Z polskim urban fantasy mam pewien problem. Z jednej strony jest to podgatunek dość często przez rodzimych autorów wybierany (oni generalnie lubią sytuacje, w których magia okazuje się ukrytym elementem znanego świata), z drugiej, niestety, rzadko mnie porywa. Z zagranicznymi nie mam tego problemu – czego nie przeczytam, to strzał może niekoniecznie w dziesiątkę, ale zawsze jednak bliżej środka niż krawędzi tarczy. Do „Okupu krwi” tez podchodziłam bez oczekiwań, choć z pewna taką ciekawością. I powiem wam, że bardzo miło mnie zaskoczył.
Herbert siedział sobie spokojnie w swojej pracowni, kiedy pewien jegomość w bardzo elegancki sposób złożył mu propozycję nie do odrzucenia – albo dostarczy na miejsce powierzoną przesyłkę, albo… no cóż, niech za koniec zdania posłuży ucho jego dziewczyny, dołączone do przesyłki. Nie jest to jednak początek thrillera, Herbert jest bowiem magiem, a i paczka, i groźba, i jegomość również śmierdzą magią na kilometr. Cała intryga, w którą naszego krawca hobbystę wplątano, również jest magiczna. Czy Herbert wyjdzie z niej cało?
Powiem wam, że niespodziewanie wciągnęła mnie ta opowieść. Przez dłuższą chwilę zastanawiałam się dlaczego. Czym „Okup krwi” różni się od innych powieści? Napisany jest bardzo sprawnie, ale przecież nie on jeden. Doszłam do wniosku, że chodzi o Warszawę. Bo widzicie, autor nie próbuje nam wmówić, że to miasto, jakiego nie znamy, że ono tylko udaje przyjazne i znajome, żeby w chwili nieuwagi wciągnąć nas w ciemny zaułek i pożreć. Nie próbuje budować atmosfery zagrożenia. Warszawa, którą przemierza Herbert to taka sama Warszawa, jaką oglądamy codziennie z okna czy w telewizorze. To ludzie są niezwykli. Ludzie, którzy potrafią zmusić uliczne latarnie do uprawiania szermierki. Ludzie, którzy w nieużywanych podziemiach szpitala oddają cześć mitycznym jaszczurom. Wreszcie ludzie, którzy oszaleli z żądzy władzy.
I to jest właśnie to, co jak dotąd różniło polskie urban fantasy od zagranicznego i co mi zgrzytało. Bohater przemierzający ulice polskiego miasta albo wypatrywał zagrożenia, albo sam mógł za nie uchodzić. Był intruzem we własnym mieście. Nie znał go, bądź na jego oczach stawało się obce. Bohater amerykański czy angielski w mieście czuje się najczęściej jak u siebie, to jego teren (a jeśli nie jego, to przynajmniej neutralny, nie bardziej straszny czy obcy niż każdy inny). I taki właśnie jest Herbert. Magia go nie przerażą, Warszawa go nie przeraża, zagrożeniem są tylko źli ludzie. I dlatego Herbert może stanąć w jednym szeregu z panem Dresdenem czy Grantem.
Ale pan Kruk to w ogóle fajny chłopak jest, bardzo do Dresdena, którego uwielbiam, podobny. Taki facet z sąsiedztwa, miły, sympatyczny, z poczuciem humory, ale jak potrzeba przyciśnie, to bez wahania (no, powiedzmy) ruszy ratować ukochaną. Ale nie tylko główny bohater się Jamiołowskiemu udał, bo i postacie drugoplanowe ciekawie wyszły. Herbert bowiem swoją zagrożoną dziewicę ratuje przy pomocy baby z jajami. Mogłabym tu narzekać, że Anna trochę za bardzo męska w postępowaniu jest, ale byłoby to niesprawiedliwe czepianie się. Mamy tu po prostu silna kobietę, która jest nie tylko wyskakującym jak bóstwo z maszyny wsparciem głównego bohatera, ale postacią z krwi i kości – oprócz gnata pod kurtką ma też swoje słabości, no i uczucia ma, co chłopczycom zdarza się rzadko. Lubię ją, mam nadzieję, że jednak zachowa licencję prywatnego detektywa. No i jest jeszcze Wyga, jako dopełnienie magicznej trójki. Na razie niewiele można o nim powiedzieć, ale jest potencjał i mam nadzieję, że autor w przyszłości go wykorzysta.
Wspominałam wcześniej o tym, że powieść jest sprawnie napisana. Powiem szczerze, że dawno nie czytałam tak sprawnie napisanego polskiego debiutu (pan wybaczy, panie Wróbel, ale stoisz pan jednak o kilka schodków niżej). Jamiołkowski styl ma może niezbyt charakterystyczny, bon mocikami nie rzuca, za to świetnie prowadzi akcję i doskonale rozkłada akcenty narracyjne. Poza tym lubi sobie nawiązać do tego czy owego utworu (pop)kultury, co wychodzi bardziej naturalnie, niż możnaby oczekiwać. A do tego potrafi w materię żywego (i znajomego) miasta wpleść zarówno legendy, jak i miejskie opowieści, i jeszcze rozegra spektakularną bitwę magiczną.
Powiem wam, że zaczynając tę książkę nie przypuszczałam, że na kontynuację przyjdzie mi czekać z utęsknieniem. A jednak. Ostatnio ta sztuczka udała się jedynie Wegnerowi (i to jest ten moment, kiedy zaczęłam się zastanawiać, czy Jamiołkowski umiałby napisać epickie fantasy…). No więc czekam. I zastanawiam się, o czym Kruk z Dresdenem mogliby pogadać przy piwie – myślę, że bez problemu by się dogadali.
Książkę otrzymałam od wydawnictwa Genius Creations.
Tytuł: Okup krwi
Autor: Marcin Jamiołkowski
Cykl: Herbert Kruk
Wydawnictwo: Genius Creations
Rok: 2014
Stron: 210