poniedziałek, 31 grudnia 2012

Podsumowanie roku 2012

Ponieważ koniec świata nie nastąpił, wypadałoby zorganizować podsumowanie roku.;) Może tym razem zaczniemy od statystyk, żeby potem przejść do rzeczy ciekawszych.

W tym roku przeczytałam 68 książek, czyli o 12 mniej, niż w roku ubiegłym. Szczerze mówiąc, spodziewałam się takiego wyniku - pisanie pracy magisterskiej i różne inne sprawy zjadły mi trochę czasu. Poza tym znalazłam sobie nowe hobby i postanowiłam zrobić coś ze starym, a doba jakoś nie ma zamiaru się rozciągnąć... Za to recenzji opublikowałam 73 (część dotyczyła książek czytanych w zeszłym roku), plus 12 omówień "Nowej Fantastyki". Z książek przeczytanych w 2012 roku dwie nie doczekała się recenzji i już się nie doczekają.

Jeśli chodzi o płeć autorów, to książek napisanych przez panów przeczytałam 44, przez panie - 24, a jedną napisał duet mieszany . Proporcja lepsza, niż w zeszłym roku.;)

A podział etniczny? Trochę się zmieniło od zeszłego roku - wygląda na to, że czytam coraz mniej rodzimych pisarzy. Jakoś mnie to nie dziwi, coraz mniej mamy dobrej, rodzimej fantastyki... A i z różnorodnością jakoś u mnie krucho.

USA: 37
Polska: 15
Wielka Brytania: 8 
Francja: 2
Niemcy: 1
Irlandia: 1
Rosja: 1
Hiszpania: 1
Włochy: 1
RPA : 1

Ze statystyk to byłoby tyle, czas na podsumowanie osiągnięć. Cóż, napiszą tylko, że nawiązałam kilka ciekawych współprac i nieustannie cieszy mnie liczba odwiedzających moje skromne progi (dziękuję Wam, moi Drodzy Czytelnicy!). Ale moim najukochańszym pupilkiem, który pojawił się w tym roku na blogu, jest akcja "Jak to widzę?" (to już ostatnia chwila, żeby kogoś zgłosić). Roczne podsumowanie samej akcji zamieszczę przy okazji akcjowego wpisu styczniowego, ale w tym miejscu chciałabym Wam podziękować, że bierzecie w niej udział.:) I serdecznie zachęcam tych, którzy nie biorą, aby brać zaczęli.:) 

Teraz czas na rozdanie wyróżnień w licznych kategoriach (przecież nie będę się ograniczać;)).

Najlepsza powieść:
Za oryginalną, niesamowitą atmosferę i wprowadzenie powiewu świeżości w skostniałe nieco formuły fantastyczne. I za udowodnienie, że książka nie potrzebuje akcji opartej na queście, rozwalance czy jakiejś innej widowiskowej rzeczy, aby być ciekawa. (Niniejsza kategoria jest tymczasowa i zazwyczaj rozbijam ją na "najlepszą powieść fantastyczną" i "najlepszą powieść niefantastyczną", ale tym razem w drugiej z wymienionych kategorii nie byłoby kogo nagrodzić).
Wyróżnienie: "Bezduszna" Gail Carriger za dostarczenie nadspodziewanie dobrej rozrywki i kreatywne wykorzystanie paranormalno-romansowego kanonu.

Najlepsze opowiadanie:
"Papierowa menażeria" Ken Liu
Konkurencja w tej kategorii była zaskakująco dużą i bardzo trudno było wyłonić zwycięzcę. Ostatecznie zdecydowałam się wyróżnić Kena Liu, za niezwykły pomysł i mistrzowskie granie na emocjach czytelnika na zaledwie kilku stronach.
Wyróżnienie: "Bogowie co drugiej środowej nocy" S. L. Farrel - wyróżnienie całkowicie subiektywne, bo przyznane za kreatywne wykorzystanie mojego ulubionego motywu gier RPG.:)

Najlepsza książka non-fiction:
Bardzo mądra książka o zwierzętach. W dodatku zawierająca najlepsze eseje, jakie zdarzyło mi się czytać od czasu "Ex librisu" Fadiman. Niesamowita rzecz.

Najlepsza okładka:

Zaskoczenie roku:
Za to, że spodziewałam się raczej kuriozum, czegoś, z czego będę mogła się szyderczo pośmiać, a otrzymałam coś w rodzaju przypowieści. I to bardzo interesująco napisaną.

Nagrody rozdane, czas na najmniej przyjemną część, czyli postanowienia noworoczne:
  • Nadrobić zaległości. To niezbędne dla higieny psychicznej. No i dopiero po nadrobieniu zaległości będę mogła ograniczyć ilość książek czytanych, żeby zyskać więcej czasu na doskonalenie kreski.
  • Zrobić nowy nagłówek bloga, skoro już przy kresce jesteśmy.
  • Zrobić logo akcji "Jak to widzę?", no bo ileż może ono być tymczasowe, z prześcieradła i patyków?
  • Dołączyć do kilku wyzwań blogowych, na które od jakiegoś czasu się zasadzam.;) 
  • Przeczytać przynajmniej raz w miesiącu coś wydanego przed 2003 rokiem.
To tyle, jeśli chodzi o mnie. Pozostaje mi tylko życzyć Wam Szczęśliwego Nowego Roku, bogatego w ciekawe lektury i miłe wydarzenia. I wystrzałowej zabawy sylwestrowej!:)

niedziela, 30 grudnia 2012

Jak to widzę?: Daghena

To już ostatnia w tym roku odsłona mojej blogowej akcji - jeszcze tylko przez dwa dni możecie zgłaszać kandydatów na styczeń, więc pośpieszcie się.;) Zgłaszać możecie o tutaj. Tymczasem przed Wami kolejna bohaterka wegenrowego cyklu o meekhańskim pograniczu (to się już trochę nudne robi, no nie?). Daghena należy do czaardanu generała Laskolnyka i jak wszyscy w tej jednostce, posiada pewne nietypowe zdolności. Zawsze sobie wyobrażałam Dag jako Murzynkę, ewentualnie jako typ pośredni między Masajami i Indianami Północnoamerykańskimi. I to widać na rysunku. A że czasu miałam niewiele, bo to i święta, i wyjazd, i wiele innych rzeczy, tym razem trochę stylizowany na komiks rysunek tuszem.  W sumie z obrazka jestem zadowolona, choć idealny to on nie jest. Ale jak na dzieło pośpiechu i tak dobrze - może nawet kiedyś pokoloruję.;)

Daghena - można ją powiększyć kliknięciem.

piątek, 28 grudnia 2012

Luźno tym razem - "Bezwzględna" Gail Carriger

O „Protektoracie Parasola” trochę się już upisałam – w końcu trzy tomu zrecenzowane, autorka nie wykazuje znacznego obniżenia formy, głupot nie wypisuje, no nie ma się do czego przyczepić, a produkowanie nowych peanów pochwalnych jest jednak dość nudne. Dlatego tym razem sprzedam wam jedynie garść luźnych i całkowicie subiektywnych refleksji odnośnie „Bezwzględnej” (i nie tylko).

Słów kilka o fabule (tutaj wyrazy uznania dla twórcy blurbów z okładki – właśnie takie powinny one być). Nasza droga Alexia sieje popłoch wśród mieszkańców rezydencji – gniew kobiety w zaawansowanej cięży bywa destrukcyjny, a przeciwstawiać się mu jakoś niezręcznie. Ponadto nagle okazuje się, że czeka ją przeprowadzka, a jakiś duch na granicy zdrowia psychicznego bełkocze o zamachu na królową. Ze względu na zajmowane stanowisko Alexia musi to sprawdzić, co z kolei oznacza grzebanie w brudach przeszłości…

Cóż, tom czwarty może nie wznosi się na takie wyżyny oryginalności i humoru, jakie zajmował tom pierwszy, ale z drugiej strony nie opada poniżej poziomu pozostałych tomów. Tak samo jest pod wszystkimi innymi względami warsztatowymi. W zasadzie więc mogłabym recenzję na tym zakończyć, ale nie będę tak  łaskawa i trochę literek dla szanownych czytelników jeszcze wyprodukuję.
Jest w „Bezwzględnej” kilka rzeczy, które mi się podobały, zarówno takich, których w poprzednich częściach nie było (lub było mało), jak i takich, które wystąpiły wcześniej, ale zapomniałam o nich wspomnieć. Zacznijmy więc od odpisu ciąży. Nie jest to z pewnością stan ociekający łzawym, kiczowatym romantyzmem, jak prezentuje go większość tzw. literatury kobiecej. Carriger co prawda ośmiomiesięcznego brzucha swojej bohaterki nie demonizuje, ale w przezabawny sposób przedstawia wszystkie dolegliwości (ze szczególnym uwzględnieniem huśtawki nastrojów). Bardzo mi się podoba taka szczerość okraszona humorem bez groteskowości.

Drugą rzeczą, jaką autorka mnie zaskoczyła, jest uchylanie rąbka tajemnicy tam, gdzie czytelnik nawet nie podejrzewał jego istnienia. Tutaj niewiele mogę napisać, żeby nie zdradzić zbyt dużo, ale z tomu na tom czytelnik dowiaduje się czegoś, o co nawet nie przyszłoby mu do głowy pytać.

Zebrało mi się też na kilka słów w kwestii strojów. Tak jak niezmiernie mnie nudzi szpanowanie metkami w młodzieżowych paranormalach, tak opisywane przez Carriger kapelusze i suknie wydają mi się fascynujące. W czym tkwi różnica? Cóż, być może chodzi o ilość. W powieściach Carriger takie opisy można na palcach jednej ręki policzyć, w powieściach młodzieżowych (i nie tylko) jest ich po kilka w rozdziale. Co za dużo, to jak wiadomo, niezdrowo. Może też chodzić o technikę. Autorka „Bezwzględnej” nie ogranicza się do podania koloru i napisu na metce, a ja bardzo lubię bogate i zgrabne opisy. A może po prostu chodzi o egzotykę czasów minionych? Dziewiętnastowiecznych sukni nie obejrzymy na ulicy. Spodni od Gucciego może też nie, ale spodnie to przecież zawsze spodnie, a nie dziewiętnastowieczna suknia spacerowa z dodatkami.

Ten zagmatwany i rozlazły wywód pozwolę sobie podsumować krótko: czytajcie Carriger, bo przed nami już tylko jeden tom. A potem wykupią z księgarń i co będzie?


Tytuł: Bezwzględna
Autor: Gail Carriger
Tłumacz:
Magdalena Moltzan-Małkowska
Tytuł oryginalny:
Heartless
Cykl: Protektorat Parasola
Wydawnictwo: Prószyński i s-ka
Rok: 2012
Stron: 364

środa, 26 grudnia 2012

Dopiero się rozkręca - "Uczta dusz" C. S. Friedman


Celia S. Friedman to pisarka o nazwisku bardzo znanym w światku fantastycznym – w swej karierze  miała bowiem powieści fantasy, sci-fi i hybrydy obu gatunków napisane na wysokim poziomie. Nawet na mojej półce czeka na lepsze czasy słynna „Trylogia Zimnego Ognia”. Tymczasem Prószyński postanowił wydać nieznaną jeszcze w Polsce „Trylogię Magistrów”, której pierwszy tom to „Uczta dusz”. Po tak znanym nazwisku można się wiele spodziewać, prawda?

Kamala ma siedemnaście lat, niesamowitą determinację i pewien interesujący dar – potrafi splatać magię z ognia własnej duszy. Nie jest to w sumie nic nadzwyczajnego, czarownice i czarowników można spotkać we wszystkich miastach królestwa. Tylko że każde zaklęcie zabiera trochę czasu życia czarownicy. Kamala nie chce skracać swojego. Chce dołączyć do kasty Magistrów, którzy dzięki tajemniczym rytuałom uzyskują nieograniczoną moc i nieśmiertelność. Problem polega na tym, że jak dotąd żadnej kobiecie nie udało się przeżyć rytuału… Tymczasem znajdująca się na północy bariera chroniąca ludzkość przed potworami zaczyna słabnąć. Czy bestie, które doprowadziły do końca Pierwszej Epoki Królów mogą ciągle stanowić zagrożenie?

Amerykański hardcover. Stąd.
Muszę przyznać, że trochę rozczarowałam się tą książką. Po tak znanej autorce spodziewałam się czegoś niesamowitego, a dostałam kolejnego przyjemnego przeciętniaczka – ciekawą historyjkę fantasy z kilkoma oryginalnymi pomysłami i przynajmniej taką samą ilością wad. Choć muszę dodać, że warsztatowi pisarskiemu pani Friedman nie da się niczego zarzucić.

Z ciekawych pomysłów można wymienić system magiczny friedmanowego neverlandu. Już w „Trylogii Zimnego Ognia” autorka wykazywała pewną fascynację szeroko pojętym wampiryzmem, a „Uczta dusz” wydaje się być jej kolejną odsłoną. Mamy więc wampirycznych Magistrów, którzy zarówno do swoich czarów, jak i do egzystencji potrzebują cudzej energii życiowej. Mamy też autowampiryczne czarownice i czarowników, którzy magię opłacają własnym życiem i stąd też wszystkie ograniczenia w jej stosowaniu. W zasadzie Magistrowie posiadają wszystkie cechy, które literatura eksploatowała w przypadku wampirów – są to istoty bardzo stare i praktycznie nieśmiertelne, mające wiele tajemnic, których nie ujawniają zwykłym śmiertelnikom, które na tych śmiertelnikach żerują i które w swoim wielowiekowym życiu śmiertelnie się nudzą. Autorka postarała się dać czytelnikowi wgląd w psychikę takiej istoty, której po kilku setkach lat przestają dotyczyć tak przyziemne sprawy, jak moralność czy wyrzuty sumienia. Wyszło całkiem nieźle, bo bez sztucznego nadęcia i pompatyczności.

A tu paperback - polska wersja ładniejsza.;)
Przejdźmy może do bohaterów. Notka na okładce polskiego wydania sugeruje, że będziemy śledzić historię Kamali, młodej dziewczyny, której zamarzyła się rewolucja w świecie Magistrów. Prawda jednak wygląda tak, że jest to tylko jedna ze składowych wątku głównego. Co gorsza, poprowadzona w ten sposób, że Kamala niebezpiecznie zbliża się do wizerunku standardowej, zbuntowanej Mary Sue. Miała ciężkie dzieciństwo, jest sierotą, ma niezwykłe moce, a na dodatek wszyscy ją lubią (a nawet jeśli nie, to z miejsca czują się nią zafascynowani, nawet, jeśli nie wiedzą, jaką osobliwością w istocie jest) i nie ma takiego problemu, którego nie mogłaby sama rozwiązać. Na szczęście bliżej końca powieści autorka najwyraźniej się opamiętała i Kamala przestała być tak irytująca. Mam nadzieję, że ta tendencja utrzyma się do końca cyklu.

Przypadek Kamali jest tym dziwniejszy, że Friedman pokazała przy okazji innych postaci, iż bohaterów tworzyć potrafi bardzo sprawnie. Nie ma problemów ani z postacią zbuntowanego, śmiertelnie chorego księcia, ani z surowym, a później coraz bardziej szalonym władcą wielkiego imperium, ani wreszcie z królową pełną gębą (Gwynofar to jedna z lepiej napisanych kobiecych postaci, z jaką spotkałam się od dłuższego czasu), o całej plejadzie zimnych, wyrachowanych Magistrów nie wspominając. Zaiste, różnorodni bohaterowie to mocna strona powieści, pomijając wpadkę w osobie Kamali.

Może na to nie wygląda, ale „Ucztę dusz” mimo wszystko oceniam na plus – w szkolny dzienniczek wpisałabym za nią 3+, może nawet 4-. Jest to zasługą bardzo dobrze skonstruowanych postaci, które nie pozostają obojętne czytelnikowi i których losami pozostałam żywo zainteresowana. Już mniejsza o to, że fabuła średnio zaskakuje – może w drugim tomie będzie lepiej. I nawet pomylenie dzidy z lancą wspaniałomyślnie wybaczę.

 Książkę otrzymałam od wydawnictwa Prószyński i s-ka. 

Tytuł: Uczta dusz
Autor: C. S. Friedman
Tłumacz:
Grażyna Grygiel, Piotr Staniewski
Tytuł oryginalny: Feast of Souls

Cykl: Trylogia Magistrów
Wydawnictwo: Prószyński i s-ka
Rok: 2012
Stron: 608

poniedziałek, 24 grudnia 2012

Wesołych Świąt!


Wszystkim Czytelnikom chciałabym życzyć Wesołych Świąt i Szczęśliwego Nowego Roku!
A molom książkowym dodatkowo jeszcze kupy książek pod choinką.:)

sobota, 22 grudnia 2012

Oprawa ładniejsza - "Osobliwy dom pani Peregrine" Ransom Riggs

Kiedyś (jeszcze w czasach podstawówki zapewne) gdzieś przeczytałam anegdotę odnośnie do powstania „O krasnoludkach i sierotce Marysi” Marii Konopnickiej. Anegdota opowiadała o tym, jak to wydawca spotkał się z pisarką, pokazał jej zestaw ilustracji z krasnoludkami i dziewczynką i kazał do nich dopisać historię, co też pani Maria uczyniła. Czy opowieść jest udana, rzecz gustu (osobiście uważam, że tak), sposób jednak co jakiś czas w książkach kolejnych pisarzy powraca. „Osobliwy dom pani Peregrine” był inspirowany starymi zdjęciami, które autor postanowił ocalić od zapomnienia, dopisując do nich niesamowitą historię. Jak wygląda efekt?

Kiedy Jacob był mały, dziadek często opowiadał mu niesamowite historie: o dzieciństwie w czasie wojny, o domu dziecka na angielskiej wyspie, o kolegach i koleżankach z tego domu, którzy a to byli niewidzialni, a to lewitowali, wreszcie o walce z ohydnymi potworami przypominającymi zombie z przerostem języka. Mały Jacob wierzył dziadkowi, siedmioletni Jakob wkurzał się, że dziadek robi go w balona, dopóki ojciec nie uświadomił mu, że stary Abraham fantazjami ubarwia wnukowi okropności wojny. Jednak piętnastoletni Jacob przekonuje się, że zarówno opowieści dziadka, jak i przechowywane przez niego niesamowite zdjęcia nie są jedynie fantazjami…

„Osobliwy dom pani Peregrine” jest powieścią młodzieżową, ale dość nietypową, jeśli porównać ją z innymi współczesnymi produktami tego gatunku. Mniejszy nacisk kładzie na aspekt przygodowy, najwięcej miejsca przeznaczając na psychologię postaci. Autor nie chciał jednak całkiem rezygnować z przygody (poniekąd słusznie). Niestety, zabrakło mu umiejętności, w związku z czym zamiast pełnego gracji balansowania na wąskiej granicy mamy nieprzystojny szpagat między Problemami Psychologicznymi a Awanturniczą Rozrywką. Jacob przechodzi traumę związaną ze śmiercią dziadka i lęki, koszmary czy paranoje chłopaka są całkiem nieźle opisane. Schody zaczęły się w momencie, kiedy autor zachciał nakreślić relacje z rodzicami, którzy syna kochają, ale nie za bardzo potrafią go zrozumieć, a dodatkowo mają własne problemy. W zestawieniu z ilością stron na to przeznaczonych, skomplikowane w założeniu więzi wydają się bardzo płytkie i potraktowane powierzchownie. A szkoda, bo ta warstwa powieści miała ogromny potencjał.

Przejdźmy do akcji. Samo jej rozłożenie może sugerować, że autor w ostatniej chwili doszedł do wniosku, że zbyt dużo czasu poświęcił relacji ojciec-syn i fabułę trzeba na gwałt zdynamizować. Przez to książka początkowo (czyli gdzieś do połowy) wlecze się niemiłosiernie. Niemniej, kiedy już przyśpiesza, mamy klasyczną rozprawę z antagonistą, która na tle statystycznej powieści młodzieżowej wypada bardzo dobrze. Wnioskuję, że autorowi typowa akcja wychodzi lepiej niż psychologia.

A jeśli już przy fabule jesteśmy, to pomysł był świetny. Samo osadzenie akcji dwutorowo: na początku II wojny światowej współcześnie oraz wplecenie w nią potężnej dawki retrofantastyki jest godne pochwały. Tak samo koncept galerii osobliwych postaci rodem ze zdjęć. Sądząc po otwartym zakończeniu, część pomysłów autor chwilowo zachował dla siebie i jeśli tylko zdoła uniknąć nużących schematów i błędów z pierwszej części, druga może być o niebo lepsza.

Nie mogę nie wspomnieć o wydaniu, gdyż strona wizualna książki stanowi w tym wypadku integralne dopełnienie fabuły. Szycie i twarda oprawa z piękną grafiką co prawda tylko cieszą oko, tak jak przecudnej urody pocztówki z reprodukcjami niesamowitych zdjęć dodane do książki. W środku mamy kolejne zdjęcia, dopasowane do fabuły i odpowiednio ułożone, a także inne ilustracje, jak policyjny portret pamięciowy potwora czy listy ręcznie pisane. Strony tytułowe rozdziałów utrzymane w kolorze sepii to dla mnie już przesyt szczęścia, ale nie będę narzekać. Mam wrażenie, że to jeden z tych niezwykle rzadkich przypadków, kiedy wydawca spisał się znacznie lepiej niż sam autor.

„Osobliwy dom pani Peregrine”
jest dla mnie powieścią problematyczną, posiada bowiem zarówno mocne strony, jak i bolesne braki. Bolesne tym bardziej, że wspaniała oprawa zapowiada niesamowitą przygodę. Zdaję sobie jednak sprawę z tego, że książka może się podobać, zwłaszcza nastoletnim czytelnikom. Niech więc sami zdecydują, czy warto poświęcić jej czas.

Recenzja dla portalu Insimilion.

Tytuł: Osobliwy dom pani Peregrine
Autor: Ransom Riggs
Tłumacz:
Małgorzata Hesko-Kołodzińska
Tytuł oryginalny:
Miss Peregrine’s Home for Peculiar Children
Wydawnictwo: Media Rodzina
Rok: 2012
Stron: 400

czwartek, 20 grudnia 2012

Jak to widzę?: lord Akeldama

Kolejna odsłona mojej blogowej akcji, o której wszystkiego można dowiedzieć się tutaj - klik! Tym razem przypadło mi rysować bohatera "Protektoratu Parasola" - starego wampira o młodym wyglądzie (od razu uspokajam wzburzonych czytelników - nie sparkli w słońcu i z pewnością nie rzuci się w pogoń za jakąś mamejowatą Bellą;)), wysokiej pozycji społecznej i poglądach na modę godnych wziętego projektanta. Lord jest postacią nietuzinkową (zwłaszcza jego stroje) i początkowo miałam go przedstawić w kolorze, ale brak czasu spowodowany przygotowaniami przedświątecznymi zmusił mnie do zmiany planów. Mamy więc lorda w czerni i bieli oraz w stylistyce mangowej (zaiste, jest to stylistyka, która przy bohaterach "Protektoratu..." narzuca się sama). Oto on:

Lord Akeldama - można go powiększyć kliknięciem.

PS. Podczas prowadzenia riserczu odnośnie tego, w co wampira ubrać, żeby było zgodnie z duchem epoki, znalazłam takiego bloga przecudnej urody. Co prawda nie przydał mi się, ale jakież tam można znaleźć cuda odnośnie XIX wieku! Dla miłośniczek Jane Austen - pozycja obowiązkowa.:)

wtorek, 18 grudnia 2012

Nie tylko dla dorosłych - "Galeria dla dorosłych" Feliks W. Kres

Lubię teksty publicystyczne – zwłaszcza te o pisaniu publikowane przez pisarzy fantastów. Niestety, teksty te zazwyczaj pojawiają się w czasopismach, a ta rozproszona forma niezbyt mi odpowiada. Miło więc czasem trafić na zbiorek książkowy. Feliks W. Kres wydał już dwa takie zbiorki. Pierwszy czytałam kilka lat temu, drugi nabyłam za nieprzyzwoicie niską cenę w (o ironio) MediaMarkt. Jak wrażenia z „Galerii dla dorosłych”?


Może zacznijmy od tego, co można w książce znaleźć. Autor we wstępie pisze, ze jest to przedruk wybranych felietonów ukazujących się najpierw w serii „Galeria osobliwości”, a potem „Kreskówki dla dorosłych”. Poza tym w dodatkach znajdziemy jeszcze regulamin przyznawania Złotego Kota oraz jedno opowiadanie Kresa.

Mam problem z tą książką. Przyznam szczerze, ze „Galeria złamanych piór” podobała mi się bardziej. Z jednego prostego powodu: było tam znacznie więcej tekstów o pisaniu i literaturze. Felieton świetnie sprawdza się w czasopiśmie, ale ma pewną wadę – szybko się dezaktualizuje, jeśli dotyczy spraw bieżących.  A Kres niestety bardzo często ucieka w sprawy bieżące. Co prawda stara się jakoś dzięki nim nawiązać do szerszych zjawisk, ale ja tego nie kupuję.

Jednak kiedy już obierzemy książkę z tekstów polityczno-społecznych (i zostanie nam znacznie mniej, niż byśmy sobie życzyli) będziemy mieli znakomity, powiedzmy: literacki środek. Felietony, w których Kres pisze o literaturze to jest to, co tygryski lubią najbardziej. Nawet, jeśli się z szanownym autorem nie zgadzają. Mam kilku faworytów: rozważania, dlaczego i kiedy elfy i krasnoludy są złe (poruszane w kilku tekstach, za każdym razem od nieco innej strony), instruktarz „Czego unikać przy tworzeniu własnych ras rozumnych?” i autokrytyka Kresa, czyli coś na kształt apelu „Nie popełniajcie moich błędów!” z przykładami. I kilkuczęściowy tekst o wojnie w fantastyce. Ech, gdyby wszystkie felietony były tak interesujące…

Gdyby były, książkę pochłaniałoby się z wypiekami na twarzy i płakało o jeszcze. Ale że nie są, czytelnik po prostu męczy się po jakimś czasie, czytając o poglądach autora na palenie czy posiadanie broni. Całe szczęście, że poziom literacki jest dobry, a nawet bardzo dobry, inaczej byłoby bardzo źle.

Zapomniałabym wspomnieć o opowiadaniu, które nie wiem, czy przypadkiem nie jest najciekawszym tekstem książki. „Senea” w zasadzie pozbawiona jest jako takiej fabuły, autor bowiem skupił się na tworzeniu i przedstawianiu własnej rasy rozumnej tytułowych senea, będących rodzajem zwierzoludzi. Kres skupił się tu na podkreślaniu tego, jak rzeczywistość postrzegają istoty inteligentne, ale bardzo różne od ludzi i w pewnym stopniu nam obce. Wyszedł bardzo ciekawy eksperyment, który można z całą pewnością zaliczyć do udanych.

Wydatku nie żałuję – dobrych tekstów uzbierałoby się na numer czasopisma branżowego, a mniej więcej tyle, co za czasopismo za książkę zapłaciłam. Ostatecznie postawię ją sobie na prywatnej półeczce i będę do niej wracać. To znaczy do niektórych tekstów – jednych często, innych rzadko, ale niestety do wielu wcale. 

Tytuł: Galeria dla dorosłych
Autor:Feliks W. Kres
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Rok: 2010
Stron: 456

sobota, 15 grudnia 2012

Z parasolką po Europie - "Bezgrzeszna" Gail Carriger

Recenzja sponsorowana przez Arię, która pożyczyła mi książeczkę.:) Dzięki!:)


Tym razem o „Protektoracie parasola” napiszę trochę bardziej konkretnie – dwie hurraoptymistyczne recenzje już były, ileż można. Czas powiedzieć kilka rzeczy bardziej rzeczowo, zarówno o „Bezgrzesznej”, jak i o całym cyklu.

Wydarzenia z ostatniego tomu postawiły naszą bohaterkę w nieciekawej sytuacji i sprawiły, że stała się obiektem plotek i całkiem straciła pozycję. Alexia nie poddaje się jednak rozpaczy i postanawia dowieść swojej niewinności. Problem w tym, że aby tego dokonać, musi udać się do barbarzyńskiego i zupełnie niepostępowego kraju, czyli Włoch i prosić o pomoc templariuszy, czyli ludzi z bezinteresownego fanatyzmu zabijających wszystko, co nadprzyrodzone. Kwestia wyjazdu staje się jeszcze bardziej paląca, kiedy na Alexię zaczynają polować angielskie wampiry.

W tym cyklu zachwyca mnie kilka rzeczy, najpierw jednak trochę rozważań na temat jego natury. Tom pierwszy można było jeszcze zaliczyć do romansów paranormalnych (od razu nadmienię, że tych z najwyższej półki) – mieliśmy tam uczucie człowieka (no, powiedzmy, że człowieka) do wilkołaka, były też wampiry, dzięki bogom nie było walki między jednymi a drugimi o serce dziewczęcia. Sam tom zaś zdawał się w iście pratchettowskim stylu parodiować gatunek. Im dalej w cykl, tym romansu było mniej (humoru też, co potwierdza moje parodystyczne przeczucia), ale fabuła nie traciła na wartości. Tak samo w „Bezgrzesznej” – akcja w zasadzie pośrednio ciągle kręci się wokół związku Alexii z wilkołakiem, ale z romansem w zasadzie nie ma nic wspólnego (poza sugerowanymi scenami erotycznymi). I to mi się podoba.

Podoba mi się też wyraźne zaplanowanie cyklu przez autorkę – co również świadczy o tym, że mamy do czynienia z fantastyką co prawda rozrywkową, ale z wyższej półki. Wszystkie wątki ładnie się splatają i nie zdarzają się sytuacje, kiedy jakaś atrakcja od czapy wyskakuje niczym diabeł z pudełka prosto w twarz biednego czytelnika. Mało tego, autorka tak kieruje fabułą, żeby czytelnik miał okazję poznać realia nie tylko Anglii, ale wręcz całej Europy. Z tym właśnie mamy przyjemność w „Bezgrzesznej”. Możemy zobaczyć, jak wygląda stosunek do nadprzyrodzonych w innych krajach Starego Kontynentu i jest to wielce rozwijające doświadczenie, chociaż z konieczności dość powierzchowne.

Poza tym, w omawianym odcinku znowu powraca humor w postaci mechanicznych biedronek, spotkamy również wszystkich znanych bohaterów i całkiem sporo nowych, niekoniecznie sympatycznych. Pióro Carriger ciągle pozostaje lekkie i niezwykle sprawne. Czyli można powiedzieć, że na zachodzie bez zmian i nadal wielce zachęcająco.

W temacie zachęcania – ja również zachęcam. Polecam wszystkim cały cykl (chociaż szczególnie polecam paniom), bo wart jest uwagi. Zwłaszcza, jeśli ktoś chce szybko i sprawnie poprawić sobie humor.

Tytuł: Bezgrzeszna
Autor: Gail Carriger
Tłumacz:
Magdalena Moltzan-Małkowska
Tytuł oryginalny: Blame
less
Cykl: Protektorat Parasola
Wydawnictwo: Prószyński i s-ka
Rok: 2011
Stron: 320
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...