„Rzeki Londynu” zostały na zachodzie wydane trzy lata temu i, jak wieść gminna niesie, wydawnictwo Mag już dawno zakupiło do nich (jak i do reszty cyklu) prawa. Tymczasem na początku bieżącego roku w pewnych czytających po angielsku środowiskach zrobiło się o książkach Aaronovitcha bardzo głośno – podniosły się lamenty, że tak dobra seria nie może się doczekać polskiego wydania, a kto mógł, ten zaczął polować na oryginalną wersje językową. W marcu Mag wreszcie wypuścił „Rzeki Londynu”. Czy rzeczywiście jest się czym zachwycać?
Peter Grant jest jednym z londyńskich posterunkowych na okresie próbnym. Pewnej styczniowej nocy zostaje wyznaczony na ochotnika do pilnowania miejsca zbrodni (jakiemuś facetowi ktoś urwał głowę). Cóż, taki los najniższych w hierarchii i wydarzenie z pewnością przeszłoby bez echa, gdyby Peter w trakcie pełnienia służby nie zebrał zeznań od… ducha. Informacja dociera tam, gdzie trzeba i nagle okazuje się, że policja dysponuje jednoosobowym wydziałem do spraw magii, który jest zainteresowany poszerzeniem swych szeregów o posterunkowego Granta. Tymczasem liczba ofiar podejrzanie niezwykłych morderstw rośnie…
Nie przepadam za kryminałami – zawsze wydają mi się nudne, banalne, rozwiązują spawy za pomącą kompletnie nielogicznych dedukcji albo wszystko na raz (podobnie mam z powieściami sensacyjnymi). Jednak połączenie kryminału z jakąś konwencją fantastyczną (w przypadku „Rzek Londynu” jest to urban fantasy) zazwyczaj przynosi bardzo dobry efekt, przypuszczalnie dlatego, że wtedy autor ma większe możliwości zaskakiwania czytelnika. Powieść Aaronovitcha to idealny przykład na to, jak przekonać antyfana kryminału do nielubianego gatunku. A idealne skomponowanie elementów dwóch różnych konwencji to dopiero pierwsza zaleta.
Drugą niewątpliwie są bohaterowie. Peter Grant to zwykły chłopak z osiedla – żaden wybraniec czy inny wybitnie utalentowany. Po prostu miał (nie)szczęście znaleźć się w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie. To już samo w sobie jest ciekawe, bo dość rzadkie w fantastyce (choć mam wrażenie, że w urban fantasy trafia się statystycznie częściej). Poza tym nie jest szczególnie dobrze wykształcony, ma tylko przeciętnie zdaną maturę. Mimo wszystko, jest bystry i ma ogromne skłonności do zadawania niewygodnych pytań, a kariera policyjnego czarodzieja okazała się jedynym ratunkiem przed utknięciem w najmniej pożądanym przez młodych posterunkowych miejscu zatrudnienia – wydziale kontroli dochodzeń. Peter jest też narratorem naszej opowieści, a jego dystans do siebie i ogromne poczucie humoru zdecydowanie ją ubarwiają. Nie można chłopaka nie lubić.
Skoro mamy ucznia, nie mogło się też obyć bez mistrza – w tym przypadku inspektora Nightingale’a. Ten jest już bardziej typowy i na etapie pierwszego tomu cyklu można o nim powiedzieć, że jest bardo tajemniczy i że stopniowo w kolejnych powieściach będzie swoje tajemnice odkrywał. A żeby magicznej jeśli chodzi o zestaw głównych bohaterów liczbie „trzy” było zadość, jest jeszcze koleżanka Petera ze stażu, Lesley. Jako iż była od niego lepsza w policyjne klocki, dostała się do wydziału zabójstw i pełni rolę łączniczki. Cóż, może i Aaronovitch skorzystał przy tworzeniu bohaterów drugoplanowych ze schematów, niemniej wyszły mu postacie całkiem sympatyczne, z własna osobowością i zdecydowanie budzące w czytelniku jakieś emocje.
Towarzystwo niekoniecznie ludzkie to już zupełnie inna historia – zdecydowanie nie można mu zarzucić schematyczności. Tytułowe rzeki walczące o wpływy i negocjowanie między nimi zaprzestania działań zaczepnych między nimi, walka z wampirami czy rozmowy z duchami zdecydowanie dodają kolorytu całości. Jeśli ktoś jest rodowitym Brytyjczykiem lub fascynuje go ta kultura, śmiem twierdzić, że będzie się bawił jeszcze lepiej, czytając o zabytkach, legendarnych stworzeniach czy elementach charakterystycznych dla Wielkiej Brytanii.
Niefascynatom pozostaje wyłuskiwanie nawiązań popkulturowych. Osobiście najbardziej mnie urzekły żarty z „Harry’ego Pottera” (dość oczywiste w tej sytuacji), jakie urządzają sobie bohaterowie, ale są i „Gwiezdne wojny”, i komiksowi superbohaterowie i chyba gdzieś nawet „Star Trek” się prześliznął. I dla mnie to jest właśnie najciekawsze w całej powieści – widoczna wszędzie, naturalna współczesność i związane z nią nawiązania popkulturowe. Często zdarza się, że nawet jeśli czytam książkę z akcja rozgrywającą się po 2010 roku, to niezbyt to widać. Z częścią autorów jest ten problem, że wygodniej im ignorować zdobycze techniki i młodzi ludzie w ich książkach zachowują się nieco nienaturalnie. Rzadko im się zdarza pomyśleć jak Peter, że mimo iż nie mogą sobie jakiegoś szczegółu przypomnieć, sprawdzą to w Google jak tylko będą mogli wyciągnąć komórkę. Rzadko nawiązują do popularnych filmów i książek, nawet jeśli te już nie są nowościami, a autorzy wychodzą ze skóry żeby uzasadnić niemożliwość zadzwonienia do znajomego na komórkę, zamiast choć połowę tej energii przeznaczyć na jakieś sensowne wplecenie w fabułę tego nieskomplikowanego wątku. „Rzeki Londynu” zdecydowanie wyróżniają się w tej dziedzinie. Widać, że bohaterowie Aaronovitcha myślą i zachowują się jak ludzie dorastający w latach dziewięćdziesiątych, dla których korzystanie z internetu jest tak naturalne, jak oddychanie. I to jest fajne.
A teraz chwila na naprawdę krótki kącik czepiania się nieistotnych detali. Jest w powieści taka scenka, gdzie Peter, chcąc pokazać, że trochę się na wiejskim życiu zna, wspomina o „porze jagnienia się owiec”. Otóż owce się nie jagnią, owce się kocą (nie patrzcie tak na mnie, nie ja to wymyśliłam). Wobec tego do tej pory nie wiem, czy komentarz rozmówcy był szczery (na co wskazywałby dalszy tok rozmowy), czy ironiczny (na co wskazywałaby logika).
Okładka książki jest beznadziejnie nijaka. Nie dajcie się tym jednak zwieść, bo zawartość warto poznać. Polecam zwłaszcza tym, którzy lubią i kryminał, i fantastykę, i Londyn – oni będą piać z zachwytu. W sumie, nawet ci, którzy niespecjalnie lubią fantastyczne klimaty powinni w „Rzekach Londynu” znaleźć coś dla siebie. (Zaiste, magiczny złoczyńca z powieści Aaronovitcha nie jest o wiele bardziej niesamowity od co wymyślniejszych seryjnych morderców z „klasycznych” serii kryminalnych). Polecam i niecierpliwie czekam na więcej.
Książkę otrzymałam od wydawnictwa Mag.
Autor: Ben Aaronovitch
Tytuł oryginalny: Rivers of London
Tłumacz: Małgorzata Strzelec
Cykl: Peter Grant
Wydawnictwo: Mag
Rok: 2014
Stron: 384
Książka bierze udział w wyzwaniu Klucznik.