Kolejna opinia o
Nowej Fantastyce
wrzucana na ostatnią chwilę. Tym razem trochę nie z mojej winy, ale obiecuję,
że to się już więcej nie powtórzy (a przynajmniej będę się starać, żeby się nie
powtórzyło). Nie przedłużam więc i przechodzę do opisu pierwszego numeru w 2013
roku.
Już rzut oka na okładkę mówi nam,
co będzie tematem przewodnim. Tym, dla których okładka to za mało, ostatnie
złudzenia odbierze wstępniak Jakuba Winiarskiego o wdzięcznym tytule „Frodo
żyje!”. Dalej już z górki: za pierwszym zakrętem Wit Szostak rozważa, cóż by
twórcy filmu mogli upchnąć w tych trzech częściach (uzupełniając fabułkę
niewielkiej przecież powieści), aby było ciekawie i miło dla fanów. Przyznam,
że ekranizacji jeszcze nie widziałam, ale po przeprowadzeniu krótkiej sondy
mogę stwierdzić, że tylko raz panu Szostakowi udało się trafić. A szkoda, bo
jego propozycje wydają się bardzo sympatyczne. Dalej jest jeszcze „Laboratorium
Petera” Bartosza Czartoryskiego, czyli krótki życiorys Petera Jacksona.
W temacie filmowy, ale
niehobbicim, jest jeszcze „Gra w kategorie” Marka Grzywacza, która moim zdaniem
jest najciekawszym artykułem numeru. Rzecz tym razem o kategoriach filmowych w
Hollywod i przesławnym PG-13. Najlepsze są tu oczywiście ciekawostki i
rozważania, dlaczego fantastyce więcej uchodzi na sucho (dygresja od czapy:
najwyraźniej te same kryteria co do filmów, odnoszą się również do gier; jak
wiadomo, obcych można i mordować (o ile nie mają czerwonej krwi) i molestować
bezkarnie, w przeciwieństwie do ludzi – co widać w takim np. Mass Effect 3. Jeśli
w scence erotycznej wieńczącej wątek romansowy randkowaliśmy z niebieską asari
– która poza fryzurą z macek i odcieniem skóry jest bardzo ludzka – możemy
podziwiać biust w pełnej krasie, podczas gdy ludzka kochanka w tych samych
ujęciach nosi stanik). Częściowo o film zahacza „Legenda Stalkera” Adama
Rottera, czyli podsumowanie popkulturowego hołdu oddawanego na przestrzeni lat
twórczości braci Strugackich (przy okazji, ma ktoś pożyczyć „Piknik na skraju
drogi”?;)).
Zostały jeszcze dwa artykuły
całkiem niefilmowe. Pierwszy z nich przypomina sylwetkę i twórczość Janusza
Zajdla. Drugi to przywleczona prosto z lamusa opowieść o mumii. Muszę przyznać,
że mój ulubiony cykl wraca do formy, bo szopkę z „klątwą faraona” i pierwsze kroki
mumii na kartach powieści i ekranach kin autorzy opisują bardzo ciekawie.
Czas na felietony. Jakub Ćwiek
tym razem porusza temat piractwa i dopytuje, jak dobry powinien być film, żeby
widz zdecydował się za niego zapłacić. Ja dodałabym pytanie, jak daleko widz
musi mieć do filmu, żeby zdecydować się zapłacić (pisze to osoba, dla której
koszt wycieczki do najbliższego porządnego kina przewyższa dwukrotnie cenę
biletu). Rafał Kosik rozważa zagadnienia przenikania automatów do życia
codziennego. I trudno się z jego wnioskami nie zgodzić, bo w sumie truizmy
pisze. Peter Watts zastanawia się, co wynika z faktu, że ludzką psychikę
ewolucja ukształtowała do trudnej walki o byt w jaskini, a nie do nowoczesnej
kultury i technologii (fajne te felietony Wattsa, zawsze tak kreatywnie
wykorzystuje ostatnio czytane artykuły naukowe). Michael Sullivan radzi
piszącym, aby pracowali nad indywidualnym nie-do-końca stylem i nawet nieźle
się to czyta, ale mało treściwe te rady. Jerzy Rzymowski zwierza się tym razem
z sympatii do „Kindred: The Embraced” i muszę przyznać, że zainteresował mnie
serialem. A Łukasz Orbitowski, jak to on, poleca horror. Tym razem o
demonicznym bachorze. I nie jest to „Omen” bynajmniej, a „Sierota”.
Czas na kilka słów o
opowiadaniach, które tym razem trzymały równy poziom szkolnej czwórki. „Kuźnia,
w której umierali” Piotra Górskiego jako opowiadanie nie wypada najlepiej, ale
jako zajawka powieści sprawdza się całkiem dobrze – poczułam się zainteresowana
światem, którego gościńce przemierzają tajemnicze i straszne Madonny, choć mam
pewne obawy względem jakości całości (wedle zasady, że polskim autorom tworzenie
neverlandów rzadko wychodzi). „Po obu stronach frontu” Piotra Malaka było dla
mnie problematyczne. Z jednej strony, twór inspirowany „Achają” nie może być
dobry, z drugiej ten Card może jednak uratuje sytuację… Przyznam, że uratował,
całkiem ładny kawałek niezobowiązującej, militarystycznej rozrywki dostałam,
tylko ten rozwlekły opis wygrywanej wojny z Unią Europejską jest w zasadzie
zbędny. Z trzech polskich opowiadań najsłabiej wypada „Ostatni dzień w Cavenie”
Jeremiego Rogalewskiego. Warsztatowo jest całkiem dobrze, ale tekst osadzono
ściśle w konwencji howardowskiej, a ona chyba już dawno się zużyła.
Przejdźmy do prozy zagranicznej.
„Poza Calais” Samanthy Henderson zaskoczyło mnie pomysłem, jednym z takich,
które wydają się oczywiste, gdy już jakiś spryciarz na nie wpadnie. A jak nazwa
wskazuje, akcja osadzona jest w przededniu pierwszej wojny światowej.
„Partyzancki mural syreniej pieśni” Ernesta Hogana to próba pożenienia sztuki
nowoczesnej z obcymi formami życia, o ile się orientuję. Próba w jakiś pokrętny
sposób udana, ale ciężka w czytaniu – może dlatego, że nie lubię sztuki
nowoczesnej. „Zasady przetrwania” Nancy Kress przekonały mnie, że styl pisarki
może mi się podobać. W opowiadaniu mamy poza tym ciekawy pomysł (może nie
powalający oryginalnością, ale i tak interesujący) i trochę głębi. Cóż z tego,
kiedy zakończenie jednak rozczarowuje.
A poza tym w gazecie recenzje i
konkursy oczywiście.