O tym, że ciężko jest pisać o kolejnych tomach (zwłaszcza drugich) cykli powie wam każdy, kto tego próbował. Po lekturze Strachu mędrca. Tom 2 jestem skłonna powiedzieć, że jeszcze trudniej pisać o drugiej części drugiego tomu. Chociaż biorąc pod uwagę fakt, że w książce działo się stosunkowo niewiele, mogło być gorzej.
Poprzednio zostawiliśmy Kvothe’a gdy otrzymał od swojego pracodawcy kolejne zadanie, tym trudniejsze, że niezbyt przystające do umiejętności młodego muzykanta. Teraz mamy okazję obserwować, jak nasz ulubieniec je realizuje. Pod względem literackim nie mam tutaj nic do zarzucenia, jednak podczas czytania miałam wrażenie, że dzieje się coś niedobrego. Szybko okazało się, co. Otóż cały ten fragment (całkiem spory, bo około 1/3 powieści) do złudzenia przypomina sesję RPG. Mamy więc drużynę złożoną z najbardziej chyba w tych okolicznościach kanonicznych bohaterów, mamy jasno określony cel misji, nawet elementy humorystyczne są jako żywo wyjęte z rozgrywki. Doprawdy, brakowało mi tylko Mistrza Gry, zlecającego od czasu do czasu wykonanie testu na spostrzegawczość czy inną ogładę i rozdającego pod koniec misji punkty doświadczenia. Po pisarzu o potencjale Rothfussa nie spodziewałam się tego rodzaju zagrywki. Byłabym głęboko rozczarowana, gdyby nie niezwykle sprawne pióro i umiejętność wciągającego opisywania nawet banalnych, obozowych czynności. Oraz fakt, że autor mimo wszystko potrafił zaskoczyć czytelnika.
"Strach mędrca. Tom 2" wydaje się ogólnie najsłabszą jak dotąd częścią cyklu (o ile można tak powiedzieć o czymś, co nigdy nie miało być samodzielnym bytem). Autorowi zdarza się przeciągać mało ważne epizody do granic wytrzymałości czytelnika, co w sposób nieunikniony prowadzi do powstawania dłużyzn. Nikt mi nie wmówi, że kilkunastostronicowe opisy czasu spędzonego sielsko w baśniowej krainie są kluczowe dla fabuły, jeśli bohater przez te wszystkie strony zajmuje się nicnierobieniem. I znowu autora ratuje tylko giętki język, bo tak zgrabnie ułożone słowa czyta się z przyjemnością, nawet, jeśli akurat nie mówią o niczym ciekawym.
Kolejnym rozczarowaniem był fakt, że nie tylko część druga drugiego tomu, ale nawet on cały, niewiele wnosi odpowiedzi na pytania postawione w tomie pierwszym (wyjaśnienie genezy kilku lakonicznie wspomnianych opowieści o wyczynach Kvothe’a raczej nie ratuje sytuacji). Przeczytałam ponad 1300 stron i nie jestem ani trochę mądrzejsza, niż wcześniej. Wszelkich zagadek i pytań jest dużo, więc obawiam się, że w tomie trzecim autor będzie musiał podawać ich rozwiązania z prędkością karabinu maszynowego — albo wydawcy będą zmuszeni podzielić go na cztery części…
Nie jest oczywiście tak, że książka przyniosła mi same rozczarowania. Jej zdecydowanie najmocniejszą stroną, poza językiem, są bohaterowie. Rothfuss ma niespotykany talent do tworzenia charakterystycznych i niejednoznacznych postaci. Tutaj stworzył ich całkiem sporo, a więc każdy czytelnik znajdzie sobie ulubieńca. Dodatkowo część z nich wywodzi się ze społeczności zupełnie odmiennej niż Kvothe, więc będzie okazja do podziwiania całkiem zgrabnie odmalowanego zderzenia kultur.
Po przeczytaniu tych wszystkich narzekań można dojść do wniosku, że drugi tom Strachu mędrca jest zdecydowanie gorszy od poprzedników. Nie jest to prawdą. Moje załamywanie rąk wynika głównie z faktu, że gdy autor przyzwyczaja czytelnika do opowieści nieskazitelnych, nawet najmniejszy błąd urasta do sporych rozmiarów. Jest też wyrazem frustracji fana, który czekał na odpowiedzi, a dostał tylko kolejne pytania. Wydaje mi się, że ktoś, kto względem książki miał mniejsze oczekiwania, nawet nie zauważyłby tych potknięć. No i nigdy nie wiadomo, jak można by odebrać książkę, gdyby wydano ją w jednym tomie — wtedy rozłożenie tempa akcji i kompozycja mogłyby wywołać zupełnie inne wrażenia.
Czy warto czytać? Oczywiście, że warto! Pomijając drobne mankamenty zakończenia Strachu mędrca, Kroniki Królobójcy to wspaniały cykl i niemądrze byłoby go nie poznać, a już całkiem głupio zniechęcać się w połowie przez kilka wpadek. Tak więc zachęcam wszystkich do sięgnięcia, a tych, którzy już przeczytali do czekania ze mną na tom trzeci.
Kolejnym rozczarowaniem był fakt, że nie tylko część druga drugiego tomu, ale nawet on cały, niewiele wnosi odpowiedzi na pytania postawione w tomie pierwszym (wyjaśnienie genezy kilku lakonicznie wspomnianych opowieści o wyczynach Kvothe’a raczej nie ratuje sytuacji). Przeczytałam ponad 1300 stron i nie jestem ani trochę mądrzejsza, niż wcześniej. Wszelkich zagadek i pytań jest dużo, więc obawiam się, że w tomie trzecim autor będzie musiał podawać ich rozwiązania z prędkością karabinu maszynowego — albo wydawcy będą zmuszeni podzielić go na cztery części…
Nie jest oczywiście tak, że książka przyniosła mi same rozczarowania. Jej zdecydowanie najmocniejszą stroną, poza językiem, są bohaterowie. Rothfuss ma niespotykany talent do tworzenia charakterystycznych i niejednoznacznych postaci. Tutaj stworzył ich całkiem sporo, a więc każdy czytelnik znajdzie sobie ulubieńca. Dodatkowo część z nich wywodzi się ze społeczności zupełnie odmiennej niż Kvothe, więc będzie okazja do podziwiania całkiem zgrabnie odmalowanego zderzenia kultur.
Po przeczytaniu tych wszystkich narzekań można dojść do wniosku, że drugi tom Strachu mędrca jest zdecydowanie gorszy od poprzedników. Nie jest to prawdą. Moje załamywanie rąk wynika głównie z faktu, że gdy autor przyzwyczaja czytelnika do opowieści nieskazitelnych, nawet najmniejszy błąd urasta do sporych rozmiarów. Jest też wyrazem frustracji fana, który czekał na odpowiedzi, a dostał tylko kolejne pytania. Wydaje mi się, że ktoś, kto względem książki miał mniejsze oczekiwania, nawet nie zauważyłby tych potknięć. No i nigdy nie wiadomo, jak można by odebrać książkę, gdyby wydano ją w jednym tomie — wtedy rozłożenie tempa akcji i kompozycja mogłyby wywołać zupełnie inne wrażenia.
Czy warto czytać? Oczywiście, że warto! Pomijając drobne mankamenty zakończenia Strachu mędrca, Kroniki Królobójcy to wspaniały cykl i niemądrze byłoby go nie poznać, a już całkiem głupio zniechęcać się w połowie przez kilka wpadek. Tak więc zachęcam wszystkich do sięgnięcia, a tych, którzy już przeczytali do czekania ze mną na tom trzeci.
Recenzja dla portalu Unreal Fantasy.
Tytuł: Strach mędrca tom 2
Autor: Patrick Rothfuss
Tytuł oryginalny: Wise Man's Fear
Tłumacz: Mirosław P. Jabłoński
Cykl: Kroniki Królobójcy
Wydawnictwo: Rebis
Rok: 2012
Stron: 640
Sz...lag by to. Już druga osoba skarży się na dłużyzny i niewieledziejstwo...Mam nadzieję, że się nie rozczaruję, bo wyjątkowo podoba mi się ten świat Kvothe'a. I obawiam się, że z tym rozbiciem kolejnej części na cztery tomy możesz mieć rację...
OdpowiedzUsuń@Moreni, tak przypadkowo AKURAT dziś opublikowaliśmy reckę tej samej knigi? :-P
OdpowiedzUsuńAno tego się obawiałam właśnie. I tak chcę to przeczytać, ale czasami mniej znaczy więcej...
OdpowiedzUsuńAgnieszka - tej domniemanej objętości trzeciego tomu boję się chyba najbardziej. A przy lekturę chyba najrozsądniej by było podejść do niej jak do zbioru opowiadań - tyle tam luźno powiązanych minihistorii... Chociaż jeśli najbardziej podobał Ci się świat przedstawiony, to nie ma obaw.;)
OdpowiedzUsuńFenrir - jedność jaźni, ani chybi.^^ Zwłaszcza, że przemyślenia na temat mamy niespotykanie zbieżne.;)
grendella - o, to to. Nadzieja jeszcze w trzecim tomie...
OdpowiedzUsuńWłaśnie wracam sobie z blogu Fenrira ^^ Widzę, że odczucia macie podobne więc coraz bardziej o KK się obawiam. Trzy tomy to niewiele jak na opisanie życia postaci tak barwnej jak Kvothe w dodatku biorąc pod uwagę, iż pierwszy tom był swoistym wprowadzeniem do historii. Teraz okazuje się, że drugi tom, którego objętość jest dwa razy większa niż pierwszego nie zawiera więcej, jeśli nawet nie mniej informacji niż pierwszy.
OdpowiedzUsuńJest to niewątpliwie niepokojące jednak nie ma się co martwić na zapas, zobaczymy co będzie z trzecim tomem ^^ Tak jak pisałem w komentarzu na Almanachu zamierzam odłożyć Rothfussa do czasu zamknięcia cyklu.
Harashiken - Toteż staram się być dobrej myśli, mimo przeciwności losu.;) I uważam, że dobrą taktykę obrałeś.:)
OdpowiedzUsuńW takim wypadku muszę sobie ją odpuścić :)
OdpowiedzUsuńPowiem Ci, że pisać książki na podstawie sesji RPG jest niezwykle trudno. Jednak gdy się już to osiągnęło, efekt jest fantastyczny. Sama mam w zbiorze jedną taką książkę którą czytam tradycyjnie raz do roku.
OdpowiedzUsuńSamash - szkoda.;)
OdpowiedzUsuńMarudna Neko - mi akurat książki związane ze światami gier RPG kojarzą się raczej źle (ten paskudny Dragonlance... i nienajfajniejsze Zapomniane Krainy... - po przeczytaniu powyższych jestem w stanie uwierzyć, że to trudne, bo jeszcze nie zdarzyło mi się przeczytać, żeby autor zrobił to dobrze), chociaż uważam, że temat sam w sobie jest wdzięczny, ma potencjał i w ogóle, ale raczej nie w kierunku pisania opowiadań na podstawie sesji. A cóż to Cię tak notorycznie zachwyca?:)
Mnie? Od 9 roku życia siedzę w Warhammerze. Zachwyca mnie zimowa sesja, gdzie bohater głodny i zziębnięty idzie przez śnieg, a Ty przeżywasz to samo co on: siedzisz głodna w pokoju, gdzie przez otwarte okno wieje chłodny wiatr. A popas bohatera jest dla Ciebie czasem, gdy wreszcie dostajesz kanapki: oto cała magia.
OdpowiedzUsuńMaudna Neko - Myślałam, że masz jakiś konkretny tytuł ksiązki na myśli.^^'
OdpowiedzUsuńAle, przechodząc do sedna, to też uwielbiam ten system (jedyny, w jaki miałam okazję grać...). I cierpię teraz, bo nagrałam się tyle co nic, a dalej nie mam z kim ani kiedy (chociaż bardziej z kim)... to tylko sobie smętnie postacie rysuję...