Są powieści, które
maja ogromną promocję w blogosferze. W okolicach premiery trudno
się opędzić od notek o nich, w pewnym momencie człowiek zaczyna
się bać zaglądać do lodówki. „Stulatek, który wyskoczył
przez okno i zniknął” właśnie do nich należał, ale szczerze
mówiąc w czasie tej kampanii promocyjnej nie zapałałam chęcią
przeczytania (choć zapamiętałam okładkę – strasznie mi się
podoba). Więc jak rzucili edycję biedronkową w śmiesznych cenach,
to się skusiłam. I nie żałuję.
Allan Karlsson kończy
dziś sto lat, ale czuje się jeszcze całkiem dobrze. Nie za bardzo
odpowiada mu spędzenie reszty życia w tym okropnym domu opieki,
gdzie nawet kieliszka wychylić nie można. Toteż postanawia
spontanicznie wyskoczyć przez okno (na parterze było). Na dalszy
rozwój wydarzeń planu nie ma, ale dworzec wydaje mu się
nienajgorszą opcją. To co potem się dzieje, przechodzi ludzkie
pojęcie, a na pewno oczekiwania Allana.
Czytając powieść
Jonassona, miałam skojarzenia z prozą Chmielewskiej i to z
najlepszych lat jej pisarstwa. Ta sama szalona akcja,
nieprawdopodobne teorie i wątek śledztwa. Niemniej, sama
konstrukcja powieści dość znacznie się rożni od tego, co
królowa polskiego kryminału zwykła nam serwować. U Chmielewskiej
to grupa przyjaciół próbuje rozwiązać zagadkę, często tworząc
przy tym całkiem fantastyczne teorie. Tutaj poznajemy niejako grupę
ściganych, którzy chcą przed stróżami prawa umknąć, za
przyjaciół mając najbardziej nieprawdopodobne zbiegi okoliczności.
To tak, jakby jedna z szalonych teorii bohaterów Chmielewskiej nagle
okazała się prawdziwa.
Ale brawurowa ucieczka
stulatka to tylko połowa fabuły powieści. Druga połowa to
biografia Allana. Okazuje się, że stulatek, który zaczynał jako
nieletni posłaniec w fabryce materiałów wybuchowych, stał się
człowiekiem niezwykle bywałym i światowym. Dwudziesty wiek
obfitował w zdarzenia brzemienne historycznie i najwyraźniej Alan w
większość z nich był zamieszany. A kulisy tego zamieszania
zdradzają dość osobliwe szczegóły.
Sam Allan niezwykle
przypomina mi archetypowego wręcz Jasia z baśni. To taki
chłopek-roztropek: szkół nie kończył, za przewodnika w życiu
najczęściej miał chłopski rozum, ale z drugiej strony sprytu mu
nie brakowało i w ciemię bity nie był. A że szczęście mu
sprzyjało, to potrafił każdego zrobić w konia i jeszcze się
ustawić. W dodatku Allan jest postacią ogromnie sympatyczną, więc
czytelnik przyklaskuje mu, gdy kolejne pościgi wyprowadza w pole, a
wrogów spotyka mniej lub bardziej zasłużona kara. To klasyczna
baśń napisana we współczesnym języku.
Dodatkowe punkty ma u
mnie autor za uczynienie bohaterami ludzi starych. Oczywiście, rodzi
to dodatkowy potencjał komiczny (dziadek wodzący za nos policjantów
zawsze będzie bardziej zabawny niż robiący to samo młodzik. Tylko
z fanserwisem gorzej), ale mimo wszystko miło, gdy w plejadzie
bohaterów młodych i w średnim wieku pojawi się osoba 70+ pełna
werwy i pomysłów, a nie rozpamiętująca ze zgorzknieniem własne
życie.
„Stulatek, który
wyskoczył przez okno i zniknął” tryska humorem (to naprawdę
szalenie zabawna powieść, często dość absurdalna), ale autor
komentuje w nim również sprawy poważne – jak choćby zimna
wojna, afera Watergate czy masowe sterylizacje „niedostosowanych”
w Szwecji (pisałam niedawno o książce, w której o tym ostatnim
można poczytać na poważnie), sprowadzając je do absurdu i
obnażając ich głupotę. Dzieje się to co prawda kosztem pewnych
uproszczeń, ale zadaniem satyry nie jest przecież zabawa w niuanse.
Czy polecam
„Stulatka...”? Owszem, to idealna powieść na poprawę humoru,
świetnie napisana i z galerią barwnych, często historycznych
postaci (o których nie wspominałam, bo spoiery – nie chcę wam
psuć zabawy). Teraz z czystym sumieniem będę się mogła zabrać
za ekranizację. Ciekawe, czy dorówna pierwowzorowi.
Autor: Jonas Jonasson
Tytuł oryginalny: Den hundredårige der kravlede ud ad vinduet og forsvandt
Tłumacz: Joanna Myszkowska-Mangold
Wydawnictwo: Świat Ksiązki
Rok: 2013
Stron: 416