niedziela, 28 października 2018

"Korpożycie świnki morskiej" Paulien Cornelisse


Kiedy tylko zobaczyłam tę książkę w zapowiedziach, było jasne, że muszę ją przeczytać. Przy czym na początku spodziewałam się raczej fabuły, w której korporacyjna świnka morska (zwykły zwierzak domowy, trzymany w miejscu pracy dla towarzystwa i relaksu pracowników jak koty w niektórych bibliotekach) opowiadałaby nam o życiu swoich „kolegów z pracy” z bezkompromisowej, zwierzęcej perspektywy. Tymczasem im więcej dowiadywałam się o książce, tym bardziej czułam, że potężnie się rozczaruję. Nie tylko dlatego, że moje przewidywania odnośnie fabuły okazały się zupełnie błędne.

Fabuła „Korpożycia świnki morskiej” to mniej więcej rok z życia Cavii, pracownicy korporacyjnego działu komunikacji. Cavia jest singielką, ma kilku znajomych z pracy i zwyczajne rozterki samotnej kobiety po trzydziestce. Ach, i zapomniałabym, jest świnka morską.

I właśnie z tym mam problem – zupełnie nie rozumiem, dlaczego autorka w niektórych rolach swojego wiekopomnego dzieła postanowiła obsadzić antropomorficzne świnki morskie (przy czym to są jedyne antropomorficzne zwierzęta w powieści). Może moje niezrozumienie wynika z nieznajomości języka holenderskiego, może w tamtejszej kulturze i języku istnieją jakieś powiedzonka czy skojarzenia związane ze świnkami morskimi, które nadają tej decyzji sensu tudzież zabawnego zabarwienia (na zasadzie, powiedzmy, umieszczenia w polskiej humorystycznej powieści o pracownikach korporacji szczurów, bo wiecie, korposzczury, ha ha). Jednak nawet jeśli taki kontekst istnieje, tłumaczenie jest go pozbawione, a to sprawia, że wybranie akurat tego zwierzęcia na bohaterkę wydaje się bezzasadne.

I jasne, autorka nie ma obowiązku tłumaczyć się czytelnikowi z każdej swojej decyzji artystycznej, ale w tym przypadku z tej decyzji właściwie nic nie wynika. Bardzo łatwo zapomnieć, że czytamy o śwince morskiej, bo poza lakonicznymi wstawkami o mokrym futerku nic na to nie wskazuje. Nie wiem jak was, ale mnie strasznie irytują takie puste zabiegi literackie, którym brak jakiegokolwiek uzasadnienia, funkcji i ciężaru w utworze. Cavia mogłaby równie dobrze być zwykła kobietą o nietypowym imieniu. Bezbarwną jako bohaterka, dodajmy. Nasza korpoświnka jest bowiem ciepłą kluchą, której rzeczy w życiu raczej się przydarzają, niż są efektem dążeń samej zainteresowanej. Brak jej zawodowych ambicji (wbrew temu, co twierdzi blurb), romantycznych zresztą też (co akurat może być plusem, bo ileż można czytać o kobietach rozpaczliwie poszukujących drugiej połówki nawet jeśli się do tego nie przyznają?). Charakteru też jej brak. Nie wiemy też niczego o jej rodzinie, a jedyną informacja o przeszłości są wiadomości przesyłane od byłego chłopaka. Możemy przyjąć, że to był świadomy zabieg ze strony autorki – może chciała stworzyć postać everymana, z którą każdy były lub obecny pracownik korpo mógłby się łatwo utożsamiać?... Cóż, nigdy nie byłam pracownicą korpo, więc najwyraźniej nie potrafię docenić genialnego pomysłu.

Mogło też chodzić o to, żeby na tle przeciętnej Cavii barwniej wypadli jej współpracownicy. Sęk w tym, że są strasznie stereotypowi, a dowiadujemy się o nich za mało, żeby zdołali z ram tych stereotypów wyjść czy też je zdekonstruować. I tak mamy recepcjonistę, który jest typowym przystojnym gejem, lubiącym imprezy i zmieniającym partnerów jak rękawiczki. Mamy szefową HR-u, będąca typową ambitną singielką stawiającą na karierę, mamy też koleżankę, która stara się godzić rolę żony i matki z pracą zawodową. Żadne nie jest pełnowymiarową postacią, żadne nie ma zwykłych, ludzkich problemów, poza tymi, które wynikają z ich klisz. A mimo to wypadają ciekawiej od Cavii.

Zostawmy już może niewydarzonych bohaterów i przejdźmy do (równie niewydarzonej) fabuły. Składa się ona z krótkich rozdziałów, z których każdy opisuje mniej lub bardziej istotny epizod z życia Cavii. Taka konstrukcja mocno kojarzy mi się z powieścią w odcinkach i miałam wrażenie, że przynajmniej część rozdziałów była projektowana jako seria krótkich, satyrycznych historyjek do opublikowania w czasopismach, a resztę dopisano wyłącznie po to, żeby całość lepiej wypadła w formie książkowej. Przy czym nie ma tu spójnej fabuły i o ile początek i koniec tworzą jakąś klamrę, to zawartość między nimi sprawia wrażenie chaotycznej. Poza tym bezbarwność bohaterów powoduje, że trudno mi się było przejąć tym, co im się przytrafiało.

„Korpożycie świnki morskiej”
miało być powieścią humorystyczną. Najwyraźniej jestem kompletnie niekompatybilna z holenderskim poczuciem humoru, bo nie było tu żadnej sceny, która wydałaby mi się zabawna (za to było mnóstwo takich, które uznałam za nieco żenujące). Autorka zapewne dość trafnie punktuje absurdy pracy w korporacji i relacje między kolegami z jednego openspace'u (przynajmniej jeśli większość tych relacji ma stanowić skrępowanie i chowanie się po kątach przed przełożonymi), ale brak w tym wszystkim lekkości i jakiejkolwiek finezji. Mnie nie śmieszy.

Krótko mówiąc, ta powieść to marnotrawstwo czasu i pieniędzy, a jej jedyną zaletą jest fakt, że nawet ja dałabym radę przeczytać ją w jeden wieczór, bo czyta się bardzo sprawnie (głównie przez bardzo krótkie rozdziały, szerokie interlinie i takież marginesy). Przy czym największą jej wadą jest potworna nijakość, której nie dała rady zrekompensować nawet moja ponadprzeciętna sympatia względem świnek morskich. Szczerze mówiąc za pieniądze wydane na tę książkę mogłam nakupować natki pietruszki – karmienie nią moich osobistych kawii domowych byłoby znacznie bardziej satysfakcjonujące od czytania. Nie popełniajcie mojego błędu.
Tytuł: Korpożycie świnki morskiej
Autor: Paulien Cornelisse
Tytuł oryginalny: De verwarde cavia
Tłumacz: Sylwia Walecka
Wydawnictwo: Muza
Rok: 2018
Stron: 262

środa, 24 października 2018

"Wierni wrogowie" Olga Gromyko

Czasem jest tak, że człowiek polubi styl jakiegoś autora i świat, który stworzył. Chciałby więc do niego wracać. Na przykład polubiłam ostatnio Belorię Olgi Gromyko. Bo spodobała mi się zarówno kreacja tego neverlandu, jak i lekki, humorystyczny styl autorki. Po zakończeniu przygody z trylogią o Wolsze Rednej mimo tego, że ostatni tom mnie trochę zmęczył, postanowiłam jeszcze do świata wrócić. Autorka dała mi taką możliwość powieścią „Wierni wrogowie”, osadzoną w belorskim uniwersum, choć w innym miejscu, czasie oraz z innymi bohaterami niż znany mi już cykl o Wolsze. I tu zaczęły się schody.

Szelena prowadzi w miarę spokojne życie. Znalazła sobie chatkę na odludziu, przyzwoitą (przynajmniej jeśli jest się odpowiednio obrotnym) pracę w pobliskim miasteczku i stara się nie zwracać na siebie uwagi. W końcu nikt nie powinien się domyślić, że jest wilkołakiem, bo będą kłopoty. Już i tak ma wystarczająco dużo zachodu z unikaniem tego zafiksowanego na tępieniu pomroki maga, który sprowadził się do miasteczka jakiś czas temu. Tym bardziej sama siebie zaskakuje, kiedy znalazłszy w wykrocie pobitego przez klientów pobliskiej karczmy delikwenta postanawia mu pomóc, zamiast dać tam zdechnąć dla świętego spokoju. Ten ostatni zresztą nie będzie jej dany, bo po lesie zaczynają krążyć dziwne, wilkopodobne stwory, a jakieś tajemnicze indywiduum zaczyna się Szeleną interesować.

Wiecie, lubię wracać do znajomych autorów i znajomych uniwersów. To miłe. Natomiast nie lubię, kiedy autor próbuje mi sprzedać n-ty raz tę samą historię. Bo widzicie, konstrukcja fabularna „Wiernych wrogów” jest niemalże identyczna z konstrukcją poszczególnych tomów o rudej wiedźmie. Szelena co prawda jest blondynką, ale też pyskatą i bezczelną (pod która to grubą warstwą bezczelności ukrywa dobre serce), też doświadczoną przez los i też obdarzoną ponadprzeciętnymi zdolnościami. Też jakoś tak zupełnym przypadkiem kompletuje drużynę, w której pojawia się mężczyzna z tajemniczą przeszłością, od którego absolutnie powinna trzymać się z daleka. I też razem z tą drużyną trafia na trop spisku, przezywając po drodze epizodyczne przygody.

Powiecie, że przecież fantasy to gatunek, który schematami stoi, więc był czas przywyknąć. Co innego jednak odtwarzać (lub przetwarzać kreatywnie, co najbardziej lubię) tropy powszechne w danym gatunku czy konwencji, a co innego powielać własną powieść.

Przy czym mam wrażenie, że autorka starała się jakoś zróżnicować swoje belorskie fabuły. Szelena miała być dojrzała i doświadczona, ale koniec końców prezentują z Wolhą zbliżony zestaw cech (z tym, że jedna zdobyła go dzięki pilnej nauce, a druga dzięki twardej szkole życia). Różnicowanie wyszło jej chyba tylko w przypadku relacji głównej bohaterki z jej love interest. Podczas gdy Wolha jak to młode dziewczę całkiem romantycznie się zakochała, tak relacje Szeleny są znacznie bardziej organiczne i nie zakładają niczego poza spędzeniem kilku upojnych chwil, bo może i by się chciało więcej, ale życie uczy, ze raczej nie ma szans. Przyznam, ze to jeden z nielicznych przypadków, kiedy trochę żałuje, ze autorka postanowiła do minimum ograniczyć wszystkie wątki okołoromantyczne.

Gdyby to była pierwsza powieść z serii „Kronik belorskich”, jaką czytałam, prawdopodobnie ubawiłabym się przednio. Niestety nie jest, a wszystko podane w zbyt wielkiej ilości jednak się przejada; poza tym czytelnik kupując nową książkę oczekuje nowej historii (a przynajmniej mam na myśli czytelnika, który kupuje cokolwiek innego poza harlequinami wszelkiej maści, bo tam powtarzalność motywów i fabuł to chyba cecha gatunkowa). Może jeszcze kiedyś do Belorii wrócę, nie przeczę. Ale z pewnością zafunduję sobie dłuższą przerwę, żeby zdążyć zapomnieć to i owo. Tak na wszelki wypadek.
 
Książkę otrzymałam od wydawnictwa Papierowy Księżyc.

Tytuł: Wierni wrogowie
Autor: Olga Gromyko
Tytuł oryginalny: Верные враги
Tłumacz: Maria Makarevskaya
Cykl: Kroniki Berolskie
Wydawnictwo: Papierowy Księżyc
Rok: 2018
Stron: 646

środa, 17 października 2018

"Fabryka planet" Elizabeth Tasker


W fantastyce zawsze sobie cenię światotwórstwo, tak w fantasy, jak i SF. Fantasy jest gatunkiem, który wiele wybacza, SF winna być jednak wierna czemuś więcej niż tylko wewnętrznej logice. Dlatego dobrze jeśli autor (ale i fan przecież) jest na bieżąco z odkryciami naukowymi, choćby po to, żeby wiedzieć, co może sobie przenicować i przekłamać.
 
Tym, czym dla fantasy są neverlandy, dla SF są obce planety. I dlatego też, kiedy Prószyński i s-ka zapowiedziało „Fabrykę planet” Elizabeth Tasker, od razu się nią zainteresowałam. W końcu warto być na bieżąco z odkryciami w tej materii, bo nigdy nie wiadomo, co tam naukowcy odkryli i co jeden z drugim autor-fantasta wymyślił sam, a co oparł o przeczytane artykuły.
 
I w sumie pierwsza refleksja po zakończeniu lektury była taka, że to raczej naukowcy powinni zaglądać do pisarzy-fantastów, bo okazuje się, że poszukiwanie egzoplanet to taka dziedzina astronomii, która regularnie wywraca do góry nogami swoje własne założenia i postuluje istnienie rzeczy, których jeszcze kilka tygodni wcześniej nikt nie uznałby za prawdopodobne. Co prowadzi do wniosku, że czego by fantaści nie wymyślili, naukowcy pewnie w końcu to znajdą.
 
Ale do rzeczy, bo miało być o książce popularnonaukowej. Przyznam, że początkowo trochę rozczarowałam się lekturą. Autorka wyszła ze słusznego skądinąd założenia, że najlepiej zacząć od własnego podwórka i na początku raczy czytelnika długą i pełną zwrotów akcji historią formowania się Układu Słonecznego. Jest to niezbędne, abyśmy mogli w pełni docenić ironię losu – oto bowiem coś, co uważaliśmy za wzorcowe i pewne okazuje się być ewenementem, ale nie mogłoby się obejść bez zastrzeżeń. Widzicie, przez ten rozdział brnęło mi się najgorzej, głównie dlatego, że zawiera on ogromną dawkę opisów mechaniki ruchu gazów w próżni. Musimy więc w skupieniu śledzić, co porusza się wolniej, co szybciej, z której strony i jak daleko od gwiazdy, jak to wpływa na obiekty o rożnych masach i co musi przyśpieszyć aby zwolniło coś innego. Mimo, że autorka starała się jak mogła, żeby zrobić to możliwie przystępnie, większa część opisu powstania naszego rodzimego układu gwiezdnego ma ogromny potencjał usypiający.

Jednakowoż dalej jest już znacznie ciekawiej. Poznajemy metody, jakimi tropi się planety oraz historię co głośniejszych i ciekawszych, jakich istnienie udało się potwierdzić (albo spektakularnie się nie udało). Przy okazji autorka spekuluje, jakie warunki mogą na tych planetach panować i opisuje parametry, które na takie spekulacje pozwalają (a także to, jak bardzo zwodnicze potrafią być). Dalej przechodzimy do planet w układach wielokrotnych, a krótkiej opowieści doczekały się też sierotki pozbawione gwiazd. Jest też co nieco o warunkach niezbędnych do powstania życia oraz pewna obrazoburcza myśl (która mnie urzekła z nieznanych powodów): a co jeśli ziemskie warunki wcale nie są najkorzystniejsze do rozwoju życia? 

Te rozdziały czyta się już znacznie przyjemniej. Podejmowana tematyka nie jest już tak jednorodna, więc łatwiej o niej interesująco pisać, a zagadnienia bywają wręcz surrealistyczne (miło mnie zaskoczył fakt, że autorka znacznie pogłębia zagadnienia, które wcześniej znałam głównie z programów popularnonaukowych, dość ograniczonych w przekazie, bo ileż można zmieścić w czterdziestominutowym odcinku). Zakończonej lekturze towarzyszy miłe poczucie poszerzenia horyzontów.
 
Polecam. Książka jest napisana możliwie przystępnie, więc po przebrnięciu przez pierwsze rozdziały każdemu powinna przynieść wiele radości. Jako i mnie przyniosła.

Książkę otrzymałam od wydawnictwa Prószyński i s-ka.

Tytuł: Fabryka planet. Planety pozasłoneczne i poszukiwanie drugiej Ziemi
Autor: Elizabeth Tasker
Tytuł oryginalny: The Planet Factory. Exoplanets and the Search for a Second Earth
Tłumacz: Bogumił Bieniok i Ewa Łokas
Wydawnictwo: Prószyński i s-ka
Rok: 2018
Stron: 432

poniedziałek, 8 października 2018

"Wiedźma naczelna" Olga Gromyko


Długo, bardzo długo zbierałam się do napisania tej notki. Bo z „Wiedźmą naczelną” mam problem, a właściwie kilka. Co jest o tyle konfundujące, że problemy owe nie przeszkadzały mi w czerpaniu satysfakcji z lektury – są raczej z rodzaju takich, które utrudniają późniejsze pisanie notki. Ale może po kolei (i z udziałem drobnych spoilerów).

Wolha znowu wyrusza na wyprawę – tym razem w poszukiwaniu materiałów do kolejnej naukowej pracy, bo skoro ma zostać Naczelną Wiedźmą Dogewy, to wypadałoby zdobyć tytuł przynajmniej bakałarza III stopnia. Sama przed sobą nie chce się przyznać, że to nie jedyny cel wyprawy. Tak naprawdę chce odsunąć od siebie przerażenie i niepewność. Ponieważ podjęła pewną decyzję, a skutki tejże niepokoją ją znacznie bardziej niż perspektywa bliskiego spotkania z potworami na trakcie (chociaż i tych nie zabraknie).

Moja główna bolączka związaną z finalnym tomem trylogii o Wolsze jest to, że na wielu polach on niczego nie wnosi. Owszem, domyka wątki (do kwestii „czy zgrabnie” wrócimy za chwilę), rozwiązuje jeszcze kilka zagadek i tak dalej, ale to sprawy czysto techniczne – wiecie, skoro pisze się powieść, to jakaś historia musi zostać opowiedziana. Ja przy okazji opowiadania historii czekam jeszcze na coś – na rozwój bohaterów, ich relacji i osobowości. Tymczasem mam wrażenie, że wszyscy bohaterowie (bo w trzecim tomie, jak na finał przystało, pojawia się chyba każdy, kto miał jakąś mniej lub bardziej istotną rolę do odegrania w poprzednich) jakikolwiek rozwój zakończyli przynajmniej powieść temu. O ile na przestrzeni „Zawód: wiedźma” i „Wiedźmy opiekunki” Wolha czegoś się uczyła a powstałe drużyny i przypadkowe grupy dynamicznie ewoluowały we wzajemnych relacjach, tak teraz autorka tylko opisuje status quo, jakie zostało po poprzednich tomach. Przy czym jednak zdarza jej się mimo wszystko mnie rozczarować.

Tym rozczarowaniem było poprowadzenie relacji Wolhy z Lenem (jakby ktoś nie zauważył, to to jest właśnie ten akapit ze spoilerami). Punkt wyjścia z pierwszego tomu był ciekawy: oto młoda, naiwna jeszcze studentka magii praktycznej jest zauroczona przystojnym i potężnym wampirem o wysokiej pozycji społecznej. On również okazuje jej względy, ale trudno powiedzieć, czy podziela zauroczenie, traktuje smarkatą wiedźmę jak namolną młodszą siostrę czy tylko chłodnym okiem bada to kuriozum natury. W drugim tomie autorka jeszcze częściowo stara się iść tym tropem, okazuje się bowiem, że Len rzeczywiście żywi do Wolhy głębsze uczucia, co jednak nie przeszkadza mu potraktować jej instrumentalnie. W trzecim zaś od początku są dobraną parą, która jednak lubi się przerzucać złośliwościami, a jej już niosą suknię z welonem. I ja rozumiem, że to lekka, rozrywkowa fantastyka, w której czytelnicy raczej oczekują, że ulubieni bohaterowie będą żyli długo i szczęśliwie, ale takie rozwiązanie wydaje mi się irytująco cukierkowe – i mało przekonujące. Zwłaszcza, że nie mamy okazji zobaczyć, jak budowano tę relację między zakochanymi, bo obydwoje widzimy tylko w sytuacjach ekstremalnych, gdzie na wyjaśnienia brak czasu (bo jak na chwilę zwolnimy, to już nie będzie ich komu udzielić) a zwykłe, codzienne budowanie relacji zostawia na przerwy pomiędzy tomami.

Przy czym to jest ciągle bardzo sprawnie napisana powieść, z elegancko rozłożoną intrygą i kilkoma naprawdę ciekawymi momentami (wątek Zakonu Białego Kruka uważam za uroczy i całkiem przyjemnie poprowadzony). Niestety, wydaje mi się nieco pusta w środku. Fantastyczna wydmuszka zamiast uczciwej pisanki – cieszy tak samo jak całe jajko, ale brak jej ciężaru.

Książkę otrzymałam od wydawnictwa Papierowy Księżyc

Tytuł: Wiedźma naczelna
Autor: Olga Gromyko
Tytuł oryginalny: Верховная ведьма
Tłumacz: Maria Makarevskaya
Cykl: Kroniki Berolskie
Wydawnictwo: Papierowy Księżyc
Rok: 2017
Stron: 520


sobota, 6 października 2018

Na co poluje Moreni: październik 2018

W październiku trafiło się kolejne kilkanaście tytułów, które uznaję za interesujące. Trochę gorzej z tymi, które uznaję za absolutny must have, ale może się okazać, ze sporo tych niby niekoniecznych i tak kupię. Jak zwykle (no dobra, tym razem trochę bardziej niż zwykle).

Chcę mieć

"Wyzwolenie zwierząt" Peter Singer
17 października

Wydawnictwo Marginesy w ramach serii Eko postanowiło wydzielić podserię bardziej zabarwioną filozoficznie i popularnonaukowo (i może nawet nieco ideologicznie), w odróżnieniu od głównej części, bardziej "soft", bardziej reporterskiej. Stąd też i wznowienie tego klasyka nurtu prozwierzęcego. Mnie cieszy, zwłaszcza, że bardzo podoba mi się szata graficzna.

Książka, która rozpoczęła rewolucję i zainicjowała powstanie ruchu obrońców praw zwierząt.
W 1975 roku, wraz z ukazaniem się Wyzwolenia zwierząt w Stanach Zjednoczonych, miliony ludzi poznało szokującą skalę wykorzystywania zwierząt – na fermach przemysłowych i w laboratoriach. Peter Singer, analizując ludzkie okrucieństwo, wskazywał na rodzaj „etycznej ślepoty” i wzywał do działania. Dowodził, że wszystkie istoty zdolne do cierpienia zasługują na równe traktowanie i że jedynym sensownym traktowaniem zwierząt – w tym i ludzi – jest takie, które maksymalizuje dobro i minimalizuje cierpienie.
Dziś nastawienie do zwierząt w dużej mierze się zmieniło, ale ciągłe znęcanie się nad nimi w fabrykach mięsa i używanie ich jako narzędzi do badań pokazują, że podstawowe idee Singera wciąż obowiązują. Jak jasno dowodzi w przedmowie Yuval Noah Harari, ta książka jest tak samo aktualna i ważna jak w dniu, w którym została napisana.
Ważny i przekonujący apel do sumienia, uczciwości, przyzwoitości i sprawiedliwości. Wyzwolenie zwierząt to lektura obowiązkowa dla przekonanych i sceptyków.

Chcę przeczytać

"O psach" i "O kotach" antologie
3 października

Czarne postanowiło znienacka wydać dwa tematyczne zbiory opowiadań. Takie ot, malutkie (po po nieco ponad 100 stron każda) książeczki z ilustracjami, sygnowane znanymi nazwiskami. Dlatego jestem umiarkowanie ciekawa tego projektu, choć objętość zestawiona z liczbą nazwisk autorów karze przypuszczać, że w środku czekają najwyżej szorciki i jakieś malutkie teksty, a nie konkretne opowiadania (jakby ktos nie zauwazył, wole takie nieco dłuższe).

„Nikt was nie będzie witał w domu tak jak pies. Uczcie się od nich. Nie ma lepszych nauczycieli”. To nieoczywista psia antologia, a w nim opowiadania tak uznanych pisarzy, jak Michał Cichy, Wioletta Grzegorzewska, Weronika Murek, Patrycja Pustkowiak, Krzysztof Varga i Andrzej Stasiuk. Wspaniały literacki hołd oddany wiernym towarzyszom człowieka.

„Pisarzom z kotami do twarzy. [...] Od razu przyjemnie znaleźć się w prestiżowym towarzystwie: Hemingway, Colette, Bukowski, Burroughs, wszyscy przyznawali się wszak do kociarstwa, zostawili na dowód cytaty i strofy”. Obserwacjami i anegdotami dzielą się wybitni kociarze: Stefan Chwin, Olga Drenda, Piotr Paziński, Małgorzata Rejmer, Piotr Siemion i Paweł Sołtys. Każdy z nich w charakterystycznym dla siebie stylu, a wszyscy z niezwykłą wrażliwością, zabierają czytelnika do świata, w którym rządzą koty.

"Kwiat wiśni i czerwona fasola" Durian Sukegawa
3 października

Seria z Żurawiem Wydawnictwa Uniwersytetu Jagiellońskiego od dłuższego czasu budzi moje zainteresowanie (przynajmniej niektórymi tytułami), ale nie pojawiała się dotąd w comiesięcznych zestawieniach nowości z uwagi na brak konkretnych dat premier. Ta podana powyżej tez jest chyba mocno umowna, bo dawno minęła, a książek kupić się nie da... Ale do rzeczy. Ciągle szukam czegoś, co pozwoli mi w miarę bezboleśnie zapoznać się z literatura japońską (Murakami odpada) i myślę, ze opowieść o dojrzewaniu osadzona w tak odmiennej kulturze może być w sam raz.

Sentaro, chłopak bez wykształcenia, z trudną przeszłością i pogrzebanymi marzeniami o karierze pisarza, pracuje w sklepiku z dorayaki - tradycyjnymi naleśnikami nadziewanymi słodką pastą z czerwonej  fasoli. Niestety interes nie idzie tak dobrze jak powinien, a klienci rzadko zaglądają po słodkości. Na dodatek Sentaro czuje, że życie przecieka mu przez palce i tylko kwitnące wiśnie przypominają o upływie czasu.
Pewnego dnia próg jego sklepu przekracza staruszka Tokue, która potrafi przygotować doskonały farsz do dorayaki. Starsza pani zaczyna uczyć tej sztuki Senatro, a jej talent kulinarny i mądrość na zawsze odmieniają życie chłopaka. Gdy przeciwności losu i społeczne uprzedzenia wystawią ich relację na próbę, bohaterowie będą musieli odpowiedzieć na pytanie, co jest w ich życiu najważniejsze.
Kwiat wiśni i czerwona fasola to wzruszająca, pełna ciepła opowieść o zrozumieniu, radzeniu sobie z trudną przeszłością i przynoszącej odkupienie sile przyjaźni.
Na podstawie książki powstał zbierający doskonale recenzje film „Kwiat wiśni i czerwona fasola” w reżyserii Naomi Kawase.

"Cesarski zegarmistrz" Christopher Ransmayr
3 października

W przeciwieństwie do poprzedniej, ta książką jest już w sprzedaży. Ale też nie interesuje mnie tak bardzo. Mimo wszystko zawsze jestem skłonna poczytać o zderzeniu kultur, zwłaszcza jeśli jedna z nich jest któraś z kultur dalekowschodnich.

Alister Cox, angielski zegarmistrz i twórca automatów, po tragicznej śmierci córki porzuca swoje rzemiosło i pogrąża się w rozpaczy. Szansę na wybawienie odnajduje w niespodziewanej propozycji – sam cesarz Chin prosi go, aby przybył do Zakazanego Miasta i stworzył trzy zegary, jakich jeszcze świat nie widział. Gdy jednak Cox trafia na dwór, zaproszenie i szczodre obietnice wszechwładnego monarchy okazują się czymś innym.
Cesarski zegarmistrz jest pełną maestrii powieścią o ojcowskiej miłości, wielkiej pasji i ambicji. To jednocześnie historia o zderzeniu odmiennych rzeczywistości – Wschodu i Zachodu – oraz o zetknięciu się zwykłego człowieka z władcą-bogiem, który pragnie stać ponad upływem czasu. Ransmayr tworzy zapierające dech w piersiach obrazy, snując jednocześnie filozoficzną refleksję nad upływającym czasem. Ta wyjątkowa powieść sprawia, że czas zdaje się płynąć inaczej.

"Cuda za rogiem" Keigo Higashino
17 października

Przyczyna mojego zainteresowania ta powieścią jest mniej więcej taka sama, jak "Kwiatem wiśni...". Wygląda na sympatyczną lekturę, zwłaszcza na jesienno-zimowe wieczory.

Yūji Namiya przez wiele
lat prowadził mały sklep osiedlowy. Ludzie przychodzili do niego nie tylko po
to, żeby zrobić zakupy, ale też po radę w trudnych sytuacjach życiowych.
Odbywało się to w dość nietypowy sposób. Listy z pytaniami wrzucali do sklepu
przez otwór w rolecie, a odpowiedzi odbierali z pojemnika na mleko. Po śmierci
właściciela budynek opustoszał, a o panu Namiya zapomniano.
Kilkadziesiąt lat później
troje złodziei – Shōta, Atsuya i Kōhei  –
trafia do dawnego sklepu, szukając kryjówki. Kiedy zmęczeni i głodni
przeszukują stare półki sklepowe, wydarza się coś niespodziewanego: ktoś wrzuca
do sklepu list. Okazuje się, że młoda kobieta prosi w nim o poradę. Kiedy
zaskoczeni rabusie próbują zrozumieć sytuację, odkrywają, że list przyszedł do
nich z przeszłości…

"Chrobot" Tomasz Michniewicz
17 października

Dobry reportaż zawsze w cenie. Tym bardziej, jeśli ma za zadanie pokazać życie zwykłych ludzi z różnych zakątków świata.

Siedem podróży w czasie. A ponieważ czas dany nam jest jako pamięć, będzie to siedem podróży przez siedem pamięci siedmiu zwykłych ludzi. Niby ten sam świat i te same czasy, ale widziane z różnych perspektyw – mieszkańca Ugandy, USA, Kolumbii, Indii, Finlandii, Zimbabwe i Japonii.
Siedem opowieści zwykłych ludzi o problemach, wyzwaniach, szansach i możliwościach. Ich zestawienie uświadamia, jak wiele zależy od tego, czy miało się szczęście urodzić się tu, a nie gdzieś indziej.
Siedem ludzkich historii i jedna próba odpowiedzi na pytanie, po co to wszystko.
Najnowsza książka nagradzanego reportażysty Tomasza Michniewicza to niezwykłe połączenie zapisu osobistych historii i wnikliwego spojrzenia na globalne problemy współczesnego świata. Autor w niezwykle plastyczny i wiarygodny sposób pokazuje świat takim, jak widzą go bohaterowie, zmuszając do refleksji nad kondycją człowieczeństwa.

"Pierwsze słowo" Marta Kisiel
17 września

Dotychczasowe doświadczenia z Marta Kisiel przekonały mnie, że wolę ją jednak w krótkich formach. Dlatego tez jestem umiarkowanie zainteresowana tym zbiorkiem i jeśli wpadnie mi w łapki, z pewnością go przeczytam.

Pewnej nocy do jednej zamkowej celi trafia trzech morderców carów, a każdy z nich słuszny i jedyny. Wallenrod, Winkelried i Wawrzyniec, namaszczony może nie pośród królewskiego truchła w kościelnych podziemiach, ale przecież też w podziemiach... gorzelni. Stanisław Kozik nieoczekiwanie dla siebie znajduje się w odmiennym stanie żywotności. Sokółek zamienia się w słup soli w pewnym rozkosznie fikuśnym przedsiębiorstwie. A Oda Kręciszewska w dniu pogrzebu w lustrze dostrzega wąsik swojej matki, co prowadzi ją do podjęcia pewnych niezbyt przemyślanych, ale całkiem udanych życiowych decyzji.
W tomie opowiadań nie brakuje też postaci już czytelnikom znanych, jak choćby pewnego pisarza o wyglądzie zmiętego muszkietera i jego prywatnego anioła. W bamboszkach. Czasem dowcipnie, innym razem mrocznie, zawsze klimatycznie i z wielką klasą. Czy to zamtuz, czy biuro komisji przyznającej Certyfikat Międzynarodowej Jakości Fantastycznej, czy carski zamek, a może tonące we mgle zaułki miasta – Marta Kisiel udowadnia, że jej wyobraźnia (podobnie jak poczucie humoru) nie ma żadnych granic.

"Poklatkowa rewolucja" Peter Watts
17 października

Watts wyrobił już sobie u nas pewna renomę, tak samo jak seria Uczta Wyobraźni. Jednakowoż sama jeszcze niczego tego pana nie czytałam (tak, wiem, shame on me), więc podchodzę z pewna doza dystansu. Choć pewnie koniec końców i tak kupię, bo to jednak UW, a poza tym malutka książeczka.

Jak zorganizować bunt na pokładzie, kiedy budzą cię z hibernacji na parę dni co milion lat? Jak konspirować, gdy garstka potencjalnych sojuszników zmienia się co wachtę? Jak zaatakować wroga, który nigdy nie śpi, patrzy twoimi oczyma, słucha twoimi uszami i autentycznie chce dla ciebie jak najlepiej? Sunday Ahzmundin, uwięziona na pokładzie statku kosmicznego Eriophora, odkrywa, że na udaną rewolucję musi się złożyć spisek, szyfry i nieuniknione ofiary.

"Domostwo błogosławionych" Catherynne M. Valente
19 października

Ta pozycja była przekładana chyba już od roku, choć dawno doczekała się okładki i w ogóle. Tym razem można ją już zamawiać w przedsprzedaży, więc wydawnictwo raczej się nie wycofa. Valente może nie jest tak popularna jak Watts, ale też ma grono wiernych czytelników. I też jeszcze nic tej pani nie czytałam.;)

Oto historia miejsca, które nigdy nie istniało: królestwa Jana Prezbitera, utopii opisanej w anonimowym dwunastowiecznym dokumencie, który poruszył wyobraźnią średniowiecznego świata i sprawił, że setki zagubionych dusz ruszyło odkryć jego sekrety, inspirując przez wiele wieków odkrywców, misjonarzy i królów. A gdyby tak to wszystko było prawdą? Gdyby istniało takie miejsce i pewnego razu biedny, załamany kapłan natrafiłby na jego granice i odkrył nie chrześcijański raj, ale kraj gdzie wszystko jest możliwe, nieśmiertelność jest na wyciągnięcie ręki, a zachodni świat to nic innego jak niewyraźny i odległy sen?
Brat Hiob z Lucerny wyrusza jako misjonarz w himalajskie ostępy w przeddzień XVIII wieku i odkrywa wioskę, która strzeże cudownego drzewa, rodzącego książki zamiast owoców. Te dziwne księgi przedstawiają historię królestwa Jana Prezbitera i Hioba ogarnia obsesja na punkcie zawartych w nich opowieści. Domostwo Błogosławionych prezentuje fragmentaryczne relacje znalezione w tych żywych tomach, ukazujące życie księdza imieniem Jan i historię jego dojścia do władzy w tym kraju niemożliwych bogactw. Opowieść Jana przeplata się z wyznaniami jego żony Hagii, blemijki, bezgłowego stworzenia, które ma twarz na piersi oraz czułymi, zdobnymi historiami dla dzieci opowiadanymi przez Imtithal, piastunkę rodziny królewskiej. Nowa wizja legend o Janie Prezbiterze nominowanej do nagród Hugo i Word Fantasy Catherynne M. Valente to oszałamiający majstersztyk.

"Jak działa pamięć" Hilde Østby i Ylva Østby
17 października

Kolejna książka z popularnonaukowej serii Marginesów. Akurat działanie pamięci uważam za całkiem interesujące, zwłaszcza w tych momentach, w których nas oszukuje. A jest ich zaskakująco wiele.

Ileż razy każdy z nas mówił: „Mam to na końcu języka!” i nie umiał sobie czegoś przypomnieć? Ile razy jakiś przedmiot – jak Proustowska magdalenka – wysłał nas w czasy dzieciństwa? Ile razy nie mieliśmy pewności, czy coś nam się śniło, czy stało naprawdę? A déjà vu? To dopiero zagadka!
Dwie siostry, neuropsycholożka i dziennikarka, wyruszają w szaloną podróż: od odkrycia hipokampu aż po nowoczesne czytanie w myślach za pomocą rezonansu magnetycznego. Opowiadają o fałszywych wspomnieniach, zapominaniu i klastrach pamięci. Rozmawiają z synestetą, z dziesięcioma nurkami, czterema arcymistrzami szachowymi, śledczym z wydziału kryminalnego, śpiewakiem operowym, królową quizów, pisarką, noblistą, klimatologiem i blogerką. Poza tym zrzucają człowieka (swoją siostrę) z samolotu, żeby dowiedzieć się, czy istotnie w chwili zagrożenia człowiekowi przelatuje przed oczami całe życie (spokojnie, miała spadochron).
I szukają odpowiedzi. Czy możemy polegać na pamięci? Jak to się dzieje, że wspomnienia dzieci różnią się od wspomnień starszych? Czy można wytrenować pamięć? Jak żyć z traumatycznymi wspomnieniami – i jak żyć, będąc całkowicie pozbawionym wspomnień?

"Kompendium i atlas Świata Dysku" Terry Pratchett
30 października

To jest raczej pozycja dla kolekcjonerów i zagorzałych fanów, ale nie mogłam się nią zainteresować. Idealna na prezent.;)

Niewidoczny Uniwersytet z dumą prezentuje najpełniejszą z istniejących dotąd mapę i przewodnik po świecie Dysku.
To niezwykłe dzieło wykorzystuje ciężko zdobytą wiedzę licznych wybitnych i nieuchronnie martwych odkrywców. Na szczegółowych planach naszego świata czytelnik może znaleźć legendarne ziemie Wysp Sośniczych, prześledzić bieg Knecku, który w równej obfitości roznosi na oba brzegi żyzny ił i konflikty graniczne, czy kontemplować ogromne pustynie Klatchu i Howondalandu - kształcący przykład zagrożeń braku dozoru nad pasącymi się kozami.   
Każdy kraj, jego mieszkańcy, ich zwyczaje, terytorium i podstawy gospodarki opisane są we właściwych terminach, a opisy owe przenoszą czytelnika od kopalni tłuszczu w Überwaldzie i targów magicznych dywanów w Al Khali do najwyższych klasztorów w Ramtopach i splamionych krwią i kakao świątyń Imperium Tuzumeńskiego.  
Ten pouczający tom jest obowiązkową lekturą dla każdego, kto chciałby dowiedzieć się więcej o krainach na grzbiecie żółwia. 

"Fantazmaty tom II" antologia
30 października

Kolejny tom Fantazmatów będzie można sobie zupełnie za darmo pobrać ze strony pod koniec miesiąca. Spis autorów i opowiadań możecie sprawdzić tutaj.

poniedziałek, 1 października 2018

Stosik #108

W tym miesiącu stosik może nie tak ascetyczny jak w zeszłym, ale przyzwoicie umiarkowany. Byłby umiarkowany bardziej, ale wydawnictwo Mag na swoje dwudziestopięciolecie postanowiło znienacka wznowić kilka ucztowyobraźnianych tytułów, z których przynajmniej jeden to mój must have, więc poszło zamówienie...


Jak widać papierowa cześć stosu składa się głównie z moich magowych zakupów. Od dołu "Cesarstwo popiołów", czyli ostatni tom cyklu Draconis Memoria. Nie mogłam nie kupić, bo tom pierwszy mi się podobał, drugi czeka na półce a akurat był fajny kod promocyjny do wykorzystania. Na tej solidnej podstawie leżą trzy wspomniane wyżej tomy Uczty Wyobraźni. Do "Atlasu chmur" to mi się od razu oczka zaświeciły, bo chciałam go kupić już w pierwszym rzucie, ale nie zdążyłam. "Ślepowidzenie" wzięłam, bo właściwie od lat zastanawiałam się nad kupnem, ale brakowało mi bodźca a "Accelerando", bo doszłam do wniosku, że skoro mam w domu dwie ksiązki Strossa, to i trzecia nie zawadzi. Zaś "Rada mniejszości" to ostatni tom cyklu, którego mi brakowało do trzech poprzednich (których jeszcze nie czytałam, żeby było śmieszniej).

"Osobowość na talerzu" to spontaniczny zakup w Empiku. Zaś dwie najwyżej położone książki stosu to egzemplarze recenzenckie od Zyska i s-ki. "Wspólną orbitę zamkniętą" już przeczytałam (po dobrych wspomnieniach, jakie mi pozostały po poprzednim tomie nie mogłam pozwolić jej czekać) i niedługo postaram się wrzucić notkę. "Biała wilczyca" zaś to pokłosie mojego młodzieńczego sentymentu do Curwooda, kiedy to zdarzyło mi się czytać "Włóczęgi północy". Ta seria klasyki dziecięcej w ogóle jest tak ślicznie wydawana, że i "Włóczęgi..." bym chętnie nabyła, jeśli by wyszły...

Poza papierem trafiły do mnie tez dwie ksiązki w formie elektronicznej. 


Obie do recenzji i obie od wydawnictwa Copernicus Center Press (moje niedawne odkrycie, miewają przeciekawe popularnonaukowe tytuły z nauk przyrodniczych). "Inne umysły" to dociekania na temat inteligencji i osobowości głowonogów, zaś "Dzika sprawiedliwość" jak wskazuje podtytuł mówi o moralności wśród zwierząt.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...