Przyznam, że do poradników sama mam stosunek bardzo nieufny. To znaczy jestem zdania, że te dotyczące konkretnych, namacalnych rzeczy typu zarządzanie budżetem czy szeroko pojęte prowadzenie domu mogą mieć sporo sensu, ale w skuteczność tych mówiących, co zrobić, żeby być pięknym, młodym, bogatym i spełnionym zwyczajnie nie wierzę. Toteż ich nie czytam (i to nie jest tak, że nie próbowałam. Kiedyś jeden przeczytałam. Po czym stwierdziłam, że na takie bzdury szkoda życia). Ale zawsze pozostaje gdzieś z tyłu głowy taka myśl, że skoro te książki sprzedają się w jakichś dzikich nakładach, to może coś w nich jest i może jednak warto byłoby chociaż sprawdzić… Na szczęście znalazł się ktoś, kto mnie od tego dylematu wybawił.
Tym kimś jest Marianne Power. Będąc wziętą dziennikarką po trzydziestce pewnego dnia odkryła, że nie jest szczęśliwa, mimo iż z boku mogłoby się wydawać, że prowadzi wymarzone życie. A ponieważ w przeciwieństwie do mnie poradniki pochłaniała masowo, doszła do wniosku, że może w nich poszuka odpowiedzi. I zamiast tylko je czytać, jak do tej pory, postanowiła wcielić w życie zamieszczone w nich porady. Wymyśliła sobie eksperyment, taki rok z poradnikami, gdzie każdy miesiąc miał być wypełniony pracą z kolejnym poradnikiem i zawartymi w nim wskazówkami. A potem opisała to w książce.
„Help me!” to coś na pograniczu reportażu wcieleniowego i pamiętnika, napisane z manierą lekkiej powieści obyczajowej (aż dziwne, że do tej pory nikt tego nie przerobił na komedię romantyczną, po drobnych poprawkach wyszedłby gotowy scenariusz). Widać w nim sprawność dziennikarskiego, doświadczonego pióra (zwłaszcza, że książka jest kierowana zasadniczo do tej samej grupy docelowej, co zwykle pisywane przez autorkę artykuły), bo czyta się wręcz samo.
Dla mnie osobiście „Help me!”, poza przeglądem najpopularniejszych poradnikowych tytułów (na zasadzie „niech ktoś przeczyta, żebym ja nie musiała”. Zwłaszcza, że bym mogła, bo 11 z 12 poradników, które autorka testowała jest dostępnych po polsku) było wspaniałym opisem pewnego fascynującego procesu. Mianowicie procesu, jaki zachodzi, kiedy bezrefleksyjnie i bez odpowiedniego przygotowania zawierzymy poppsychologii. Większość książek, z jakich korzystała w swoim eksperymencie Powers, miała za zadanie docelowo zmienić osobowość, de facto dość głęboko ingerując w umysł użytkownika, choć na pierwszy rzut oka wydawały się niewinne. Niektóre zalecały wprost metody wykorzystywane w psychoterapii, tyle tylko, że bez wsparcia fachowca nadzorującego cały proces. Już goła logika wystarczy, żeby dojść do wniosku, że to nie jest do końca dobry pomysł, a jeśli przemnoży się to przez x porad stosowanych w krótkim czasie, skutki mogą być… różne, oględnie mówiąc.
Nie chcę zbytnio się rozpisywać o przebiegu, konsekwencjach i wnioskach, jakie autorka z eksperymentu wyciągnęła, bo w jakiś sposób byłby to spoiler, a nie chcę psuć Wam zabawy. Za to polecę tę książkę z czystym sumieniem – nie dość, że daje przegląd najpopularniejszych poradników, to jeszcze pokazuje, jak stosowanie zawartych w nich rewelacji może wyglądać w praktyce. Pozwala spojrzeć na cały gatunek świeżym okiem, a poza tym jest napisany w taki sposób, że idealnie nada się na plażowy leżak (tudzież wieczór z ciepłym kakao). No i jest na Legimi, jakby co.
Tytuł: Help me!
Autor: Marianne Power
Tytuł oryginalny: Help Me!
Tłumacz: Adriana Cielińska
Wydawnictwo: Muza
Rok: 2019
Stron: 432
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.