Chyba wszystkim książkowym blogerom znany jest problem recenzji kolejnych tomów. Zdarzyło i mi się już na niego przy różnych okazjach żalić, więc teraz, przy okazji trzeciego tomu „Percy’ego Jacksona i Bogów Olimpijskich” nie będę się powtarzać i od razu przejdę do rzeczy. Czyli do recenzji.
Trójka naszych ulubionych herosów została pilnie wezwana przez Grovera. Satyr bowiem znalazł dwójkę potężnych dzieci półkrwi, ale miał poważne obawy, czy sam zdoła je bezpiecznie dostarczyć do Obozu Herosów. Obawy okazują się uzasadnione, jako że koło ewentualnych przyszłych bohaterów kręci się potężny potwór i gdyby nie niespodziewana interwencja Artemidy i jej Łowczyń, z naszych przyjaciół zostałaby mokra plama. Zaraz po akcji ratunkowej bogini łowów wyrusza na polowanie, albowiem dowiedziała się, że przebudziła się potężna bestia, która tylko z ręki siostry Apollina zginąć może. I tu zaczynają się poważne problemy…
Artemida zostaje bowiem uprowadzona, a ktoś, mimo zdecydowanych protestów władz obozu, musi wyruszyć jej na ratunek. Właściwie nie tylko jej – do uratowana jest jeszcze ktoś. Na całą akcję zainteresowani mają tylko tydzień, gdyż Artemida musi się stawić na radzie bogów, która odbędzie się za siedem dni właśnie, w noc przesilenia zimowego.
Muszę przyznać, że pan Riordan pisze ciągle na bardzo równym, niezmiennie wysokim poziomie. Takich pisarzy lubię najbardziej, gdyż mnie nie rozczarowują. Wartka akcja, olbrzymia doza humoru i sympatyczni bohaterowie to coś, co przyciąga czytelników w każdym wieku nie tylko do „Klątwy tytana”, ale do całej serii. Nie będę się rozpisywać nad walorami warsztatowymi i językowymi książki, bo nie różniłoby się to wcale od tekstu już wyprodukowanego na użytek wcześniejszych tomów, przejdę od razu do rzeczy, które mi w książce zgrzytały.
Zgrzytały mi głównie niektóre rozwiązania fabularne. Przede wszystkim fakt, że dzieci Wielkiej Trójki już w poprzednim tomie zaczęły wyskakiwać jak króliki z kapelusza, a tutaj bynajmniej nie przestają. Wiem, że owocuje to różnymi ciekawymi zawirowaniami w fabule, ale mnie osobiście irytuje, bo wygląda trochę sztucznie, tzn. tak, jakby nie było zaplanowane od początku, a autor wpychał nowych herosów na siłę. Oprócz tego zdarzył się autorowi jeden klasyczny przypadek deus ex machina, ale jak zazwyczaj nie znoszę takich rozwiązań, tak tutaj wypadło zadziwiająco naturalnie, więc nie będę się czepiać.
Co mi się podobało? Fakt, że bogowie przestali się zachowywać jak banda rozkapryszonych dzieciaków (no, przynajmniej ci, którzy nie powinni). Poznajemy ich mniej irytujące oblicze, a i niektóre zagadki zostają rozwiązane. Ogólnie autor ma u mnie wielkiego plusa za przedstawionych w tym tomie bogów.
Cóż, Ricka Riordana polecam jak zwykle wszystkim. „Klątwa tytana”, tak samo jak poprzednie tomy cyklu to świetna książka zarówno dla starszych, średnich i młodszych czytelników. Czyta się błyskawicznie, idealnie mieści się do torebki i nie zawiera rażących literówek. A więc najpierw poszukajcie „Złodzieja pioruna”, a później nawet się nie obejrzycie, a już będziecie przy „Klątwie tytana”.
Tytuł: Klątwa tytana
Autor: Rick Riordan
Tłumacz: Agnieszka Fulińska
Tytuł oryginalny: The Titan's Curse
Cykl: Percy Jackson i bogowie olimpijscy
Wydawnictwo: Galeria książki
Rok: 2010
Stron: 308
Autor: Rick Riordan
Tłumacz: Agnieszka Fulińska
Tytuł oryginalny: The Titan's Curse
Cykl: Percy Jackson i bogowie olimpijscy
Wydawnictwo: Galeria książki
Rok: 2010
Stron: 308