jedyny egzemplarz recenzencki w tym zestawie, już zresztą przeczytany i pewnie niedługo coś o nim skrobnę. Od wydawnictwa Zysk i s-ka.
"Zjadanie zwierząt" i "Vice versa" to moje księgarniane zakupy, skutek uzupełniania serii. "Zjadanie zwierząt" w tym wydaniu wyszło w serii "z Morświnem" wydawnictwa Krytyki Politycznej, w której ukazują się tytuły związane z prawami zwierząt. Nie zbieram ich wszystkich, ale ten akurat chciałam kupić. Książka Mileny Wójtowicz to natomiast kontynuacja "Post Scriptum", o którym muszę kiedyś jeszcze napisać. Okładkę ma paskudnego paranormalnego romansidła, ale to humorystyczne urban fantasy.
A "Fizyka podróży międzygwiezdnych" to nabytek z Allegro, kupiony pod wpływem polecanek Izostara. Niezmiennie mnie bawi forma wydania, bo oryginalny tytuł to "The Physics of Star Trek" i autor tłumaczy tutaj, jak prawdziwa nauka zapatruje się na ekscesy scenarzystów tego serialu. Czego wzmianki próżno szukać na okładce, może poza ostatnim zdaniem blurba (żeby było śmieszniej, książka po polsku ma podtytuł "Wędrówka po świecie Star Treka", ale nie pojawia się on na okładce, tylko wewnątrz).
Takie oto lektury na drugą połowę lata :)
środa, 31 lipca 2019
"Neurokomiks" Hana Roš, Matteo Farinella
Już od jakiegoś czasu planowałam pisywać o komiksach. W końcu należało przejść do rzeczy. Tak się złożyło, że wydawnictwo Marginesy też doszło do podobnego wniosku (że można by pójść w komiksy) i od kilku miesięcy dość prężnie je wydaje. Jednym z pierwszych był „Neurokomiks”.
Jak sama nazwa wskazuje, historia opowiedziana na kartach komiksu (wybaczcie, ale „powieść graficzna” mi nie przejdzie przez klawiaturę. Uważam to określenie za pretensjonalną do obrzydliwości próbę tuszowania popowego rodowodu formy, o której mowa) nawiązuje do neurologii. W istocie jest to fabularyzowana, obrazkowa książka popularnonaukowa.
Jak sama nazwa wskazuje, historia opowiedziana na kartach komiksu (wybaczcie, ale „powieść graficzna” mi nie przejdzie przez klawiaturę. Uważam to określenie za pretensjonalną do obrzydliwości próbę tuszowania popowego rodowodu formy, o której mowa) nawiązuje do neurologii. W istocie jest to fabularyzowana, obrazkowa książka popularnonaukowa.
sobota, 20 lipca 2019
[Piąteczka] Kosmiczne powieści i popularnonaukowy bonus
Dziś przypada pięćdziesiąta rocznica lądowania na Księżycu. Z tej okazji wydawnictwa cały lipiec i okolice zarzuciły książkami o tematyce astronautyczno-kosmicznej, głównie związanej z podbojem kosmosu i tym wiekopomnym lotem właśnie. Pomyślałam, że może i ja napisze jakąż notkę z okazji, bo drugiej takiej nie będzie (chyba, że uda nam się wysłać misję załogową na Marsa, ale jestem sceptyczna).
środa, 17 lipca 2019
"Pamiętnik księgarza" Shaun Bythell
Istnieje taki rodzaj książek, które wśród zagorzałych czytelników zawsze cieszą się popularnością. Są to mianowicie książki o książkach i wszystkim, co z nim związane. Jako czytelnicy zagorzali uwielbiamy nie tylko powieści, które autorzy nam podsuwają, ale także lubimy czytać o tym, co autorzy czytają i jak podchodzą do literatury. To samo dotyczy zawodów okołoliterackich – tłumaczy, redaktorów i… księgarzy. O jednym z przedstawicieli tej ostatniej profesji możemy poczytać w „Pamiętniku księgarza”.
sobota, 13 lipca 2019
"Glutenowe kłamstwo" Alan Levinovitz
Jak być może widać po blogu (po nieobecności recenzji takich książek konkretnie) kwestie odżywiania, odchudzania, super diet i tak dalej nieszczególnie mnie interesują. Dlatego nie czytuje tego typu poradników, nie śledzę trendów i ogólnie nie spędza mi to snu z powiek. Natomiast czasem lubię przeczytać pozycje dotyczącą odżywiania, ale podejmującą temat z nieco innej perspektywy. Tak było w przypadku „Słodziutkego” (który skupiał się na historyczno-kulturowych aspektach spożywania cukru) i podobne przesłanki towarzyszyły mi, kiedy wypożyczyłam z biblioteki „Glutenowe kłamstwo” Alana Levinovitza. Przy okazji miałam też nadzieję na to, co tygryski lubią najbardziej, czyli debunkowanie pseudonaukowych mitów.
środa, 10 lipca 2019
"Śpiew Potępionych" Agnieszka Hałas
Teoretycznie „Teatr Węży” miał być trylogią, więc niektórych czytelników mogłoby nieco zdziwić, że oto ukazał się tom czwarty. Ale prawda jest taka, że pierwotnie cykl miał się składać z pięciu części i tylko realia wydawnicze sprawiły, że dotąd występował jako trylogia. Teraz realia się zmieniły i osobiście jestem z tego bardzo zadowolona.
W „Śpiewie potępionych” zmieniamy dekoracje. Opuszczamy mroczne i brudne slumsy miast znad Zatoki Snów i przenosimy się w znacznie przyjemniejsze miejsce. Brune bowiem, po kilku miesiącach pracy dla sylfów i ukrywania się w stolicy został zmuszony do opuszczenia ich dominium. Wytropiła go Elita, z propozycją nie do odrzucenia – na tropikalnych Wyspach Śpiewu demony Otchłani szykują jakąś potężną katastrofę, a wysłani tam agenci srebrnych padają jak muchy w podejrzanych okolicznościach. Czas więc sięgnąć po nieszablonowe metody i wysłać z misją rozwiązania problemu żmija.
W „Śpiewie potępionych” zmieniamy dekoracje. Opuszczamy mroczne i brudne slumsy miast znad Zatoki Snów i przenosimy się w znacznie przyjemniejsze miejsce. Brune bowiem, po kilku miesiącach pracy dla sylfów i ukrywania się w stolicy został zmuszony do opuszczenia ich dominium. Wytropiła go Elita, z propozycją nie do odrzucenia – na tropikalnych Wyspach Śpiewu demony Otchłani szykują jakąś potężną katastrofę, a wysłani tam agenci srebrnych padają jak muchy w podejrzanych okolicznościach. Czas więc sięgnąć po nieszablonowe metody i wysłać z misją rozwiązania problemu żmija.
piątek, 5 lipca 2019
Na co poluje Moreni: lipiec 2019
Lipiec w tym roku jest miesiącem bardzo w premiery ubogim. Do tego stopnia, że zastanawiałam się, czy w ogóle robić tę notkę. No ale w końcu uzbierało się te trzy ciekawe pozycje (jest jeszcze kilka tytułów niby w zapowiedziach, ale bez dat, więc je pominęłam). Żadna z nich nie jest oczywistym must have, więc tym razem nie będę dzieliła na kategorie (choć dwie z nich mają wysokie prawdopodobieństwo kupienia).
10 lipca
Pierwszy opis okładkowy wywołał ferment w środowisku fantastów - nic dziwnego, przywodził na myśl jakąś relację z pobytu wśród dzikich plemion. Na szczęście obecny jest już bardziej zachęcający - pozostaje mieć nadzieję, że poprzedni to niefortunny cytat z recenzji wewnętrznej. Sama jestem ciekawa, jak autor sportretował fandom, bo co by o nim nie mówić i nie sądzić, to do portretowania w mediach głównego nurtu nigdy nie miał szczęścia.
Kręcą ich kosmiczne pojazdy i wielościenne kostki. Doskonale znają odzywki elfów i hobbitów. Przebierają się za postaci z japońskich kreskówek. Posługują się swoim żargonem, prowadzą hermetyczne dyskusje w sieci i w realu. Spotykają się na konwentach. Ludzie z zewnątrz na członków fandomu patrzą z nieufnością, a często nawet z pobłażaniem.
Tymczasem fandom, a dziś raczej fandomy, to niezwykłe środowisko zrzeszające tysiące ludzi, którzy mają swoje pasje i traktują je naprawdę poważnie.
Oto książka o polskim fandomie fantastycznym: wielkim ruchu miłośników literatury, kina, komiksu, gier, którego początki sięgają zamierzchłych czasów PRL-u. Oto opowieść nie tyle o kontrkulturze – ile o alterkulturze, o trzecim obiegu, o ludziach, którym się chciało i chce nadal, o środowisku dynamicznym i twórczym, niesłusznie niedocenianym. Bo przeciwieństwem fana nie jest antyfan. Przeciwieństwem fana jest osobnik obojętny.
Tymczasem fandom, a dziś raczej fandomy, to niezwykłe środowisko zrzeszające tysiące ludzi, którzy mają swoje pasje i traktują je naprawdę poważnie.
Oto książka o polskim fandomie fantastycznym: wielkim ruchu miłośników literatury, kina, komiksu, gier, którego początki sięgają zamierzchłych czasów PRL-u. Oto opowieść nie tyle o kontrkulturze – ile o alterkulturze, o trzecim obiegu, o ludziach, którym się chciało i chce nadal, o środowisku dynamicznym i twórczym, niesłusznie niedocenianym. Bo przeciwieństwem fana nie jest antyfan. Przeciwieństwem fana jest osobnik obojętny.
wtorek, 2 lipca 2019
Stosik #117
Stosik czerwcowy jak widać z tych średniawych. Przyznam, że większość stanowią nieplanowane zakupy i nieplanowane przesyłki, bo jakoś tak wyszło. Ale na razie (prawie) niczego nie żałuję.
Zacznijmy może od góry. Na samym czubku jedna z najbardziej wyczekiwanych premier tego miesiąca, czyli "Weterynarz z przypadku". W dniu premiery pognałam do księgarni, kupiłam i zaczęłam czytać. A potem się rozczarowałam. O szczegółach możecie przeczytać tu, bo zdążyłam już napisać reckę.
Niżej dwupak ze Świata Książki, z tej ich promocji "druga książka za 50%". Pierwszą książką był "Pamiętnik księgarza" (który już przeczytałam i niedługo opiszę, ale ogólnie jestem zadowolona), a żeby skorzystać z promocji dobrałam jeszcze "W pogoni za słońcem". Jeśli mi się nie spodoba, to przynajmniej będzie ładnie wyglądać na półce obok książek de Grassa Tysona (bo ten sam format).
Dwie kolejne zaś to dwupak z Empiku. Do zakupu "Ewolucji w miejskiej dżungli" przymierzałam się już jakiś czas, a tu się okazało, ze jest przeceniona o połowę. Kiedy za nią płaciłam, przy kasie w podobnej przecenie leżeli "Ludzie", więc się skusiłam namówiona przez kasjerkę.
Dalej mamy sekcję recenzencką. "Śpiew potępionych" przesłał mi Rebis i tutaj chyba nie trzeba dalszych wyjaśnień, bo książka była oczywistym must have. Zbieram się właśnie do jej czytania, choć ostatnio czytanie fantastyki kiepsko mi idzie (chyba mam fazę na ludzi robiących rzeczy). Reszta to zestaw od Marginesów. "Patyki, badyle" to kolejna pozycja z serii Eko, więc oczywistością jest, ze pojawiła się w stosiku. Zaczęłam czytać, jest zdecydowanie inna. Zaś komiksy są efektem przypadku. "Tetrisa" i tak chciałam sobie zamówić, więc wydawnictwo wykonało uderzenie wyprzedzające, ale "Audubon" był pewnym zaskoczeniem.
sobota, 29 czerwca 2019
"Weterynarz z przypadku" Philipp Schott
Uwielbiam książki pisane przez weterynarzy o ich pracy. A że tych na polskim rynku jak na lekarstwo, niezwykle nakręcam się na każda podobną zapowiedź. Nie inaczej było tym razem – gdy tylko wypatrzyłam w zapowiedziach wydawnictwa Otwartego „Weterynarza z przypadku”, zaczęłam niecierpliwie odliczać dni do premiery (zwłaszcza, że książka kusiła uroczą, minimalistyczna okładką – takie lubię). Kupiłam ją od razu w dniu premiery i niezwłocznie zasiadłam do lektury.
czwartek, 13 czerwca 2019
"Pielęgniarki" Christie Watson
Jak być może zauważyliście, poza książkami przyrodniczymi i fantastyką, lubię też poczytać sobie te okołomedyczne, zarówno o samych chorobach, jak i (może nawet bardziej) o pracy lekarzy i innego personelu medycznego. O ile o lekarzach trochę tego napisano, to inny personel medyczny wspomina się rzadko. Niemniej, nasze wydawnictwa jakiś czas temu jakby się zmówiły i praktycznie w jednym czasie pojawiły się trzy książki o pracy pielęgniarek. W tym jedna nie dotycząca polskich realiów, a odnosząca się do rzeczywistości brytyjskiej.
poniedziałek, 10 czerwca 2019
Na co poluje Moreni: czerwiec 2019
Przygotowanie tego wpisu było dość frustrujące - niby sporo ciekawych zapowiedzi, ale albo niepotwierdzone, albo bez okładek... Na przykład teoretycznie można byłoby spodziewać się dwóch ciekawych premier od Maga. Problem w tym, że daty publikacji są sprzed kilku miesięcy i wczoraj dowiedzieliśmy się, ze jednak będą w sierpniu-wrześniu. Jaguar zapowiedział "Vice Versa" Mileny Wójtowicz, ale w sumie to nie wiadomo, czy na pewno na czerwiec. No i jest okładka, ale w sumie taka, ze lepiej, jakby jej nie było...
A ze spadkowiczów mamy fantazmatową antologię "Ja, legenda", która spadła na 18 czerwca.
Nie przedłużajmy więc i do rzeczy.
"Patyki, badyle" Urszula Zajączkowska
12 czerwca
Seria Eko, więc oczywiste, że muszę mieć. Co prawda temat może nie z moich ulubionych, no ale miłośnikom roślin też coś się przecież od życia należy, a to dopiero druga poświęcona stricte roślinom książka w serii.
Relacja badaczki samotnie podążającej ścieżkami natury. To pogranicze fizyki Newtona i poetyki, to matematyka i filozofia, a przede wszystkim szczera czułość dla żyjących zielonych istot.
Czym są ekspresje roślinnego życia? Jak je wyrazić w granicach języka? Jak poruszają się pędy mięty i dyni? Czy wpływa na nie Księżyc? Co robi wiatr koronom drzew? W jaki sposób goją się rany i co sprawia, że rośliny się deformują? Skąd w nich ten pęd do przeżycia w każdych warunkach. Kiedy i jak umierają?
W ludzkim rozumieniu rośliny są tłem naszego życia. Ozdobą lub pokarmem. Nie myśli się o nich jak o bogatym świecie niezależnych istot, które odznaczają się niezwykłą wrażliwością, zdolnością do przekształcania własnych ciał i które istniały na długo przed tym, zanim pojawił się na ziemi jakikolwiek ssak.
Patyki, badyle to spotkanie człowieka z wnętrzem ciał roślin, z ich językiem widocznym w budowie liści, łodygach i korzeniach. Takiej opowieści jeszcze nie było.
Chce mieć
"Patyki, badyle" Urszula Zajączkowska
12 czerwca
Seria Eko, więc oczywiste, że muszę mieć. Co prawda temat może nie z moich ulubionych, no ale miłośnikom roślin też coś się przecież od życia należy, a to dopiero druga poświęcona stricte roślinom książka w serii.
Relacja badaczki samotnie podążającej ścieżkami natury. To pogranicze fizyki Newtona i poetyki, to matematyka i filozofia, a przede wszystkim szczera czułość dla żyjących zielonych istot.
Czym są ekspresje roślinnego życia? Jak je wyrazić w granicach języka? Jak poruszają się pędy mięty i dyni? Czy wpływa na nie Księżyc? Co robi wiatr koronom drzew? W jaki sposób goją się rany i co sprawia, że rośliny się deformują? Skąd w nich ten pęd do przeżycia w każdych warunkach. Kiedy i jak umierają?
W ludzkim rozumieniu rośliny są tłem naszego życia. Ozdobą lub pokarmem. Nie myśli się o nich jak o bogatym świecie niezależnych istot, które odznaczają się niezwykłą wrażliwością, zdolnością do przekształcania własnych ciał i które istniały na długo przed tym, zanim pojawił się na ziemi jakikolwiek ssak.
Patyki, badyle to spotkanie człowieka z wnętrzem ciał roślin, z ich językiem widocznym w budowie liści, łodygach i korzeniach. Takiej opowieści jeszcze nie było.
sobota, 1 czerwca 2019
Stosik #116
Jako iż w maju (ze względu na Warszawskie Targi Książki i kilka innych promocji) zaszalałam z zakupami, stos jest z tych imponujących (a to w sumie i tak nie wszystko, co z targów przytargałam, bo brakuje ośmiu tomów mangusi i pięćsetstronicowego, wydanego na grubej kredzie tomiszcza z DC. Ale one nie dla mnie). Aby więc nie przedłużać, przejdźmy do rzeczy.
Po lewej stoją pozycje z rebisowej serii "Wehikuł czasu" (na żywo wyglądają po prostu przeciętnie, a nie tragicznie, jak to internetowe grafiki zapowiadały). "Kwiaty dla Algernona" i "Koniec dzieciństwa" zakupiłam w empikowej promocji, zaś "Aleję potępienia" przywiozłam z WTK. Nie planuję zbierać całej serii (choćby dlatego, że niektóre z pozycji już mam), ale co bardziej interesujące tomy nabędę.
A skoro już przy targowych nabytkach jesteśmy, to pośrodku od góry właśnie one. "Skafander i melonik" czytałam w darmowym ebooku (i muszę w końcu napisać o nim notkę, bo zasługuje), po czym tak mi się spodobało, że zapałałam chęcią nabycia papieru. A że nie uśmiechało mi się płacić za przesyłkę, to poczekałam, aż trafię na niego na jakim evencie. No i trafiłam, sprzedawali na stoisku zajdlowym. Będzie teraz honorowo stał na półce (bo niestety czytanie go wymagałoby złamania grzbietu).
Dalej mamy dwie książki popularnonaukowe. "Ukryty geniusz zwierząt" kupiony na stoisku Prószyńskiego to raczej oczywisty wybór, wspominałam o nim w którejś notce z zapowiedziami. Dałam też zarobić Wydawnictwu Uniwersytetu Jagiellońskiego (które w notkach z zapowiedziami nie pojawia się głównie dlatego, że na swojej stronie zwykle nie podają konkretnych dat premier, dopóki ta premiera nie nastąpi) i kupiłam "Wszystko jest w twojej głowie" czyli książkę o medycznych chorobach psychosomatycznych.
Zaszalałam też na stoisku SQNu, czyli dałam się złapać na ich promocję 3 za 2. "Krew, pot i piksele" to właśnie ta trzecia książka z promocji. Nie grywam raczej, ale zawsze interesowało mnie, jak się robi rzeczy. A i sama książka ponoć ciekawa. Dwie pozostałe to powieści z serii "Fantastycznie nieobliczalni" (jak dotąd seria zdążyła mnie miło zaskoczyć, więc postanowiłam rzucić w nich piniondzem). Czytałam dwa opowiadania autorki "Skrzydeł" i mam tylko cichą nadzieję, ze powieść jest bliższa "Sercu Vann" niż "Śladom w popiele". Drugiej autorki dokonań nie znam żadnych, ale ogólnie polskie autorki dostarczają mi wrażeń raczej pozytywnych, więc "Openminder" kupiony.
Cztery kolejne to wynik promocji w pewnym outlecie książkowym, obejmującej tytuły wydawnictwa Czarna Owca. "Wyginaczy łyżeczek" nabyłam głownie ze względu na ich nominację do Nebuli. "Pasożyty w twoim mózgu" planowałam nabyć od dawna, bo nie masz to jak książka popularnonaukowa o robactwie (mniej i bardziej dosłownym) w czaszce. "Jedyna płeć" i "Kontrakt płci" to uzupełnienie serii feministycznej (dalej chyba nie mam wszystkich książek, jakie w niej wyszły, ale o dwie więcej).
"Kroniki marsjańskie" to odebrany w końcu (i już trochę zleżały) prezent gwiazdkowy od Serenity. Reszta to komiksy, albowiem postanowiłam, że czasem zaszczyca bloga recenzji opowieści obrazkowych (acz weźcie pod uwagę, ze średnio się na tym medium znam). Nabyłam więc trzy tomy (czyli całość historii właściwie) "Wbrew naturze" Mirki Andolfo. A "Neurokomiks" dostałam do recenzji od Marginesów.
A skoro już przy targowych nabytkach jesteśmy, to pośrodku od góry właśnie one. "Skafander i melonik" czytałam w darmowym ebooku (i muszę w końcu napisać o nim notkę, bo zasługuje), po czym tak mi się spodobało, że zapałałam chęcią nabycia papieru. A że nie uśmiechało mi się płacić za przesyłkę, to poczekałam, aż trafię na niego na jakim evencie. No i trafiłam, sprzedawali na stoisku zajdlowym. Będzie teraz honorowo stał na półce (bo niestety czytanie go wymagałoby złamania grzbietu).
Dalej mamy dwie książki popularnonaukowe. "Ukryty geniusz zwierząt" kupiony na stoisku Prószyńskiego to raczej oczywisty wybór, wspominałam o nim w którejś notce z zapowiedziami. Dałam też zarobić Wydawnictwu Uniwersytetu Jagiellońskiego (które w notkach z zapowiedziami nie pojawia się głównie dlatego, że na swojej stronie zwykle nie podają konkretnych dat premier, dopóki ta premiera nie nastąpi) i kupiłam "Wszystko jest w twojej głowie" czyli książkę o medycznych chorobach psychosomatycznych.
Zaszalałam też na stoisku SQNu, czyli dałam się złapać na ich promocję 3 za 2. "Krew, pot i piksele" to właśnie ta trzecia książka z promocji. Nie grywam raczej, ale zawsze interesowało mnie, jak się robi rzeczy. A i sama książka ponoć ciekawa. Dwie pozostałe to powieści z serii "Fantastycznie nieobliczalni" (jak dotąd seria zdążyła mnie miło zaskoczyć, więc postanowiłam rzucić w nich piniondzem). Czytałam dwa opowiadania autorki "Skrzydeł" i mam tylko cichą nadzieję, ze powieść jest bliższa "Sercu Vann" niż "Śladom w popiele". Drugiej autorki dokonań nie znam żadnych, ale ogólnie polskie autorki dostarczają mi wrażeń raczej pozytywnych, więc "Openminder" kupiony.
Cztery kolejne to wynik promocji w pewnym outlecie książkowym, obejmującej tytuły wydawnictwa Czarna Owca. "Wyginaczy łyżeczek" nabyłam głownie ze względu na ich nominację do Nebuli. "Pasożyty w twoim mózgu" planowałam nabyć od dawna, bo nie masz to jak książka popularnonaukowa o robactwie (mniej i bardziej dosłownym) w czaszce. "Jedyna płeć" i "Kontrakt płci" to uzupełnienie serii feministycznej (dalej chyba nie mam wszystkich książek, jakie w niej wyszły, ale o dwie więcej).
"Kroniki marsjańskie" to odebrany w końcu (i już trochę zleżały) prezent gwiazdkowy od Serenity. Reszta to komiksy, albowiem postanowiłam, że czasem zaszczyca bloga recenzji opowieści obrazkowych (acz weźcie pod uwagę, ze średnio się na tym medium znam). Nabyłam więc trzy tomy (czyli całość historii właściwie) "Wbrew naturze" Mirki Andolfo. A "Neurokomiks" dostałam do recenzji od Marginesów.
wtorek, 21 maja 2019
Zmyślenia #41: Oda do opowiadań
Każdy, kto choć trochę śledzi literackie trendy, z pewnością dostrzegł trwający od kilku lat renesans opowiadania. Temat roztrząsały poważne literackie pisma, poważne wydawnictwa wracają do wydawania zbiorów krótkich tekstów, ogólnie jest ciekawie.
W fantastyce, mam wrażenie, sytuacja jest jakby odwrotna. Choć może bardziej adekwatnym słowem byłoby „oddolna”. Widzicie, kiedy główny nurt opowiadania sobie odpuszczał, w naszym fantastycznym getcie trzymały się całkiem nieźle. Solaris wydawał swoje coroczne „Kroki w nieznane”, zbiory autorskie różnego kalibru i wartości artystycznej też się pojawiały (był taki czas, że jeśli chciało się napisać cykl fantastyczny, to trzeba było zaczynać od zbiorów opowiadań), ukazywało się kilka pism branżowych, gdzie młody autor mógł zadebiutować.
piątek, 10 maja 2019
"25 gramów szczęścia" Massimo Vacchetta, Antonella Tomaselli
Przyznam, że kiedy pierwszy raz usłyszałam o „25 gramach szczęścia”, wykazałam pewien taki niezdrowy entuzjazm. Nic w sumie dziwnego, względem każdej książki należącej do szeroko pojętej ekoliteratury, a nie traktującej o kotach, psach lub ptakach wykazuję daleko posunięty entuzjazm, bo najzwyczajniej w świecie zwiastują powiew świeżości. Oprócz entuzjazmu towarzyszyły mi jednak pewne obawy. Widzicie, w książkach o zwierzętach cenię podejście reportersko-edukacyjne zamiast sentymentalno-obyczajowego, a to pierwsze jest rozczarowująco rzadkie. Obawiałam się więc, że książka ostatecznie okaże się utworem grającym na emocjach w najtańszy i najbardziej oklepany sposób. Mimo tego, postanowiłam przeczytać.
wtorek, 7 maja 2019
Na co poluje Moreni: maj 2019
Przyznam, że jestem nieco zdziwiona. Maj zawsze obfitował w premiery przeróżne, bo wydawcy prześcigali się w wabieniu klientów tym, co można będzie pierwszy raz zobaczyć na Warszawskich Targach Książki. A nawet jeśli nie było to zatrzęsienie ilościowe, to trafiały się jakieś wielce smakowite tytuły. W tym roku nie dzieje się zbyt wiele. Nawet nie wychodzi nic, co koniecznie chciałabym mieć. toteż nie będzie podziału na kategorie we wpisie.
15 maja
Z Dukajem stosunki mam trudne - co sprowadza się do tego, że kilka jego książek stoi na półce, a ja łypię na nie z podejrzliwością. Tym razem jednak mamy do czynienia nie z powieścią czy mikropowieścią, ale z publicystyką, esejem, czy jakąś inną formą niefabularną z natury. Nie wiem w sumie, czy to coś zmienia w moich z panem Dukajem stosunkach, ale z pewnością kiedyś podejmę próbę zmierzenia się z tym dziełem.
Koniec pisma i człowiek tracący podmiotowość w nowym dziele Jacka Dukaja.
Intelektualna podróż wokół najbardziej fascynujących zagadnień współczesnej cywilizacji – aż do jej kresu i do kresu człowieka.
Przez ostatnich kilka tysięcy lat pismo, książki i biblioteki były nośnikami i skarbnicami wiedzy. Technologia pisma stworzyła cywilizację człowieka. Myślenie pismem oznacza myślenie symbolami, ideami i kategoriami. Daje bezpośredni dostęp do wnętrza innych: ich emocji, przeżyć i poczucia „ja”. Wyniósłszy tę umiejętność na wyżyny sztuki, w istocie tworzy nasze życie duchowe
W Po piśmie Dukaj pokazuje ludzkość u progu nowej ery. Kolejne technologie bezpośredniego transferu przeżyć– od fonografu do telewizji, internetu i virtual reality – wyprowadzają nas z domeny pisma. Stopniowo, niezauważalnie odzwyczajamy się od człowieka, jakiego znaliśmy z literatury – od podmiotowego „ja”.
„Mechanizm «wyzwalania z pisma» napędzają miliardy codziennych wyborów producentów i konsumentów kultury. Nie napiszę listu – zadzwonię. Nie przeczytam powieści – obejrzę serial. Nie wyrażę politycznego sprzeciwu w postaci artykułu – nagram filmik i wrzucę go na jutjuba. Nie spędzam nocy na lekturze poezji – gram w gry. Nie czytam autobiografii – żyję celebów na Instagramie. Nie czytam wywiadów – słucham, oglądam wywiady. Nie notuję – nagrywam. Nie opisuję – fotografuję”.
Literatura, filozofia, popkultura, neuronauka i fizyka – zaglądamy za kulisy cywilizacji i odkrywamy, że to nie człowiek posługuje się stworzonymi przez siebie narzędziami, ale to one coraz częściej posługują się człowiekiem.
Nadchodzą czasy postpiśmienne, gdy miejsce człowieka-podmiotu i jego „ja” zajmują bezpośrednio przekazywane przeżycia.
„Czy mogę powiedzieć o sobie: «jestem oglądaniem serialu», «jestem śledzeniem celebów na Instagramie»?”
Człowiek staje się maszyną do przeżywania.
Intelektualna podróż wokół najbardziej fascynujących zagadnień współczesnej cywilizacji – aż do jej kresu i do kresu człowieka.
Przez ostatnich kilka tysięcy lat pismo, książki i biblioteki były nośnikami i skarbnicami wiedzy. Technologia pisma stworzyła cywilizację człowieka. Myślenie pismem oznacza myślenie symbolami, ideami i kategoriami. Daje bezpośredni dostęp do wnętrza innych: ich emocji, przeżyć i poczucia „ja”. Wyniósłszy tę umiejętność na wyżyny sztuki, w istocie tworzy nasze życie duchowe
W Po piśmie Dukaj pokazuje ludzkość u progu nowej ery. Kolejne technologie bezpośredniego transferu przeżyć– od fonografu do telewizji, internetu i virtual reality – wyprowadzają nas z domeny pisma. Stopniowo, niezauważalnie odzwyczajamy się od człowieka, jakiego znaliśmy z literatury – od podmiotowego „ja”.
„Mechanizm «wyzwalania z pisma» napędzają miliardy codziennych wyborów producentów i konsumentów kultury. Nie napiszę listu – zadzwonię. Nie przeczytam powieści – obejrzę serial. Nie wyrażę politycznego sprzeciwu w postaci artykułu – nagram filmik i wrzucę go na jutjuba. Nie spędzam nocy na lekturze poezji – gram w gry. Nie czytam autobiografii – żyję celebów na Instagramie. Nie czytam wywiadów – słucham, oglądam wywiady. Nie notuję – nagrywam. Nie opisuję – fotografuję”.
Literatura, filozofia, popkultura, neuronauka i fizyka – zaglądamy za kulisy cywilizacji i odkrywamy, że to nie człowiek posługuje się stworzonymi przez siebie narzędziami, ale to one coraz częściej posługują się człowiekiem.
Nadchodzą czasy postpiśmienne, gdy miejsce człowieka-podmiotu i jego „ja” zajmują bezpośrednio przekazywane przeżycia.
„Czy mogę powiedzieć o sobie: «jestem oglądaniem serialu», «jestem śledzeniem celebów na Instagramie»?”
Człowiek staje się maszyną do przeżywania.
czwartek, 2 maja 2019
Stosik #115
Przyznam, że w kwietniu trochę zaszalałam na empikowej promocji i widać to po wielkości stosiku. Wpadło też trochę pozycji do recenzji. Nie będę więc przedłużać.
Zacznijmy może od rzeczy do recenzji, czyli górno-bocznej partii stosika. Z boku widać powieść graficzną (czyli zwykły komiks. Określenie "powieść graficzna" to dla mnie ta sama kategoria co "fikcja socjologiczna". Czyli przyklejanie strawnej dla szanownej krytyki etykietki na dzieła należące do niezbyt poważanej przez ową krytykę formy lub gatunku) "Artemizja" od Marginesów. Co prawda przybyła do mnie dość nieoczekiwanie, ale postaram się kilka słów o niej napisać, bo w sumie mieści się w moich kręgach zainteresowań. Od Marginesów jest też "Plamka mazurka" z serii Eko. Formą jest zbliżona do książek Kossak, ale jakoś znacznie lepiej mi się czyta.
Pod spodem kolejne dwie książki do recenzji. "Kroniki Belorskie" od Papierowego Księżyca to zakończenie cyklu o tym samym tytule. Co prawda czeka na mnie jeszcze poprzedni tom, ale mam zamiar nadrobić. Za to "Pierścień" Nivena to klasyka SF od Zyska i s-ki. Nie powiem, ciekawi mnie. Liczę na dobrą rozrywkę w klimatach startrekowych.
Reszta to zakupy. Pod recenzenckimi trzy pozycje kupione w Dedalusie. Co prawda zależało mi głownie na "Szóstym wymieraniu", ale doszłam do wniosku, że jak już mam płacić za przesyłkę, to wezmę coś jeszcze. Więc wzięłam dwie pozycje, głównie dlatego, że każda była za 5 złotych. "Trzeci świat" to chyba kontynuacja "Królikarni", zaś "Cień w środku lata" to pierwszy tom nigdy nieskończonej tetralogii, ale co tam.
Reszta to zakupy empikowe. "Pióra" zakupiłam głównie dlatego, że zabrakło mi książki do promocyjnej pary, ale szybki przegląd podpowiada, że raczej nie pożałuję tego zakupu. "Strażnik kruków" był jednym z kwietniowych must have, podobnie jak "Patolodzy" (choć według opisów w internecie oprawa miała być twarda, a jest zintegrowana :/ ) i "Nie ma czasu. Myśl o tym, co ważne".
Pozostaje mi tylko dokończyć "Pielęgniarki" i popaść w zadumę nad tym, co też z tego dobra wybrać.
piątek, 19 kwietnia 2019
"Podróż Bazyliszka" Marie Brennan
Przyznam, że już dawno nie miałam takich problemów z opisaniem książki, jakich dostarczyła mi „Podróż Bazyliszka”. Przy pierwszym tomie byłam rozdarta między plusami a minusami. W drugim punktowałam braki, które mnie jako czytelniczce dostarczyły rozczarowań. Tom trzeci wygląda tak, jakby autorka przeczytała moja poprzednią notkę i wzięła sobie narzekania do serca. Dostaliśmy więc książkę w niektórych aspektach bardziej satysfakcjonującą, ale ogólnie po prostu poprawną.
A czym tym razem zajmuje się Lady (jeszcze nie) Trent? Ano postanawia badać węże morskie i w tym celu wyrusza w tytułowa podróż „Bazyliszkiem”, czyli zwykłym żaglowcem, który poza celami naukowymi realizuje również cele handlowe. Podróż ma być ambitna, dookoła świata i przynieść wiele nowych informacji.
A czym tym razem zajmuje się Lady (jeszcze nie) Trent? Ano postanawia badać węże morskie i w tym celu wyrusza w tytułowa podróż „Bazyliszkiem”, czyli zwykłym żaglowcem, który poza celami naukowymi realizuje również cele handlowe. Podróż ma być ambitna, dookoła świata i przynieść wiele nowych informacji.
wtorek, 9 kwietnia 2019
"Serce i pazur" Simona Kossak
Przy okazji poprzedniego spotkania z tekstami Simony Kossak narzekałam na ich jakość. Wydawały mi się sztywne, proste i oparte na faktach w dobie internetu oczywistych lub możliwych do sprawdzenia w kilka sekund. Acz ponieważ uwagi te dotyczyły głównie tekstów o roślinach, doszłam do wniosku, że w książce poświęconej zwierzętom będzie lepiej. Cóż… nie do końca.
„Serce i pazur” to zbiór krótkich tekstów w założeniu traktujących o życiu emocjonalnym zwierząt, pogrupowanych w kategorie tematyczne. Mam wrażenie, że były to felietony radiowe, bo forma jednak nieco krótka na felieton literacki, a jako właściciel praw do nich widnieje Radio Białystok.
Subskrybuj:
Posty (Atom)