wtorek, 25 października 2011

I po co to było dzielić? - "Zbiercz Burz" tom 2 Maja Lidia Kossakowska

Książkę pożyczyła mi Erin. Dziękuję!

Gdy ktoś pyta o anioły w polskiej fantastyce, to na myśl od razu przychodzi jedno nazwisko: Kossakowska. Bardzo lubiłam te jej anioły, potężne, ale jednocześnie po ludzku słabe i kruche wobec wieczności. W „Siewcy Wiatru” mieliśmy okazję poznać arystokratów Nieba, Świetlistych, tych, których Pan szczególnie ukochał i pobłogosławił im. W „Zbieraczu Burz” nacisk kładziony jest na anioły dnia codziennego, pospolite Ptactwo Niebieskie – co jest najwyraźniej widoczne w drugim tomie powieści. I byłoby to miłą odmianą, gdyby nie fakt, że czytelnikowi ciągle towarzyszy wrażenie, że skądś to zna.

Daimon Frey, pełniący zaszczytną funkcję Abbadona, Anioła Zagłady, Tańczącego na Zgliszczach itd. liże rany po ciężkim starciu z przyjaciółmi.  Cóż, chyba raczej byłymi przyjaciółmi, skoro ci uznają go za wariata i używają wszelkich środków, aby go zamknąć w niebiańskim domu bez klamek. A środki mają zaiste imponujące, jak na archaniołów przystało. Toteż Freyowi nie pozostaje nic innego, jak przechodzić rekonwalescencję w ziemskim przytułku dla uchodźców z Głębi, Nieba i Limbo. Tymczasem Lucyfer, pan Otchłani podejmuje bardzo trudną decyzję. Musi to zrobić sam, gdyż jego doradca i najbliższy przyjaciel ugania się po Ziemi za panienkami i ma w głębokim poważaniu, że jego formalny zwierzchnik akurat go potrzebuje. A Lampka bardzo kiepsko sobie radzi z polityką, zwłaszcza, kiedy trzeba wypuścić nicość z lochu… A nad tymi wszystkimi radosnymi obrazkami unosi się widmo zagłady Ziemi…

Cóż, w zasadzie nie powinnam się czepiać, mamy tu przecież wszystko, co fani Kossakowskiej lubią: anielską arystokrację zgnębioną obowiązkami, życie pracowników niskiego szczebla na Ziemi (chociaż to akurat jest ciekawa nowina), akcję, pogonie, pojedynki niszczycielskich sił. A wszystko opisane barwnie i żywo. Autorka nawet zwróciła więcej niż zazwyczaj uwagi na psyche swoich podopiecznych. I byłoby w zasadzie pięknie i kolorowo, gdyby nie pewien drobny szczegół.

Konstrukcja powieści jest wręcz bliźniaczo podobna do „Siewcy Wiatru”: ten sam schemat, nawet część wplątanych w wydarzenia bohaterów się powtarza. A nowinki wprowadzone przez autorkę nie zacierają niestety uporczywego wrażenia, że to wszystko już kiedyś było. Teraz jednak dostaliśmy fabułę rozbita na dwie części, co wyraźnie szkodzi dynamice zdarzeń: przez ponad połowę drugiego tomu dzieje się niewiele i momentami czytelnik się nudzi. W przypadku wydania jednotomowego byłaby to jedynie przyjemna przerwa między jednym żwawym do bólu epizodem a drugim. A tak mam wrażenie, że tomowi drugiemu brak równowagi.

Osobiście mam uraz do autorki za konstrukcję postaci kobiecych. Już pal licho, że najsympatyczniejsza w tym odcinku jest ociężała umysłowo, kaleka demonica, która służy głównemu bohaterowi li tylko do opatrywania ran i wywołania refleksji, że świat nie jest taki zły, skoro stworzenie tak skrzywdzone przez los może mieć w sobie tyle dobra. Już niech będzie, że kobiety w tym cyklu dzielą się na niewinne i naiwne oraz rządne władzy, zimne suki. Ale Hii darować nie mogę. Jako jedyna zdawała się być czymś więcej niż papierową, biuściastą figurką, aż tu nagle okazuje się, że nie. Autorka postanowiła z niej zrobić bezmózgą, rozkapryszoną lalę, która daje sobą manipulować jak trzylatka (zarzut  tyczy się głównie tomu poprzedniego, ale uwypuklają go żałosne próby rehabilitacji postaci w tomie drugim). Całość jest o tyle niestrawna, że całkowicie przekreśla całą psychologię półanielscy, jaką dostaliśmy w „Siewcy Wiatru”, żeby potem starać się do niej w nieudolny sposób wrócić. A żeby było śmieszniej, epizod ma dla fabuły znikome znaczenie.

A teraz być może was zaskoczę: mimo tych wszystkich narzekań uważam, że książkę warto przeczytać. Nie jest to co prawda literatura wysokich lotów (a i dużo lepsze powieści Kossakowskiej maiłam okazję czytać), ale fajna rozrywka na trzy wieczory – jak najbardziej. Zwłaszcza, że wieczory robią się coraz dłuższe.
Tytuł: Zbieracz Burz" tom 2
Autor: Maja Lidia Kossakowska

Cykl: Daimon Frey
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Rok: 2010
Stron: 414

niedziela, 23 października 2011

Top 10: ulubione serie książkowe

Top 10 to akcja, przy okazji której raz w tygodniu ma blogu pojawiają się różnego rodzaju rankingi, dzięki którym czytelnicy mogą poznać bliżej blogera, jego zainteresowania i gusta. Jeżeli chcesz dołączyć do akcji - w każdy piątek wypatruj nowego tematu na dany tydzień.

Dziś przyszła pora na... Dziesięć ulubionych serii książkowych!

W tym zestawieniu kilka serii odpadło, gdyż uznałam, że za mało je znam, żeby uznać za ulubione. W pozostałych kolejność raczej dowolna:

Cykl "Temeraire" Naomi Novik
Absolutnie ulubiony smok w menażerii miłośniczki tych gadzin, więc nie mogło go zabraknąć w tym zestawieniu. To chyba jedyny raz, kiedy ucieszyłam się z wiadomości, że cykl niespodziewanie rozrośnie się o trzy tomy. Obecnie czekam na siódmy.:)






Cykl wiedźmiński Andrzeja Sapkowskiego
Poza tym, że opowiadania uwielbiam, a i reszta cyklu jest bardzo dobrze napisana, były to pierwsze książki fantasy, jakie przeczytałam (a jeśli nie liczyć szkolnego katowania "Opowieściami o pilocie Pirxie", to w ogóle pierwsza fantastyczna). Dzięki "wiedźminom" odkryłam swój ukochany gatunek literacki, więc muszą tu być.;)






"Harry Potter" J. K. Rowling
To książki, które dorastały razem ze mną (kiedy w Polsce ukazał się "HP i Kamień filozoficzny, miałam 12 lat). Do małego czarodzieja mam ogromny sentyment, bo to po prostu kawał dobrej fantastyki jest.







"Pieśń Lodu i Ognia" George R. R. Martin
To cykl który kocham miłością dość masochistyczną - autor robi mi różne krzywdy: a to bohatera zamorduje, a to tortury dla innego obmysli, a to moją poukładaną opinie o kimśtam rozbija w puch, a ja ciągle mam ochotę na kolejne tomy.;)







"Niecni Dżentelmeni" Scott Lynch
Jak dotąd ukazały się tylko dwa tomy, ale to wystarczyło, aby niezwykły złodziej Locke Lamora podbił moje serce. Nie mogę tylko wybaczyć autorowi, że tom drugi zakończył w TAKIM momencie.







"Cienie Pojętnych" Adrian Tchaikovsky
To, obok "Temeraire", jeden z cykli przy których włącza mi się moduł fanowania (tylko przy tym jednak bardziej - cykl Novik jest literacko bardziej dopracowany). Krótko mówiąc, wiem, że to i owo jest niedopracowane. Mogę prowadzić długie dysputy na temat, co autor skopał obiektywnie, a czego mu subiektywnie wybaczyć nie mogę, ale... Ale to wszystko tak na prawdę guzik mnie obchodzi, bo cykl i tak uwielbiam. O.




Seria Spektrum wydawnictwa Muza
Ciekawe książki w tematach okołopopularnonaukowych to obecnie raczej rzadkość - dlatego bardzo lubię serię Muzy. Na razie więcej książek z niej zamierzam przeczytać, niż przeczytałam, ale to chyba dobrze świadczy.;)







"Opowieści z meekhańskiego pogranicza" Robert M. Wegner
Na razie są tylko dwa tomy opowiadań, ale poziomem oscylują wokół "wiedźminów". Wiem już, że będę do nich wracać (a to u mnie raczej rzadkość), więc wspaniałomyślnie daję kredyt zaufania na resztę cyklu.;)







Seria Nowej Fantastyki wydawnictwa Prószyński i s-ka
Za odwagę w promowaniu debiutantów. Przy tej okazji są to w dużej części książki ciekawe i w ten czy inny sposób oryginalne.








Seria Uczta Wyobraźni wydawnictwa Mag
Swego rodzaju ewenement w tym zestawieniu, bo z tej serii żadnej ksiązki nie czytałam. Ale ma u mnie plusa za ambitną fantastykę i za przecudnej urody okładki. Oraz za solidne, dopracowane wydania.

piątek, 21 października 2011

Fanarcik malutki:)

Pamiętacie, jak przy okazji recenzji "Wichrów Archipelagu" przebąkiwałam coś o rysunku? Oczywiście planowałam coś innego, ale jak to w życiu bywa, plany trzeba było zmienić. Mianowicie wdałam się w międzyczasie w romans z mangą (znowu), i wyszło z tego takie oto dziecko:

Rehada z "Wichrów Archipelagu" - moja ulubienica:)
Tym razem romans chyba potrwa dłużej niż zwykle i będzie zasobniejszy w potomstwo. (A porzucony w połowie rysowania wanahezan ciągle czaka na dokończenie...) Przy okazji: jest na sali ktoś, kto się zna na japońskim piśmie? Te robaczki z prawej strony, u dołu obrazka miały być moim podpisem (w założeniu: "Moreni"), ale ponieważ nie znam się kompletnie na kanji, nie wiem, czy czegoś nie sknociłam. Może ktoś sprawdzić? Będę wdzięczna.:)

P.S. Wszystkie obrazki, jakie pojawiły się na blogu są zebrane w zakładce "Grafitowa dolina".

środa, 19 października 2011

W stepie szerokim czuć wiatr od morza - "Opowieści z meekhańskiego pogranicza. Wschód - Zachód" Robert M. Wegner

Kiedy czytam drugą książkę autora, którego debiut mnie zachwycił, zawsze towarzyszy mi niepewność. Nie wiadomo przecież, czy autor, który narobił nadziei na kolejny zachwyt, teraz srodze nie zawiedzie. Dzięki panu Wegnerowi stanęłam jednak przed całkiem dla mnie nowym dylematem: co mam napisać o książce, która ma wszystkie zalety poprzedniczki? Zrobić kopiuj-wklej z poprzedniej recenzji, czy może się w jakiś twórczo różny sposób powtórzyć? Jestem w kropce z całym swoim zachwytem, dlatego pozostało mi tylko poczęstować Was garścią kilku uwag i przynajmniej postarać się dodać coś nowego. A jeśli ktoś chce poznać bardziej uporządkowaną opinię na temat Wegnera, zapraszam do starszej opinii.

Jak poprzednio, tak i tym razem „Opowieści z meekhańskiego pogranicza: Wschód – Zachód” to osiem opowiadań, równo podzielonych między dwie części.

„Wschód. Strzała i wiatr”. Wschodnie stepy Meekhanu nie należą do bezpiecznych okolic. Dają co prawda niezwykłe możliwości zysku, jednak łączą je z ogromnym ryzykiem. I nie chodzi tu tylko o bandy rabusiów przemierzających morza traw, ale też o fakt, że właśnie tutaj przebiega granica między Imperium i ziemiami jego głównych wrogów, Se-kohlandczyków. Spokoju w tym rejonie pilnują głównie wolne czaardany – niewielkie grupy jeźdźców, zajmujące się eskortowaniem karawan, tępieniem bandytów czy przepędzaniem Se-kohlandczyków, którzy kręcą się po niewłaściwej stronie granicy. Kailean-ann-Alewan jest jeszcze bardzo młodą dziewczyną, ale już może być z siebie dumna: należy do czaardanu, któremu dowodzi legendarny generał Laskolnyk. A on do swojego oddziału przyjmuje wyłącznie ludzi wyjątkowych. I chodzi tu nie tylko o niezwykłą biegłość w walce czy w sztuce jeździeckiej... A że ludzie niezwykli (zwłaszcza należący do formacji, która zdążyła już obrosnąć legendą) potrzebni są przy rozwiązywaniu wyjątkowo trudnych problemów, to i Kailean nie brakuje rozrywki: a to trzeba zlikwidować grupę Pomiotników, a to przeprowadzić operację wojskową o wysokim współczynniku ryzyka… Życie byłoby piękne, gdyby czaardan musiał się mierzyć jedynie z takimi problemami.

„Zachód. Sztylet i morze”. Ponkee-Laa jest wielkim, portowym miastem, które jeszcze niespełna ćwierć wieku temu należało do Imperium Meekhańskiego. Jest też terenem działania niezliczonych gildii złodziejskich, zrzeszonych w tzw. Lidze Czapki. Jednym z członków takiej gildii jest Altsin, młody złodziejaszek o nieprzeciętnej inteligencji i nieco zbyt wybujałym zawodowym temperamencie. Miasto jest dla niego prawdziwym domem i pewnie pozostałoby do końca życia, gdyby pewnego dnia nie ukradziono największej (dosłownie) relikwii ze świątyni Pana Bitew. Altsin co prawda nie musi za to odpowiedzieć, ale musi rzeczony fant odzyskać. Co będzie miało konsekwencje wręcz globalne…

I znowu pan Wegner przedstawił nam pełnowartościowych bohaterów, wojowników (lub złodziei) z krwi i kości. Kailean jest chyba jedyna w swoim rodzaju. To chyba jedna z ciekawszych i bardzo dobrze napisanych kobiecych postaci w polskiej fantastyce - wbrew pozorom, wcale nie ma ich tak dużo. Altsin zaś nieodmiennie kojarzy mi się (zwłaszcza w dwóch pierwszych opowiadaniach) z niejakim Lockem Lamorą. Ten sam wybitny talent i bardzo podobne poglądy sprawiają, że nie sposób nie skojarzyć dwóch młodzieńców. Trochę szkoda, że wątki łotrzykowskie schodzą na daleki plan już po dwóch opowiadaniach, ustępując miejsca Wielkiej Boskiej Sprawie (to swoją drogą znamienne: jeśli polska powieść fantasy nie podpada pod schemat tolkienowski lub howardowski, to raczej prędzej niż później pojawia się kwestia takich czy innych wojen bogów…). Byłoby to może nużące, gdyby nie drobiazgowe opracowanie: czytelnik wie, że to część wielkiej całości, którą zaplanowano wcześniej i po kawałku się ujawnia, a nie chaotyczne dorzucanie coraz to nowych pomysłów. Przyznam, że gdyby nie to wrażenie ciągłości, wątek boski znudził by mnie. A tak jestem coraz bardziej zaciekawiona.

A jeśli już przy bogach jesteśmy: mam cichą nadzieję, że do kolejnych tomów będzie dołączony mały słowniczek pojęć i bóstw, bo biedna czytelniczka zaczyna się powoli gubić. Tym bardziej że częstotliwość i różnorodność używanych przez autora terminów wzrasta…

Jeśli chodzi o jakość wydania, to oczywiście standardowo – najwyższa. I cena całkiem przystępna, bo wychodzi jedynie 5gr za stronę (chociaż mój egzemplarz jest jeszcze przedvatowy, więc nie wiem, jak teraz…). Literówek brak, natomiast udało mi się wyłowić jeden błąd: otóż do wyścigu stają dwa kasztany i siwek, ale stronę dalej w tym samym biegu pędzą siwek i… dwa karosze. Ale nie zwracajcie uwagi, standardowo się tylko czepiam.

Co nam pokazał pan Wegner? Ano, że potrafi pisać ciekawe i wiarygodne postacie kobiece, że potrafi planować swoją twórczość w najdrobniejszych szczegółach (nie tak, jak np. niejaki Paolini), że potrafi zgrabnie łączyć wątki na pozór nie do połączenia i że ogólnie jest świetnym pisarzem. Pozostaje mi życzyć czytelnikom miłej lektury (bo to pozycja obowiązkowa) i niecierpliwie czekać na kolejną książkę z cyklu. Tym razem ma być powieść, więc będzie można sprawdzić, jak sobie pan Wegner z dłuższą formą poradzi.

Tytuł: Opowieści z meekhańskiego pogranicza. Wschód - Zachód
Autor: Robert M. Wegner
Cykl:
Opowieści z meekhańskiego pogranicza.
Wydawnictwo: Powergraph
Rok: 2010
Stron: 688

poniedziałek, 17 października 2011

Znowu stosik...

Już dawno zaczęłam podejrzewać, że książki po osiągnięciu odpowiedniej masy krytycznej zaczynają się rozmnażać przez pączkowanie. Oto, co mi ostatnio wypączkowało:


Od góry:
1. "Bitwa w Labiryncie" Robert Riordan - ponieważ wróciłam na uczelnię, znowu mam kontakt z koleżanką, która zaopatrywała mnie w cykl. Mogę więc go dokończyć.:)
2. "Miejsce dla dwojga" Marcin Wolski - to po trosze wina Pabla (który Wolskiego strasznie zachwalał), po trosze olsztyńskiej Taniej Książki (bo kilka tytułów tego autora było dostępnych za jakieś marne grosze), a po trosze mojego kapownika, gdzie lata temu zanotowałam ten tytuł. Zobaczymy, jak to będzie.:)
3. "Biała jak mleko, czerwona jak krew" Alessandro D'Avenia - od Unreal Fantasy.
4. "Wpływowe kobiety Drugiej Rzeczypospolitej" Sławomir Koper - od Bellony.
5.  "Dysk" Terry Pratchett - prequel do "Świata Dysku"^^
6. "Cena miłości" Vitus B. Droscher - od dawna miałam na nią ochotę, ale przez trzy lata nie mogłam trafić na wolny egzemplarz w bibliotece. Nareszcie się udało.:)
7. "Miasto Szklanych Słoni" Mariusz Sieniewicz - tak w ramach eksperymentu.:)

sobota, 15 października 2011

Top 10 - najlepsze ekranizacje

Top 10 to akcja, przy okazji której raz w tygodniu ma blogu pojawiają się różnego rodzaju rankingi, dzięki którym czytelnicy mogą poznać bliżej blogera, jego zainteresowania i gusta. Jeżeli chcesz dołączyć do akcji - w każdy piątek wypatruj nowego tematu na dany tydzień.

Dziś przyszła pora na... Dziesięć najlepszych ekranizacji książek!
Na początek zaznaczę, że wybranie dziesięciu najlepszych filmów okazało się dla mnie niemożliwe. Po prostu zbyt mało ich oglądam, a dodatkowo najczęściej ekranizacje mnie rozczarowują. Toteż tym razem zamiast mojego Top 10 będzie moje Top 4 + Top 6 Lubego.:)

Moje Top 4:

"Władca Pierścieni" reż. Peter Jackson - cała trylogia.
Jak dla mnie bezsprzecznie najlepsza ekranizacja, jaką zdarzyło mi się oglądać. Mimo, że nieco odbiega od fabuły książki (a wierność wersji papierowej przy ocenie ekranizacji jest dla mnie najważniejsza), co niektórym tolkienowskim purystom bardzo przeszkadza, jestem zadowolona z tych przeinaczeń. Uważam, że autor scenariusza wszelkie zmiany przemyślał i wprowadził z niezwykłym wyczuciem (wielki plus za "przerobienie" historii miłosnej Aragorna i Arweny). No i jaki świetny jest ten film z wizualnego punktu widzenia (to drugi w hierarchii ważności punkt przy ocenianiu ekranizacji. Przy nieekranizacjach - pierwszy)!



"Gra o tron" 2011r.
Mimo, że twórcom serialu mam to i owo do zarzucenia, to jako całość ekranizacja mi się podobała. Zwłaszcza malutkie smoczki.;)









"Harry Potter i kamień filozoficzny" 2001r.
Równie dobrze mogłabym jeszcze dopisać "HP i Komnata Tajemnic i "HP i więzień Azkabanu", ale niech część pierwsza posłuży za symbol. Pozostałe filmy o małym czarodzieju niezbyt mi się podobały, ale ekranizacje trzech pierwszych tomów wyszły świetnie.







                                     "Kolor magii" 2008r.
To jedna z nielicznych ekranizacji, które podobały mi się bardziej niż książka.:)

Top 6 Lubego:

"Diuna" 1984r.
Jest to moja ulubiona powieść w cyklu, zaś film bardzo trafnie oddaje klimat spisku wielkich rodów. Bardzo trafnie ujęto też motyw powracającej nadziei.









"Odyseja kosmiczna 2001" 1968r.
To mówi samo za siebie.;)











"Test pilota Pirxa" 1979r.
Najlepszy produkt polsko-radzieckiej kinematografii science fiction. Oraz jedna z moich ulubionych książek Lem, tak na marginesie.;)










"Oh! My Goddess. The Movie" 2000r.
Kto powiedział, że mangi być nie może?;) Film, jak i mnogość wersji serialowych, to ciepła, pełna magii i nadziei opowieść dla wszystkich, którzy byli, są lub będą zakochani.








"Nosferatu" 1922r.
Moja ulubiona aranżacja "Drackuli". Trafiła do zestawiania także z powodu sentymentu do czarno-białych filmów. Uważam, że to najlepszy obraz wampira w historii kinematografii. (Edward Cullen sucks!)








"Panna z mokrą głową" 1994r.
Najlepiej pamiętany film z okresu dzieciństwa. I ulubiony Makuszyński do tego.:)

środa, 12 października 2011

Nasza historia;) - "Moja historia czytania" Alberto Manguel

Książeczkę pożyczyła mi JoannazKociewia. Dziękuję!

Książki o książkach to coś, co każdy mol książkowy lubi najbardziej. Może być to powieść o zapamiętałym czytelniku czy bibliofilu, może być popularnonaukowe opracowanie na temat czytelnictwa, ale chyba najlepsze są eseje. Ta forma pozwala na spojrzenie bardziej osobiste, kiedy czytając tekst myślimy „To o mnie!” (jak u Anne Fadiman). Ale pozwala też na spojrzenie bardziej globalne, na odnoszenie naszych własnych zwyczajów do historii ogólnej. I takie właśnie podejście prezentuje nam „Moja historia czytania” Alberto Manguela.

Autor jednak nie stara się przedstawić wszystkiego w sposób chronologiczny, drobiazgowo analizując aspekty czytelnictwa wedle wykładni wieków. Pozwolił sobie na swobodę, omawiając wybrane zagadnienia według własnych kryteriów. I tak, mamy tekst o historii czytania po cichu, które przez bardzo długi czas wcale nie było czymś oczywistym, o nauce czytania – czyli jak to drzewiej w szkołach bywało, o zakazanych lekturach – czyli cenzura przez wieki i tak dalej, i tak dalej. 

Oczywiście nie wszystkie teksty podobały mi się tak samo. Zdarzały się eseje nużące, które mimo szczerych chęci nie potrafiły mnie zainteresować. Bywały też perełki (i to całkiem sporo), które czytałam z wypiekami na twarzy, odnajdując tam coś o sobie. Chociażby tekst o zwyczaju czytania w łóżku –  jeden z tych, przy którym od razu pomyślałam „To o mnie!”. W pewnym sensie ta myśl odnosiła się też do rozdziału poświęconego historii uprzedzeń do czytających (czyli poszukiwaniom momentu, w którym człowiek z książką przestał być uważany za mędrca, a zaczął być postrzegany jako irytujący fantasta, który żyje tylko w świecie własnych imaginacji), zwłaszcza, że autor przy tej okazji poświęcił też sporo miejsca okularom. Niezwykle ciekawe były rozważania o cenzurze. To z nich dowiedziałam się, że w niektórych stanach jeszcze w połowie XIX wieku nie wolno było uczyć (ani uczyć się) czytać czarnoskórym, zarówno niewolnikom, jak i wolnym. Za to przewinienie groziło ciężkie pobicie, a nierzadko i stryczek. Działalność cenzorska w ogóle ma w USA dość bogatą tradycję, co zdaje się być gorzką ironią w kraju, który jest taki dumny z wolności własnych obywateli…

Zwyczaje pisarskie Manguela mogą sprawiać problem niektórym czytelnikom. Zwłaszcza tym, którzy nie lubią, kiedy cytuje się nieznane im książki. Wszystkie eseje są bowiem naszpikowane cytatami jak przysłowiowa dobra kasza skwarkami. A i język sprawia, że są trudniejsze w odbiorze, niż choćby eseje Fadiman. Moim zdaniem jednak warto się trochę wysilić.

Sądzę, że „Moja historia czytania” jest obowiązkową pozycją dla każdego mola. Pozwala poobcować ze świetnym, choć momentami przyciężkim stylem, poszerza wiedzę o własnej obsesji.;) a każdy przecież powinien własną obsesję znać jak najlepiej. I zawsze warto wiedzieć, która z postaci historycznych miała podobne zwyczaje do nas.

Tytuł: Moja historia czytania
Autor: Alberto Manguel
Tytuł oryginalny: A history of reading
Tłumacz: Hanna Jankowska
Wydawnictwo: Muza
Rok: 2003
Stron: 496

poniedziałek, 10 października 2011

Starcie kultur - "Sezon migracji na północ" At-Tajjib Salih

Muszę przyznać, że na literaturze arabskiej znam się jeszcze mniej, niż na literaturze Dalekiego Wschodu (która to znajomość opiera się na bodajże trzech czy czterech pozycjach o tamtym regionie lub z tamtego regionu…). Kulturą arabska też się nigdy nie interesowałam. Niemniej jednak, kiedy nadarzyła mi się okazja zapoznania z „Sezonem migracji na północ”, nie omieszkałam spróbować. Z kronikarskiego obowiązku stwierdzę, że wpływ na wybór powieści miało zarówno egzotyczne pochodzenie, jak i przepiękna okładka w moim ulubionym, turkusowym kolorze.

Po latach studiów w Europie młody Sudańczyk wraca do rodzinnej wsi. Wśród witających go mieszkańców zauważa kogoś obcego – zagadkowego, starszego mężczyznę. Rozpytawszy o niego w wiosce, dowiaduje się, że mężczyzna nazywa się Mustafa Sa’id i że osiedlił się tutaj pięć lat temu. Jakiś czas później Mustafa wyjawia naszemu bohaterowi swój sekret: on również studiował i pracował w Europie, zdobył tam nawet w latach dwudziestych XX wieku sławę jako ekonomista. Jego kontakt z Zachodem miał jednak tragiczne skutki i pozostawił w sercu jedynie zgliszcza…

Niezwykle trudno jest mi pisać o tej książce. At-Tajjib Salih odmalowuje obrazy spokojnej sudańskiej wioski w zakolach Nilu, która mimo że przejmuje to i owo z dobrodziejstw cywilizacji pozostaje niezmienna (do tego stopnia niezmienna, że nawet brutalna tragedia nie jest w sanie nikogo poruszyć). Wszystkie te obrazki są niezwykle piękne i liryczne nawet, ale budzą we mnie niepokój. Mam wrażenie, że nieskończona ilość treści ucieka mi dlatego, że będąc wychowaną w innej kulturze, nie mogę ich rozszyfrować. Tracę wiele z tego, co autor chciał przekazać.

A przekazać chciał dużo: parę słów o sytuacji w Afryce postkolonialnej, kilka obrazków z życia sudańskich wsi, nieco o dzikiej, bezlitosnej przyrodzie, ale przede wszystkim opowieść o starciu kultur zachodu i wschodu (czy też, w sensie geograficznym, południa) z którego okaleczone wychodzą obie strony. I to właśnie ostatnie zagadnienie staje się przyczyną, tłem i tematem dramatu.

Język autora jest piękny, narracja jednak sprawia czytelnikowi pewne trudności: przede wszystkim brak jej chronologicznej ciągłości, częste są przeskoki czasu czy niespodziewane retrospekcje i trzeba nieco wysilić pamięć i wyobraźnię, aby się w tym wszystkim połapać. Niemniej jednak taki styl tworzy niepowtarzalny klimat powieści.

Słówko jeszcze o wydaniu. To moje pierwsze spotkanie z książka wydawnictwa Smak Słowa i muszę przyznać, że jestem zachwycona starannością i smakiem, z jakim zajęto się tą pozycją. Piękna grafika okładki o idealnie prostej, a jednocześnie harmonizującej z treścią książki zawartości wprost urzeka czytelnika. A jeśli dodać do tego szyte kartki, czytelny układ i pieczołowitą redakcję tekstu oraz świetnie dobrane motywy, to człowiek dochodzi do wniosku, że warto wydać te 32 złote.

Podsumowując, sama nie wiem, co o tej książce myśleć. Miłośnicy literatury afrykańskiej i arabskiej z pewnością powinni ją przeczytać. Co do pozostałych czytelników, sądzę, że każdy powinien sam podjąć decyzję - niech zmaga się z obcą kulturą na własne życzenie.

Tytuł: Sezon migracji na północ
Autor: At-Tajjib Salih
Tytuł oryginalny: Mausim al-hidżra ila asz-szimal
Tłumacz: Jacek Stępiński
Wydawnictwo: Smak Słowa
Rok: 2010
Stron: 136
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...