Tak oto minął już drugi Pyrkon, na który się pofatygowałam (pierwszy był w zeszłym roku, a relacja z niego jest
tutaj). Na kolejny też mam zamiar się wybrać - jeżdżenie na konwenty daje mi coraz więcej radości. Może nawet pofatyguję się gdzieś, gdzie mnie jeszcze nie było?
Ale przejdźmy do rzeczy. Tym razem postanowiliśmy pojechać prosto do Poznania (my, czyli ja, Luby, koleżanka G. i koleżanka A.), bo, nie oszukujmy się, tak po prostu wyszło taniej. Nic straconego, i tak bujaliśmy się po konwencie z
Serenity i Turelem (oraz resztą ekipy, nieco większej niż w zeszłym roku). Niestety, z kilku zgłoszonych pozycji przyjęto im tylko konkurs warhammeowy, na którym z oczywistych względów mnie nie było. Szkoda, bo na przykład temat o średniowiecznych obyczajach miłosnych zapowiadał się bardzo ciekawie.
Do rzeczy jednak. Mimo, że w Poznaniu byliśmy później niż w zeszłym roku, odpuściliśmy sobie dziką galopadę do akredytacji i po prostu poszliśmy się zameldować w hostelu (tym razem rezerwowanym jakoś na początku stycznia, więc i bliżej terenów konwentu), zwłaszcza, że część ekipy przybyła wcześniej i akredytację miała za sobą. Okazało się, że mądrze uczyniliśmy, bo gdy przyszliśmy jakoś po piętnastej, kolejki już nie było. Niestety, nie było też zestawów konwentowych, więc otrzymaliśmy tylko identyfikatory i skrócony plan imprezy (no i mam mieszane uczucia, bo z jednej strony pełny informator i różne ulotki zwykle nie są mi do szczęścia potrzebne, z drugiej bardzo do nich przywykłam i konwent bez otrzymania na wstępie grubej książeczki ze szczegółowym opisem atrakcji wydaje mi się jakoś tak niewłaściwie rozpoczęty). Organizatorzy chyba źle oszacowali liczbę uczestników, bo zestawów zabrakło nawet dla tych, którzy rezerwowali bilety przez internet, ale akredytowali się późno. Za to wynajęli na potrzeby konwentu większą niż w zeszłym roku powierzchnię, dzięki czemu nie było tak nieziemskiego tłoku.
|
Taki nietypowy pyrstarter, należący akurat do Serenity. Na zdjęciu brakuje identyfikatora i kości, o których zapomniałam, za to jest starwarsowy komiks, który dostawali tylko twórcy programu. Zwróćcie uwagę na brak ulotek promocyjnych, które jak dotąd dostawałam do każdego konwentowego startera. |
W tym momencie mieliśmy trochę czasu wolnego, bo nic interesującego w programie nie znaleźliśmy. Tu mała dygresja - w zeszłym roku narzekałam na to, że ciekawe tematy, mimo że nieliczne, to jeszcze często się na siebie nakładają. Teraz się nie nakładały, ale też było ich zdecydowanie mniej. Organizatorzy chyba postanowili okroić ogólną liczbę godzin przeznaczonych na prelekcje. Nie wiem, czy to był najszczęśliwszy pomysł. Wiecie, z jednej strony rozumiem zamysł - mniej punktów to mniej nakładających się w czasie prezentacji, mniej problemów z zagospodarowaniem sal i teoretycznie ułatwienie konwentowiczom wyboru. Ale uświadomiłam sobie, że jako konwentowiczka zdecydowanie wolę klęskę urodzaju niż niedobór. Wolę mieć problem z wyborem, niż nie mieć alternatywy, jeśli na daną prelekcję nie uda mi się wepchnąć (o problemach z wpychaniem się jeszcze wspomnę). A okienko wykorzystaliśmy na zwiad w hali handlowej (przytomnie większej niż w zeszłym roku).
Po zwiadzie wybraliśmy się na panel "Czy fantastyka naukowa musi być naukowa?", w którym udział brali Maciej Parowski, Antoni Smuszkiewicz i Andrzej Zimniak. Dyskusja była bardzo stonowana - w pewnym momencie stanęło na tym, że najpierw wypadałoby zweryfikować, cóż takiego w fantastyce naukowej jest nauką, później dyskusja podryfowała w kierunku rozgrupowania fantastyki naukowej od fantastyki logicznej. Bardzo podobała mi się definicja fantasy jako baśni logicznie uporządkowanej (czyli miejsca, gdzie spotyka się baśń z science fiction) - wierzcie mi, że profesorowi Smuszkiewiczowi wyszła jakoś zgrabniej. W ogóle panowie rozmawiali dość twórczo i mieli różnorodne poglądy na sprawę, choć w gruncie rzeczy wychodzili z podobnych założeń. Takie panele lubię.
Później mieliśmy w planach jeszcze iść na prelekcję
"Erotyka i fantastyka", ale nie udało nam się dopchać nawet w pobliże drzwi (swoją drogą, ciekawe kto wpadł na pomysł, żeby prelekcję nawiązującą do seksu zrobić w mniejszej z dostępnych sal...). W związku z czym doszliśmy do wniosku, że mamy dość na dziś i wróciliśmy do hostelu.
|
Oto właśnie prelegentka - Karolina Bąkowska - i jej gwiezdna prelekcja. I bardzo ładny obrazek:) |
Sobotę zaczęliśmy wcześnie, albowiem Luby chciał iść na prelekcję
"O gwiazdach kataklizmicznych, co w "Star Treku" nawet występowały" o 9.00. Poszłam z nim, bo czemu nie.:) Samego "Star Treka" były co prawda ze dwa slajdy, bo prelegentka skupiła się na naukowej stronie zagadnienia, ale dla mnie to nawet lepiej. Całość prowadzona była bardzo przyjemnie, z interesującą i kolorową prezentacją w tle, było nieco o czarnych dziurach i wybuchających gwiazdach. Przyznam, że wyszłam z sali mądrzejsza, niż weszłam, a tego nie mogę powiedzieć, o wszystkich prelekcjach.
Prosto z sali poszliśmy na dyżur autografowy Teda Chianga, i zdobyłam sobie śliczny autograf (pokażę go niżej. Spotkanie autorskie z tym panem sobie odpuściłam, bo ani jednego z jego opowiadań jeszcze nie czytałam, więc i tak niewiele bym z takiego spotkania wyniosła, a może niepotrzebnie zajmowałabym komuś miejsce (w tym roku pogróżki, że na sale będzie wpuszczane tylko tyle osób, ile jest miejsc siedzących, były egzekwowane dość konsekwentnie). Po zdobyciu autografu poszliśmy polować z aparatem na pyrkonowe cuda i dziwy.
|
Tak Moreni zdobyła autograf Teda Chianga.:) |
Przyznam, że w tym roku miałam mało łowny nastrój, to i zdjęć jest mniej. Część cosplayów była taka sama jak w zeszłym roku, a w zeszłym roku zrobiłam zdjęcia. Dlatego pstryknęliśmy sobie obowiązkowe fotki na Żelaznym Tronie, trochę poszaleliśmy wśród starwarsowych modeli (tu szczególne podziękowania dla Adama Kuleszy:)). I tak się kręciliśmy to tu, to tam (przy okazji czekania w kolejce do tronu popatrzyliśmy sobie trochę na mecz Jaggera, bo akurat się odbywał). Aż do 14.30.
|
Moreni i jej Luby ze starwarsowymi flintami. Niestety, jeszcze nie dostałam zdjęcia, na którym mizdrzę sie do Yody.;) |
O 14.30 miał się bowiem odbyć
konkurs wiedzy o smokach, na który ostrzyłam sobie ząbki (i nawet zaciągnęłam Serenity i Lubego). Niestety, konkurs się nie odbył, albowiem prowadzący się nie stawił. I chyba nawet gżdacze nie wiedzieli, co się z nim stało, bo najpierw miał się tylko spóźnić, a ostatecznie nie przyszedł wcale. Do tej pory jestem zawiedziona.
|
Moreni jako róziowa królowa Westeros. |
Prosto z nieudanego konkursu pobiegliśmy na
"ABC węglowego szowinizmu" (wiecie, prelekcja
tego blogera). Ale też nie udało nam się wepchnąć do sali (choć trzeba przyznać, był postęp. Przynajmniej doszliśmy do drzwi). Za to postanowiłam wziąć udział w
konkursie ogólnoliterackim.
|
Zeszłoroczna pidgeyotto ewoluowała w articuno. |
To był mój pierwszy konkurs konwentowy i nawet się odbył.;) Ostatecznie naszą czteroosobową drużyną (w której znajdował się też Luby i wniósł wkład. Każdy z nas wniósł wkład) zajęliśmy drugie miejsce, z czego jestem bardzo zadowolona jak na pierwszy raz (drużyna zwycięska była już na tyle otrzaskana z konkursami, że niektóre pytania pamiętała z poprzednich edycji. A my przegraliśmy o łyżkę i widelec). Rywalizacja w finałowych etapach była zażarta.:) Swoją drogą, gdybyśmy się nie znaleźli na podium, byłoby mi wstyd jako blogerce książkowej.;) Po podziale łupów zostało nam 20 pyrfuntów:
...które z Lubym postanowiliśmy przepuścić na książki (wychodząc z założenia, że kiedy wygraną zdobytą dzięki książkom przeznaczymy na książki, krąg życia zostanie zamknięty).
|
Takie nagrody sobie wybraliśmy. Ocia, to "Science Fiction" to przez Ciebie. |
Po konkursie, trochę spóźnieni, pobiegliśmy na
spotkanie z Robertem Wegnerem (w
"Pamięć wszystkich słów" przytomnie zaopatrzyłam się już w piątek. To był mój pierwszy zakup. A ci, co się nie zaopatrzyli, będą musieli czekać do maja). Właściwie wpadliśmy na nie w połowie, więc niewiele z niego wyniosłam poza ogólnymi ciekawostkami z procesu twórczego. Za to po spotkaniu Serenity mnie przedstawiła i podobno nawet podobały mu się moje fanarty (mnie osobiście z tego, co narysowałam, podoba się tylko koń). A potem dostałam ten fajny autograf, który pokażę wam pod koniec notki.;)
|
Moreni głupio zaciesza, bo właśnie dostaje autograf od jednego z ulubionych autorów. |
A Luby złapał obiektywem cały oddział Krwawych Szóstek:
|
Właściwie to bardzo chętnie współpracowali, ale łapanie brzmi bardziej dramatycznie.;) |
Po autografach postanowiliśmy pójść na
"Małe trolle i wielkie bum, czyli Muminki jako opowieść postapokaliptyczną". Luby przytomnie zajął strategiczna pozycję przy drzwiach już pół godziny przed prelekcją, bo w przeciwnym razie na tę też byśmy nie weszli. Prelegent mówił o tym, co w tytule - jak dla mnie to kolejna interesująca fanowska "teoria spiskowa" (coś jak ta o postwojennych Pokemonach), o tyle ciekawa, ze ukazała się w poważnej pracy naukowej, całkowicie na poważnie (znaczy, ja jednak mam wrażenie, że to był trolling ze strony analizującego cykl amerykańskiego uczonego, obliczony na uzyskanie kolejnego stopnia naukowego. Postmodernizm mocno). Ogólnie prelekcja wypadła bardzo fajnie, aczkolwiek nie aż tak, żeby usprawiedliwiać te dzikie tłumy szturmujące wejście do sali. I opowieściami z Doliny Muminków zakończyliśmy sobotę.
W niedzielę wpadliśmy już tylko na jeden punkt programu, bo trzeba było ruszać do domu. G. i A. poszły oglądać pokazy kendo (Luby w sumie też, tyle że stanowisko zajął piętro wyżej), a ja postanowiłam skorzystać z
wymiany książek organizowanej przez portal Lubimy Czytać. Powiem wam, że szału nie było (tzn. nie jest tak, że nie było żadnych fajnych pozycji, problem w tym, że wszystkie je już miałam), ale coś tam udało mi się upolować.
|
Wymiankowe zdobycze. "Star Carrier" z myślą o Lubym, który bardzo lubi ten cykl, ale jak na razie na własność ma tylko piąty tom (teraz ma jeszcze trzeci), A Crowleya wzięłam trochę na chybił-trafił, bo duży, ładny i były dwa tomy (a ja mogłam zabrać jeszcze akurat dwie książki). |
Potem jeszcze tylko postrzelałam sobie tylko kulkami z ASG na konwentowej strzelnicy (fajna zabawa, nawet raz trafiłam. I tak sukces, bo do tej pory nie umiem obsługiwać muszki i szczerbinki) i musieliśmy lecieć na pociąg. Mimo, że Pyrkon nie dał mi takiej dzikiej radości, jak w zeszłym roku, to i tak było fajnie (Wegner! *mniejszeodtrzy* ). Następny przystanek - najprawdopodobniej Copernicon.
Teraz czas na pokaz pyrzdobyczy. Na początek oczywiście autografy:
|
Autograf Teda Chianga, jak widać. |
|
Autograf Wegnera. I nawet smok jest:D (dostałam go w odpowiedzi na pytanie, czy w Meekhanie będą smoki. I w sumie nie wiem, czy powinnam się cieszyć, bo odczytuję tu sugestię, że to będzie jedyny smok, jakiego powinnam się w tym cyklu spodziewać). |
|
|
Książkowe pyrzakupy moje i Lubego (jego tylko "Eve" i "Błoto"). Udało mi się zdobyć "Wiosnę Helikonii" i mam już całą trylogię, yay! No i jest Wegner.^^ Małecki był w gratisie, a "Dzikie stwory" za dychę. |
|
Zaczątek kolekcji karcianek. "Serce smoka" kupiłam tylko dlatego, że było ładne i miało smoka w tytule. |
|
Zakupowa drobnica. Victini to tradycyjny konwentowy pokemon (z każdego konwentu sobie jakiegoś przywożę). Kolczyków miałam dwie pary, ale te, które były kompletem do bransoletki, pogubiłam jeszcze na Pyrkonie.;( No i nieśmiertelniki z "Mass Effect" dla Lubego, a dla mnie kubek ze Szczerbatkiem. |
|
Wszystkie pyrzdobycze razem. |
|
A na koniec smok. Bo tak. |
PS. Większość zdjęć wykonał Luby.