Jak być może pamiętacie, ostatni tom trylogii Zrodzonego z Mgły, był dla mnie dość rozczarowujący. Niemniej, zakończył się w sposób, który pozwolił autorowi zacząć wszystko od nowa. I bardzo byłam ciekawa, jak mu to „od nowa” wyjdzie. Zwłaszcza, że już po objętości widać, że pozbył się jednej z wad poprzedniej trylogii.
Od wydarzeń opisanych w „Bohaterze wieków” minęło czterysta lat – zdążyły one już obrosnąć legną i mitem. Świat się zmienił – powoli pod strzechy trafia elektryczność, pociągi kursują regularnie a broń palna cieszy się wielką popularnością. Gdybyśmy byli na Ziemi, można by było powiedzieć, że mamy XIX wiek. Tymczasem Waxillium Ladrian musi porzucić swoje dotychczasowe życie stróża prawa w Dziczy, albowiem innego rodzaju obowiązki wzywają go do stolicy. Konkretnie to powinien zająć się sprawami swojego szlacheckiego rodu, bo tak się niefortunnie złożyło, że nagle został jego jedynym dziedzicem. Cóż, trzeba porzucić odznakę i zająć się aranżowaniem małżeństwa. Tymczasem okazuje się, że w mieście działa grupa niezwykle zręcznych bandytów, zajmujących się bardzo zuchwałymi kradzieżami. Czy stary detektyw oprze się pokusie?
„Stop prawa” w przeciwieństwie do poprzednich tomów serii nie trzyma się już najpopularniejszej konwencji fantasy, jaką jest ratowanie świata przed Złym Władcą ™ /zagładą. Teraz mamy do czynienia z kryminałem w wersji przygodowej. I przyznam, że ta zmiana konwencji doskonale wpłynęła na książkę. Rozwiązania fabularne zdają się mniej wyświechtane, intryga (a ta nie kończy się w tej powieści) mniej przewidywalna a cały entourage mniej zużyty. Jednocześnie powieść jest na tyle niezależna, że można ją bez problemu czytać, nie znając poprzednich z uniwersum. Ale chyba najbardziej zaskakujące jest to, że Sanderson nauczył się zwięzłości. I to wyszło książce zdecydowanie na plus (jak również to, że zrezygnował z intryg politycznych. Nie jest w nich najlepszy).
Trochę lepiej wypadają też postacie kobiece. Znacząca poprawą jest fakt, że jest ich więcej niż jedna istotna dla fabuły. Co prawda nieodzowna u tego autora Martwa Dama Wpływająca Zza Grobu Na Życie Bohatera (w skrócie MDWZGNŻB. Nie jestem dobra w akronimach) również się pojawia, ale ponieważ nie jest jedyna poza główną (lub prawie główną) bohaterką, nie irytuje tak bardzo. Z żywych pań mamy Marasi, która pełni u boku Waxa podobną rolę, jaką pełniła Vin u boku Keislera – czyli zafascynowanej bohaterem uczennicy (acz trzeba zaznaczyć, że relacja Marasi z Waxem ma jednak zdecydowanie inny wydźwięk). Jest więc inteligentna, sprytna, odważna i uparta, chociaż nieco brakuje jej pewności siebie. Generalnie ten typ bohaterki, który publiczność uwielbia. Dla mnie – urocza nuda. Zdecydowanie bardziej interesująca wydaje mi się Steris, kandydatka na aranżowaną żonę Waxa. Z jednej strony wydaje się sztywna i chłodna, ale autor sugeruje, że to nie jest prawdziwa twarz. Mam nadzieję, że za tą sugestią podąży i pokaże nam coś niespodziewanego. No i jest jeszcze Ranette, podręcznikowa silna postać kobieca. Na razie nie pokazała nic ciekawego, ale już sam fakt, że w tym zespole rolę bondowego Q pełni kobieta można policzyć jako zaletę (zawsze to jakieś novum).
Wax oczywiście nie działa sam, towarzyszy mu Wayne. I tu należy zaznaczyć, że Sanderson, jak wielu przed nim (i po nim zapewne też) nawiązuje do najsilniej zaznaczonego chyba tropu w literaturze kryminalnej. Otóż od czasu Sherlocka Holmesa, żaden wybitny detektyw nie może obejść się bez najlepszego przyjaciela, z którym stanowią niezwyciężalny zespół (ostatnio co prawda Skandynawowie wolą eksploatować typ detektywa-samotnika, ale my jakby nie o tym). Co prawda Sanderson trochę miesza bohaterom umiejętności – u niego to towarzysz, nie detektyw, potrafi się wtopić w każde tło i zakamuflować w dowolnej społeczności, nie jest też wykształcony – ale i tak widać, do kogo nawiązuje. Niemniej, z Waxa i Wayne’a całkiem sympatyczna para, choć Wayne zwykle pełni rolę chodzącego i nie zawsze udanego elementu komicznego, co bywa irytujące.
Sam Wax jest konstrukcyjnie bardzo podobny do Keislera (właściwie, patrząc na jego relację z Marasi, mam wrażenie, że gdyby opisywać relację Kela z Vin z perspektywy Kela, dostalibyśmy właśnie coś takiego). Robi to, co słuszne, ale potrafi naginać prawo, kiedy potrzeba. Choć w przeciwieństwie do Kela, nie ma ambicji obalania istniejącego porządku. Niemniej, lubi sobie pofilozofować, jak Kel.
I tak ostatecznie jestem mile zaskoczona „Stopem prawa”. Nie jest to żadne arcydzieło, ale potrafił mnie przekonać, że Sanderson mimo wszystko ma mi coś do zaoferowania. Będę testować dalej.
Książkę otrzymałam od wydawnictwa Mag.
Tytuł: Stop prawa
Autor: Brandon Sanderson
Tytuł oryginalny: The Alloy of Law
Tłumacz: Anna Studniarek
Cykl: Ostatnie Imperium
Wydawnictwo: Mag
Rok: 2016
Stron: 298
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.