Jak poprzedni miesiąc wyszedł oszczędnościowo, tak w tym sobie poszalałam z zakupami. Nabyłam głównie rzeczy, które już jakiś czas miałam na liście do kupienia i w sumie znacznie mi się ona skróciła, więc kolejne duże zakupy pewnie dopiero w maju (w końcu będą WTK, pewnie zaszaleję). Tymczasem do rzeczy.
Na samej górze jedyny egzemplarz recenzencki w tym miesiącu, czyli "Cena szczęścia" Eriksona od Zyska i s-ki. Autor kultowej serii fantasy napisał SF, a że SF jest zamkniętą całością, a kultowy cykl fantasy to kilkanaście kobył po około 1000 stron każda, pomyślałam, że lepiej zacząć od SF. Zobaczymy, jak wyjdzie.
Trzy kolejne pozycje to zakupy incydentalne. "Moc srebra" kupiłam sobie któregoś dnia na poprawę humoru. I tak wiadomo było, że nabędę, więc każda okazja dobra. Dwie pozycje z Czarnego zaś wygrzebałam na stoliku z tanią książką w lokalnej księgarni (obie przecenione o ponad 50%, więc tego). "Siedemnaście zwierząt" to taka półoficjalna odnoga serii Menażeria, więc w jakichś dalszych planach zakupowych gdzieś tam była. A "Ku Klux Klan" wzięłam na wypadek, gdyby zabrakło mi mocnych wrażeń w lekturze.
Reszta to zakup jednorazowy w nieprzeczytane.pl (bo akurat tam mi wyszło najtaniej za zestaw). "25 gramów szczęścia" to książka o weterynarzu opiekującym się porzuconym jeżem. Oparta na faktach, więc jest nadzieja, ze pozbawiona taniej ckliwości. "Zimowy świat" Heinricha to kolejna część Menażerii od Czarnego i kupiłam raczej z kolekcjonerskiego obowiązku niż z radosnego oczekiwania na lekturę. "Zażyła więź" zaś to książka popularnonaukowa o procesie udomowienia zwierząt, a postanowiłam ją nabyć po tym, jak polecił mi ją jeden z adminów na świnkowej grupie na fejsiku. Jak widać, żadne miejsce nie jest wolne od książkowych polecanek (niestety, jak wynika ze spisu treści, żadnego rozdziału poświęconego świnkom morskim tam nie ma. Trudno).
Do zakupu "Zwierzęcego punktu widzenia" przekonała mnie Gryzipiór. Jeszcze nie wiem, czy jestem jej za to wdzięczna, na razie mogę powiedzieć, że z jednej strony rzucenie piniondzem w małe, lokalne wydawnictwo jest dla mnie niezwykle satysfakcjonujące, z drugiej papier w książce jest tak sztywny, że nie wróżę jej grzbietowi długiego życia.
Dwie kolejne pozycje to oczywiste must have. "Wracać wciąż do domu" Le Guin miałam w planach od czasu premiery, ale jakoś się nie złożyło do tej pory, żeby zakupić. Szczerze mówiąc nie wiedziałam, że to aż taka cegła. Z "Hardą Hordą" miałam podobnie, to też oczywisty must have.
Az nie wiadomo, od czego zacząć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.