W zasadzie to nie mam pojęcia, dlaczego sięgnęłam po „Jak nakarmić dyktatora” Witolda Szabłowskiego. Ani historia najnowsza mnie szczególnie nie interesuje, ani dyktatorzy nie fascynują, o jedzeniu w sumie też czytać nie lubię jakoś szczególnie. Autora nie znam. Swoje pewnie zrobiła reklama, ale myślę, że zwabiła mnie głównie obietnica spojrzenia z zupełnie innej perspektywy na wielokrotnie roztrząsany temat. Bo służbę o zdanie pyta się stosunkowo rzadko.
A o czym ta głośna książka właściwie jest? To opowieści kucharzy. Takich, którzy pracowali dla najbardziej znanych dwudziestowiecznych dyktatorów (tych wymienionych na okładce). Czasem są to opowieści bardziej obfite w szczegóły, czasem mniej. Niektórzy szczerze kochali swoich prezydentów, inni po prostu nie mieli jak uciec, jeszcze inni wykonywali swoją pracę. Przy czym autor okrasza to skrótami życiorysów samych dyktatorów a także konfrontuje wypowiedzi swoich interlokutorów z opowieściami zwykłych ludzi, takich, których nie opromieniała chwała przywódcy.
Przyznam, że lektura okazała się niezwykle satysfakcjonująca, zwłaszcza dla kogoś takiego jak ja, kto nie ma z tematem doświadczenia. Zdecydowanie pokazała inną perspektywę, dosłownie od kuchni. Nie ma tu zbyt wiele o podejmowaniu decyzji wagi państwowej czy negocjacjach politycznych (znacznie częściej pojawiają się za to wątki prześladowań i tajemniczych „zniknięć” szeregowego personelu pałacowego). Dowiemy się znacznie więcej o upodobaniach kulinarnych. Mam wrażenie, że według autora takowe mogą sporo powiedzieć o człowieku i nie do końca się z tym stwierdzeniem nie zgadzam. Przy czym jednak trochę mi zabrakło szczegółów z codziennego życia w pałacach dyktatorów, co jest szczególnie uwierające zwłaszcza w rozdziałach dotyczących Fidela Castor i Pol Pota.
Przyznam, że nieco zaskoczył mnie obraz dyktatorów, jaki wyłania się z opowieści kucharzy. Bo tak naprawdę wielu z nich w bezpośrednich kontaktach nie było bezwzględnymi, zafiksowanymi na władzy i sianiu destrukcji potworami. Wielu zaczynało jako po prostu ambitni ludzie z bardzo konkretną (i wcale nie głupią) wizją swojego państwa, do której konsekwentnie dążyło. Oczywiście zdarzali się ludzie po prostu zafiksowani na punkcie władzy czy najzwyczajniej w świecie od początku niezrównoważeni, ale ci nie są tak ciekawi, w końcu właśnie tego typu osobowości się spodziewamy po tyranie-dyktatorze, bo tak nam mówi popkultura. Znacznie bardziej interesujące (jakkolwiek by to nie brzmiało) było obserwowanie degeneracji osobowości dyktatorów, zwłaszcza z tak bliskiej perspektywy, jaką zapewniają kuchenne drzwi.
„Jak nakarmić dyktatora” jest książką niewielką, ale wartą przeczytania, nawet jeśli, tak jak i ja, zasadniczo nie interesuje was ani historia, ani dyktatorzy, ani kuchnia. Daje bardzo świeże spojrzenie. A poza tym jest w niej kilka ulubionych przepisów, więc jeśli kiedykolwiek chcielibyście poczuć się jak dyktator, to będziecie mieli okazję dokonać tego we własnej kuchni.
Tytuł: Jak nakarmić dyktatora
Autor: Witold Szabłowski
Wydawnictwo: WAB
Rok: 2019
Stron: 320
Autor: Witold Szabłowski
Wydawnictwo: WAB
Rok: 2019
Stron: 320
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.